Volkswagen Passat - ideał z haczykiem?
Jedni wolą jechać na wczasy nad polskie morze, drudzy szukają last minute do Egiptu, a jeszcze inni - opróżniają sobie pół rachunku bankowego na Dominikanę. Rozwiązań jest mnóstwo, a każdy ma inne podejście do spędzania urlopu. Podobnie jak każdy szuka innego auta segmentu D. Ale co wspólnego z wczasami ma Volkswagen Passat B6?
Grupka znajomych uzbierała pieniądze na wakacje - przydałoby się odpocząć, trochę opalić i mało wydać. Propozycji jest mnóstwo, a te kryteria spełnia choćby nasz Bałtyk. Co prawda dobrze jest zabrać ze sobą też masażystę, który rozmasuje skurcz po wejściu do zimnej wody, ale niestety nie zawsze znajdzie się dla niego miejsce w samochodzie. Passat też wydaje się być czymś w rodzaju wakacji nad Bałtykiem – jest poprawnym autem klasy średniej. Ani złym ani dobrym, tylko po prostu w sam raz. Każdy szukający czegoś więcej rozglądnie się choćby za Mercedesem Klasy C. I zrezygnuje z wczasów nad polskim morzem – wybierze Dominikanę. Tylko za co właściwie ceniony jest Volkswagen? Za stonowaną stylistykę, tradycję, poprawność aż do bólu i bezawaryjność. W sumie co do ostatniej kwestii można się kłócić – Passat B5 miał spore problemy ze skomplikowanym i drogim w naprawie zawieszeniem, choć mimo wszystko do dzisiaj jest ceniony zarówno przez mechaników jak i użytkowników. Następna generacja miała być ideałem na kołach. I trzeba przyznać, że koncern wykonał niezłą robotę.
B5 był krytykowany za to, że budził emocje szklanki z wodą. Nie osłabiał i nie urzekał – był w porządku i tyle. W przypadku Passata B6 styliści postanowili wykonać drobny zabieg – wodę w szklance zastąpili Martini. Dzięki temu auto dalej wygląda klasycznie i dostojnie, ale… no właśnie – ma to coś. Ogromna, błyszcząca atrapa chłodnicy wygląda co prawda trochę jak odpustowy gadżet z jarmarku, ale mimo wszystko ładnie komponuje się z gustownymi obwódkami wokół szyb i diodowymi lampami z tyłu. Tym autem można podjechać pod operę i nie spalić się ze wstydu. Chyba, że pasażer ubierze się zbyt wyzywająco. Co z wnętrzem?
Limuzyna Volkswagena nie była tanim autem, dlatego tym bardziej dziwi wygląd podstawowych wersji wyposażenia – przypominają kryptę. Są bezpłciowe, nudne i puste. Na szczęście Volkswagen oferował liczne pakiety i za stosunkowo niewielkie pieniądze można było sobie znacznie doposażyć samochód. Przez to na rynku wtórnym łatwo natknąć się na samochód, który ma większość potrzebnych elementów – od „elektryki” szyb i lusterek, po sporą ilość poduszek powietrznych, kontrolę trakcji i automatyczną klimatyzację. Początkowo wzrok kierowcy wypalało niebieskie podświetlenie deski rozdzielczej, lecz później ktoś klepnął się w głowę i zastosował białe. Z kolei sam kokpit jest do bólu klasyczny i czasami skrzypi. Niektórych może wręcz drażnić brak polotu, ale projekt mimo wszystko jest dość elegancki i bardzo intuicyjny. Ręka sama zmierza w stronę odpowiedniego przycisku jeszcze zanim się o nim pomyśli. We własnym domu czasem trudniej się odnaleźć.
Jednym z większych plusów tego auta jest przestrzeń. Zarówno z przodu jak i z tyłu jest po prostu wygodnie i obszernie. Ponadto można wybierać spośród trzech wersji nadwoziowych – sedana, kombi i 4-drzwiowego „coupe”. Najpopularniejsze są dwa pierwsze. Mnóstwo miejsca oraz odpowiednio 565- i 603-litrowy bagażnik skusiły wielu kierowców. Czy to oznacza, że Volkswagen stworzył samochód idealny? Nie.
