Land Rover Discovery – terenówka w smokingu
Aktualna oferta samochodów terenowych "z krwi I kości" kurczy się z każdym kolejnym rokiem. Nawet ci producenci, którzy od lat wyznaczali standardy pośród samochodowych traperów, ograniczają do minimum albo ilość bojowych wersji swoich modeli, albo z dotychczasowych off-roadowych wyjadaczy robią bulwarowe wozidła z wyższym zawieszeniem, albo, co najgorsze, w ogóle usuwają legendy z cenników. Zniknęły takie perły jak Nissan Patrol, Suzuki Samurai, Land Rover Defender, Hummer H1, „ucywilizowano” Toyotę Land Cruiser, Suzuki Vitarę, Jeepa Grand Cherokee, a ostatnio, ku zaskoczeniu wielu, także ukochanego za swoje terenowe właściwości i pudełkowate kształty Land Rovera Discovery. Producent podczas premiery, w trakcie wielu testów i prezentacji udowadniał wszystkim, że pomimo miejsko wyglądającej karoserii, Discovery pozostał terenowym wyjadaczem. Wielu, w tym także ja, postanowiło zweryfikować, ile w tych zapewnieniach prawdy i czy przypadkiem wraz z nowym wyglądem Disco nie utracił ducha Land Rovera.
Z zewnątrz: do filharmonii przez głębokie brody
Karoseria została tak bardzo ułagodzona przez projektantów, że nowy Discovery przypomina aktualnie bardziej miejskiego SUV-a niż prawdziwy wóz terenowy, na jaki wyglądał dotychczas. Jest jednak kilka „ale”. Przede wszystkim rozmiary – stojąc na parkingu w mieście, samochód absolutnie góruje nad każdą napotkaną osobówką i miejskim SUV-em, a podczas jazdy większość przechodniów śledzi oddalającą się sylwetkę Disco ze wzrokiem mówiącym: „rany, jakie to auto jest wielkie”. 4,97 m długości i wysokość minimalna na poziomie niemal 1,9 m (przy zawieszeniu pneumatycznym może wzrosnąć do ponad 2 metrów!) robi wrażenie na każdej napotkanej osobie. Linia nadwozia, pomimo że zaokrąglona i obła w miejscach dotychczas prostokątnych (w poprzednich generacjach), wymaga przyzwyczajenia, ale przynajmniej jest spójna. Można doszukać się kilku nawiązań stylistycznych do poprzednich generacji: podniesiona minimalnie linia dachu w tylnej części samochodu (niestety, już bez okienek na łączeniu dachu z karoserią) czy przesunięta w lewo przestrzeń montażowa tylnej tablicy rejestracyjnej na klapie bagażnika (kiedyś po prawej montowano koło zapasowe). Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że Discovery został zaprojektowany od podstaw w każdym calu i wpasował się w aktualną wizję designerów marki, którą można obserwować w pozostałych modelach tego producenta. Niestety, większość osób, których pytałem o pierwsze wrażenie, nie była zachwycona nową stylistyką legendarnego Discovery. Ja natomiast, z każdym kolejnym przejechanym kilometrem, godziłem się z tym, że pewne rzeczy już nie wrócą, a z nowymi trzeba się po prostu pogodzić.
Wewnątrz: luksus na wysokościach
Z racji tego, że dysponuję mizernym wzrostem (173 cm), każdorazowe zajmowanie miejsca było raczej „wdrapywaniem się” za kierownicę. Choć uprzejmy Discovery po wyłączeniu silnika obniża zawieszenie do „trybu ułatwiającego wsiadanie” o nawet 40 mm, to wielkim ułatwieniem bym tego nie nazwał.
