Volkswagen Passat B5 - czym kusi?
Nudny, lubiany i nie do zarżnięcia - tak w skrócie można podsumować Passata B5. Od premiery minęło już parę lat i rynek sukcesywnie zapełnia się używanymi modelami. Ich ceny nie są może okazją stulecia, ale skoro tak, to muszą coś za sobą kryć.
No właśnie, muszą i kryją – sporą część historii motoryzacji. Zarówno Passat jak i Golf są dla Volkswagena prawdziwą kurą, która znosi złote jajka. Przez lata dorobiły się tak dobrej opinii, że sprzedałyby się nawet wtedy, gdyby Angela Merkel publicznie zniechęciłaby całą Europę do ich kupowania. Tak jest jeśli chodzi o auta nowe, bo z używanymi jest trochę inaczej. Oferta na rynku wtórnym jest gigantyczna, a 1/3 egzemplarzy to zjeżdżony szrot. Auta służbowe, flota, taksówki i Bóg wie co jeszcze – szczególnie temu modelowi warto poświęcić chwilkę na stacji diagnostycznej podczas zakupu, bo przeszłość może mieć całkiem bogatą. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to bardzo pożądany wóz. Jeśli chodzi o szczegóły kariery, model B5 można było kupić od 1996 roku. W 2000 roku przeszedł potężny lifting, przez co wiele osób myśli, że odświeżony model to następna generacja. Faktycznie, plastyczny zabieg bardzo korzystnie wpłynął na wygląd auta, szczególnie jeśli chodzi o tylną część nadwozia, która wcześniej była klonem VW Bory. Produkcję zakończono w 2005 roku wprowadzając na rynek obecną generację z odpustową atrapą chłodnicy.
B5 sprzed liftingu nie wyróżnia się niczym. Jest zgrabnie skrojoną limuzyną bez żadnych dodatków, które mogłyby zniechęcić konserwatywnych klientów. Najlepszym porównaniem dla tego samochodu jest zwykła kanapka – od lat wygląda tak samo, smakuje tak samo i pachnie tak samo, a ludzie i tak jej pragną, bo się po prostu do niej przyzwyczaili. Passat jest właśnie taki, a z każdą generacją dostaje od producenta jakiś gadżet, który w gastronomii stanowiłby dodatek w stylu żółtego sera, wędzonej szynki lub szczypty soli. Tym razem było to między innymi skomplikowane, wielowahaczowe zawieszenie zaadaptowane z Audi A4. Fajnie? Dla klientów VW tak - komfort ujdzie (resorowanie jest dość twarde), a podczas szybszego pokonywania zakrętów istnieje mniejsza szansa na spotkanie z drzewem, bo auto nieźle się prowadzi. Z kolei klienci Audi nie mają już powodów do zadowolenia, bo nad VW górują tylko emblematem na masce. Mniej zabawnie robi się wtedy, gdy po „wytłuczeniu" auta na naszych drogach trzeba będzie wspomniane zawieszenie naprawiać, bo w razie czego jest co wymieniać i nie jest to wcale tanie.
Wśród silników nie mogło oczywiście zabraknąć słynnych diesli. Model sprzed liftingu był dostępny z jednostkami 1.9TDI o mocach od 90KM do 116KM, a od 1999 roku ze 150-konnym 2.5 V6. O tych motorach można pisać powieść, a wszystkie wady i zalety są od dawna wałkowane do znudzenia. Przypomnę tylko te ważniejsze cechy – elastyczność jest dobra, a kultura i maniery pracy przypominają ludzi rozpychających się łokciami w kolejce po iPhone'a. Do tego TDI są całkiem oszczędne, a ich głównym wrogiem jest tradycyjnie zła jakość paliwa i brutalne obchodzenie się z pedałem gazu, które może doprowadzić do awarii turbiny. Warto jeszcze dodać mały szczegół - jednostki 1.9 chodź słabsze, są bardziej niezawodne niż większy 2.5 V6. Ten drugi miewa problemy z osprzętem. Motorów benzynowych też jest całkiem sporo, ale oczywiście bez bezpośredniego wtrysku, bo wtedy o takiej technologii myślała tylko garstka szalonych inżynierów z Mitsubishi w jednostkach GDI. Jak się okazało - mieli rację. W Passacie można ujarzmić moc od 106KM (co nie było żadną przyjemnością) do 193KM w widlastym, 30-zaworowym 2.8 V6 (o niebo lepiej, ale entuzjazm słabnął przy stacji benzynowej). Oprócz najsłabszego silnika, często spotykane są również jednostki 1.8l o mocy od 125 do 150KM w wersji z turbosprężarką. To właśnie ten silnik jest najlepszą jednostką benzynową dla tego modelu. Diesel – najbezpieczniejszy jest 1.9TDI, ale tych odważniejszych i bogatszych zdecydowanie bardziej zadowoli wersja widlasta. Tak czy inaczej – obie wyraźnie słychać w kabinie.