Ten niemiecki producent od dłuższego czasu jest jednym z koncernów, które przecierają ścieżkę technologicznych innowacji. Kiedyś zastanawiałem się nawet, kiedy powinie mu się noga i o dziwo doczekałem się odpowiedzi – ten czas właśnie nastąpił. Sporym rozczarowaniem okazały się chwalone przez wszystkich dziennikarzy silniki benzynowe z bezpośrednim wtryskiem, szczególnie doładowane. Też będę je chwalił, jako dziennikarz – są elastyczniejsze, spalają mniej paliwa, aksamitnej pracują, a w wersji z doładowaniem urzekają możliwościami na tle swojej pojemności skokowej. Jednak potrafię na nie spojrzeć z punktu widzenia użytkownika kupującego auto na lata – to nie są te same, nieśmiertelne oraz idiotoodporne motory, które są trwalsze od chwastów na polu. Wersje wolnossące co jakiś czas trzeba czyścic z nagaru osadzającego się na zaworach – oczywiście za odpowiednio wysoką opłatą. Z kolei głównie doładowany 1.4 TSI ma poważne problemy z napędem rozrządu, który często doprowadzał do zniszczenia silnika i przy okazji depresji. Problem okazał się tak duży, że Volkswagen zmieniał nawet potajemnie łańcuchy na inne podczas rutynowego przeglądu, nic nie mówiąc o tym użytkownikom. Wszystko po to, by zatuszować wpadkę. Jednak to nie koniec problemów.
Volkswagen wręcz słynął ze świetnych silników Diesla, przez co sprzedaż Passata B6 z motorami wysokoprężnymi momentami dochodziła nawet do blisko 3/4 całej produkcji! To dobra informacja dla wszystkich, którzy szukają takiej jednostki, bo wybór jest ogromny. Jednak w praktyce sytuacja przypomina wyjazd na wczasy z biura podróży, które w trakcie splajtowało – użytkownik jest szczęśliwy, ale tylko na początku. Nowy 2.0 TDI cieszył do pewnego momentu - 140 lub 170KM w zupełności wystarczały do codziennej jazdy, ale usterki tej jednostki wręcz zachęcały do tego, by uderzyć solidnie głową w ścianę. W pierwszych wersjach z pompowtryskiwaczami pęka głowica – płyn chłodzący ubywa, a za równowartość naprawy można sobie postawić mały domek letniskowy. Kolejnym problemem jest awaryjna pompa oleju – ona z kolei doprowadza do zatarcia silnika. Zdarzają się również problemy z elektroniką, cewkami wtryskiwacza, pompą paliwa, dwumasowym kołem zamachowym, wytartymi popychaczami zaworowymi… Praktycznie wszystkie te usterki są drogie w naprawie, a cześć z nich dodatkowo unieruchamia samochód. Konstrukcję motoru później zmieniono i w silnikach z układem Common Rail cześć usterek została wyeliminowana, jednak mimo wszystko najbezpieczniejszy zakup to Passat B6 z końcówki produkcji.
Auto uczestniczyło podczas swojej kariery w kilku akcjach naprawczych i prócz problemów z silnikami można obawiać się jeszcze awarii modułu blokady kierownicy – też jest drogi i zmusza do wezwania lawety. Zawieszenie jest trwalsze niż u poprzednika i zapewnia równie dobre prowadzenie. Auto jest sprężyste, nie wychyla się w zakrętach i pozwala podczas dynamicznej jazdy na całkiem sporo. Łatwo wyczuć granicę przyczepności, a kompromis pomiędzy sportem a komfortem został nieźle dobrany. Producent oferował szeroką gamę silników benzynowych, jednak najłatwiej natknąć się w komisie na 1.6/102KM, 1.8T/160KM i 2.0/150KM. Wśród diesli króluje 2.0 TDI, ale obok niego można również znaleźć 1.9TDI. To świetny motor – głównie miewa problemy z przepływomierzem, zaworem EGR oraz turbosprężarką, a przy troskliwej eksploatacji i pamiętaniu o wymianach paska rozrządu bez problemu przejedzie setki tysięcy kilometrów. Ma jednak jedną wadę – moc. 105KM w tak dużym aucie wystarcza tylko na ruszenie z miejsca. I tu naprzeciw wychodzi 2.0 TDI – oferuje 140 lub 170KM i pomimo wadliwej konstrukcji już słabszy wariant jest naprawdę zrywny. Ponadto egzemplarze z Common Rail w końcu nie pracują jak młot pneumatyczny – w kabinie jest ciszej i przyjemniej.
Wybór limuzyny Volkswagena jest tak naprawdę intuicyjny: „Jakiś samochód segmentu D, hmm… Może Passat?”. Podobnie jest z wczasami: „Jedźmy gdzieś na wakacje, może Bałtyk?”. Ale intuicja czasem bywa zawodna. Pozornie dobra oferta po bliższym przyjrzeniu nie musi być wcale taka atrakcyjna. Na niektóre egzemplarze Passata trzeba po prostu uważać, a od Bałtyku tańsze może być zwykłe last minute za granicę.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl/
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00