Kiedy już udało mi się usadowić na fotelu kierowcy, każdy detal we wnętrzu przypominał o tym, że to nie tylko duże auto, ale także naprawdę luksusowe. Do testów przygotowano wersję premierową First Edition z dieslem V6 o pojemności trzech litrów i mocy 258 koni mechanicznych. Wnętrze rozpieszcza kierowcę i pasażerów na każdym z siedmiu miejsc, nawet na dwóch ostatnich „w bagażniku”, gdzie pasażerowie mają do dyspozycji przestrzeń o długości 112 cm, co pozwala zająć wygodną pozycję nawet osobom o wzroście przekraczającym 175 cm. Tapicerka skórzana foteli z „wypoczynkowymi” zagłówkami – oczywiście wentylowana i podgrzewana z przodu i na skrajnych miejscach w drugim rzędzie – wręcz zachęca do jak najdłuższych podróży. Elementy wykończenia wnętrza Cartography – aluminiowe panele z ciekawym, nieregularnym wzorem – elegancko kontrastują z czarną skórą foteli i deską rozdzielczą. Niemal wszystko jest tutaj elektrycznie sterowane: fotele przednie, środkowe, tylne, burta i klapa bagażnika, wysokość zawieszenia, a co ciekawe, większością funkcji można sterować, nie opuszczając fotela kierowcy: z konsoli centralnej lub ekranu multimedialnego. Na specjalne wyróżnienie zasługuje obłędnie skonfigurowany system grający Meridian – 825 W mocy, 14 głośników i dwukanałowy subwoofer to gwarancja muzyki na najwyższym poziomie. Nawet przy mocno rozkręconym potencjometrze głośności wszystko brzmi czysto, klarownie i selektywnie, niezależnie od gatunku muzyki i jakości nagrania. Co jeszcze można robić w nowym Discovery podczas przydługiego postoju? Np. pooglądać telewizję – samochód odbiera kanały telewizji naziemnej i wyświetla je na 10 calowym ekranie multimedialnym. Warto wspomnieć, że projektanci Land Rovera nie zapomnieli o praktycznym aspekcie samochodów typu SUV: poza ogromnym bagażnikiem (1137 litrów w układzie pięciomiejscowym!!!), schowków jest prawdziwy sporo: za panelem klimatyzacji ukryty schowek „na broń”, dwa przed miejscem pasażera z przodu, ogromny chłodzony schowek pod podłokietnikiem, w trzecim rzędzie siedzeń dwa zamykane miejsca z portami do ładowania USB i wiele innych, które nawet trudno spamiętać. Praktyczny, dzielny w terenie, modny, luksusowy – czego chcieć więcej?
Nie taki diesel straszny, choć skrzynia potrafi przerazić
Dobrego silnika – a takim właśnie jest trzylitrowa widlasta jednostka V6 zasilana olejem napędowym, choć wewnętrzny motoryzacyjny konserwatysta podpowiadał mi przez cały czas, że najlepiej w tym modelu sprawdziłby się benzynowy silnik V8. W testowanym dieslu 258 KM i 600 Nm momentu obrotowego obiecywały jednak naprawdę dobre osiągi. Deklaracje producenta wyglądają obiecująco: średnie spalanie na poziomie 7,2l/100km, 8,1 sekudny do pierwszej setki i 209 km/h prędkości maksymalnej. W praktyce: spalanie minimalne uzyskane na 100 km w trasie wyniosło 6,1 l/100km, ale przy normalnej jeździe bez oszczędności to ponad 9,5 litra – choć to i tak niewiele jak na 2,5 tonowego kolosa ze stałym napędem na obie osie. Dynamika jest satysfakcjonująca jak na tak wielki samochód, a wszystko dzięki potężnemu momentowi obrotowemu.
Najsłabszym ogniwem układu napędowego jest ośmiobiegowa skrzynia biegów. Co prawda zmiana biegów odbywa się szybko i bezinwazyjnie dla kierowcy, a manetki przy kierownicy reagują na polecenia błyskawicznie, to nieakceptowalnie wolno skrzynia reaguje na mocniejsze wciśnięcie gazu podczas startu z miejsca czy w momencie gwałtownego przyspieszenia. Sterownik skrzyni najpierw myśli, a potem szarpie samochodem i zrywa silnik na wysokie obroty, co nie zawsze oznacza wydatne i natychmiastowe przyspieszenie. Jeśli chcemy dynamicznie wyprzedzić nowym Discovery z tym zespołem napędowym, lepiej skorzystać z manetek, bo poleganie na automacie, nawet w trybie sport, może okazać się niebezpieczne.