Wizualnie wnętrze motywuje do depresji. Oprócz czarnego wykończenia, można było na szczęście dostać jeszcze szare i beżowe. Szczególnie to ostatnie robi dobre wrażenie i nie przypomina właścicielowi, że odejdzie w zaświaty jak każdy śmiertelnik. Sam projekt jest dobry – wszystko jest na miejscu i pod ręką, ale ta poprawność jest po prostu nudna. Aż chce się znaleźć jakąś dźwigienkę, która wysadza pasażerów w powietrze, albo chociaż zwykły, błyszczący przycisk pokryty atrapą chromu. Nie ma nic z tych rzeczy, ale wystarczy wsiąść do samochodu po północy, najlepiej na jakimś odludziu – przekręcić kluczyk w stacyjce, włączyć światła i przygotować okulary z filtrem, bo cała deska rozdzielcza zbombarduje oczy soczyście niebieskim światłem każdemu, kto znajdzie się w okolicy auta. Wiem, można się przyzwyczaić, ale po co, skoro mógłby to być zupełnie inny, neutralny kolor? Na pocieszenie dodam, że intensywność podświetlenia jest regulowana.
Wyposażenie Passata B5 to odrębny temat, bo są ogromne rozbieżności. Zarówno 14 lat temu, jak i dzisiaj Volkswagen kazał sobie płacić za każdą pierdołę. Jeśli znalazł się ktoś, kto zechciał ją kupić, to drugi właściciel z pewnością tego nie doceni, bo nawet nie podejrzewa, że mogła to być opcja. Pomijam oczywiście bogatsze wersje, bo tam wraz z wywindowaną ceną pojawiało się parę przydatnych gadżetów. Po części takie spaczenie jest spowodowane bogatym wyposażeniem standardowym współczesnych aut, jednak nawet teraz ani VW ani Audi nie zrobili nic ciekawego w tym kierunku. Materiały wykończeniowe kabiny są na szczęście trwałe i dobrej jakości, a patrząc na to, że Passat jest często samochodem firmowym, to można stwierdzić, że jest również handlowcoodporne, bo trzyma się całkiem nieźle. No, może z wyjątkiem uchwytów na drzwiach – praktycznie zawsze schodzi z nich powłoka. Miejsca jest całkiem sporo, zarówno z przodu jak i z tyłu. Tylko ta konsola centralna... jest tak szeroka, że w pierwszej chwili można podejrzewać, że jej pierwotny projekt był wolierą dla ptaków. Na szczęście spece z Volkswagena pozaklejali puste miejsca bo bokach przyciskami i całość wyszła dość zgrabnie. Auto można było kupić w dwóch wersjach nadwoziowych – sedan i kombi. Szczególnie ta druga cieszy ustawnym i całkiem sporym bagażnikiem, który łatwo można zapełnić dzięki pudełkowatej karoserii. Eksploatacja niektórych egzemplarzy może być dokuczliwa, ale nie wynika to z wadliwej konstrukcji. Przeciwnie – jest naprawdę udana, ale słabsze elementy po prostu nie znoszą trudu na jaki skazana jest część aut. Korozja nie dokucza choć problematyczna bywa wilgoć, która powstaje w wyniku zatkania się odpływu wody z nadwozia. Zdecydowanie gorszym tematem są turbosprężarki, zawieszenie i wyposażenie elektryczne, które prędzej czy później szwankuje w wielu autach, nie tylko Volkswagena.
Poprawny samochód dla poprawnych ludzi. Nie urzeka i nie zniechęca, a swój sukces zawdzięcza nie tylko tradycji, ale również docelowej grupie klientów, która okazała się całkiem spora. Kim są ci ludzie? Wszyscy jesteśmy uzależnieni od zwykłych sandwichów w ciągu dnia, ale nie wszyscy od potężnych przekładańców, które bardziej przypominają rzeźbę niż jedzenie. Po prostu nie ma czasu na ich przygotowanie w codziennej monotonii i łatwiej jest sięgnąć po coś prostszego i sprawdzonego. W motoryzacji taka kanapka to Passat.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00