W trakcie jazdy uwagę zwraca bardzo dobrze wyciszona kabina (nawet przy prędkościach autostradowych) oraz perfekcyjnie reagujące na zastaną sytuację na drodze i manewry kierowcy aktywne pneumatyczne zawieszenie – jadąc 140 km/h i pokonując łuki na autostradzie, ma się wrażenie, że podróżujemy z prędkością o połowę niższą. To niestety ma też swoje zgubne konsekwencje – nie czuć faktycznego tempa jazdy, więc o mandat naprawdę bardzo łatwo...
Z kolei przemieszczanie się po zatłoczonych i ciasnych ulicach miasta nie należy do najprzyjemniejszych czynności, kiedy siedzimy za kierownicą topowego modelu Land Rovera. Manewry parkingowe i ostre zakręty warto uważnie planować, posiłkować się kamerami z widokiem 360 stopni (rozdzielczość tylnej kamery i jakość obrazu jest tragicznie niska!) czy z asystenta parkowania, który raz działa poprawnie, a raz nie. Dlatego, moim zdaniem, tym Land Roverem lepiej wjechać w bród czy błoto niż w miasto.
W terenie: nie boi się niczego, pomaga jak może
Testując taki samochód, grzechem byłoby nie wypróbować jego terenowych właściwości. Co prawda nie odważyłem się pokonać 90-centymetrowego brodu (maksymalne zanurzenie podawane przez producenta), ale wybrałem najtrudniejsze znane mi leśne dukty, po których można legalnie poruszać się samochodem. Kiedy wjeżdżałem w fragmenty trasy omijane przez wszystkich, z głębokim i grząskim błotem, pokonywałem skarpy, przechylając nadwozie o kilkanaście stopni na boki, Discovery zdawał się w ogóle nie przejmować tymi marnymi atrakcjami, które próbowałem sobie zapewnić. To auto nie udaje terenówki – ono po prostu nią jest. Niech nie zwiedzie Was modny wygląd o obłych kształtach – jeśli nie boicie się porysować karoserii i drogich 21-calowych czarnych felg – Disco w terenie może niemal wszystko. Off-roadowi nowicjusze, tacy jak ja, docenią na pewno automat sterujący możliwościami samochodu w terenie, a bardziej zaawansowani na pewno wybiorą coś dla siebie spośród gotowych presetów jazdy poza utwardzonymi drogami, choć o standardowych blokadach czy reduktorze niestety należy zapomnieć. Tego samochodu nie przygotowano z myślą o fanach topienia samochodów po dach w mule, ale o tych, którzy na co dzień potrzebują eleganckiego wehikułu, a czasem lubią przejechać skrótem, nawet wtedy, gdy jeszcze tego skrótu nie wyznaczono...
Zamiast króla off-roadu, dystyngowany ambasador bezdroży?
Wielu fanatyków Land Rovera i wielbicieli modelu Discovery powitało nową generację krokodylimi łzami. Po szokującym wycofaniu ze sprzedaży Defendera, nowy Discovery był nożem w plecy dla miłośników kanciastych kształtów i surowych terenowych modeli tego producenta. Wszystko się zmienia, świat pędzi do przodu, a Land Rover uległ modzie na ładne SUV-y – ale to właśnie dzięki temu ma szansę nadal istnieć, bo czysto terenowe konstrukcje to już coraz rzadszy wybór, nawet wśród najzamożniejszych i najbardziej ekstrawaganckich klientów. Teraz, wsiadając do najdroższego i największego obecnie SUV-a brytyjskiej marki (poza linią Range Rover), można zanucić pod nosem słowa utworu Fisza z płyty Haevi Metal: "Masz taki komfort – jesteś Disco”. Bo to komfort w tej generacji gra pierwsze skrzypce.