SLC 450 - ile klasy jest w Mercedesie?
Jaka jest recepta na "błysk"? Istnieje na to wiele sposobów. Można przebiec się nago w południe po centrum miasta, obwiesić się sztucznym złotem i udawać milionera, albo zamieścić lanserskie zdjęcia na Facebooku. A to przecież tylko kilka przykładów. Do tego głupich. W takim razie jak można błysnąć, ale z klasą?
Ostatnio wracałem Alpiną B3 późnym wieczorem z wrocławskiej restauracji i zatrzymałem się na skrzyżowaniu, bo świeciło się „czerwone”. Koło mnie stanął jakiś starszy facet w ostatniej generacji Mercedesa S63 AMG. Kątem oka udało mi się tylko zauważyć jego głupawy uśmieszek i światło latarni odbijające się od jego wyłysiałej głowy - a chwilę później poczuć w krzyżu dudnienie z układu wydechowego jego wozu, gdy dodał trochę gazu. Cóż – nie jestem głupi, gdybym siedział w Astonie to włączyłby się we mnie pewnie element rywalizacji, ale w obecnej sytuacji facet miał dobre 200KM więcej niż ja. Dlatego stwierdziłem, że nie chcę wyjść na idiotę i zacząłem bawić się radiem, żeby się czymś zająć. Gdy zapaliło się „zielone” spokojnie ruszyłem przed siebie i nim zastanowiłem się czy mam ochotę słuchać jakiejś „łupanki”, czy może miłej dla ucha „pościelówki”, to gość z AMG pokazał jakiś dziwny gest, wystrzelił do przodu z takim rykiem silnika, że drzewa przy drodze zaczęły więdnąć i… dosłownie zniknął. Kilkadziesiąt metrów dalej było następne skrzyżowanie, na którym zresztą ledwo wyhamował, do tego był chyba tak podniecony, że sam nie wiedział czy to Wrocław, czy Need For Speed. Na koniec nakręcony adrenaliną, testosteronem i innymi biologicznymi świństwami zajechał mi drogę i prawie skasował pół auta. Co on musi brać, żeby w tym wieku mu serce nie siadło podczas takiej jazdy to ja nie wiem. Czy to dziki lans? Nie, to oznaka buractwa absolutnego, o którym nie miał pojęcia nawet Bóg. I jeszcze ile to wszystko kosztuje – za takie AMG trzeba zapłacić jakieś 650 tys. zł, a nieodpowiedni kierowca i tak będzie miał w tym aucie tyle klasy, co Kelly Osbourne po zażyciu LSD. Są tańsze i bardziej niezawodne metody na „bycie fajnym” na drodze. Dużo tańsze.
Nowy, niższy budżet – 20-parę tysięcy złotych. Co można zrobić z taką kwotą? Sporo. Można na przykład stracić tyle na giełdzie. Albo kupić sobie wczasy na Dominikanie, ewentualnie jakiś luksusowy pakiet do swojego S63 AMG. Można też zainwestować w coś znacznie bardziej namacalnego – w Mercedesa SL. I to nie byle jakiego – takiego z lat 70’, kiedy to wszyscy nosili dziwne fryzury i „kujonowate” okulary. Poważnie. Już tak niewielka sumka wystarczy, żeby wejść w posiadanie ikony motoryzacji z ubiegłego wieku. A co z pozostałymi 630 tys. zł, które trzeba by dopłacić do nowego Mercedesa S63 AMG? Za to można sobie kupić porządną chałupę na wsi. Albo apartament w centrum Wrocławia.
Gdyby na chodniku stał S63 AMG, a zaraz za nim SL z 73’, cóż... daję sobie głowę uciąć, że więcej osób zaglądnęłoby przez szybę do SL-ki. Do tego wszyscy mówią, że Mercedes, BMW i Audi to takie auta z buraczej sfery. Może i tak, ale w C107 nikt nie wygląda źle. W nim nawet wyłysiały facet z głupawym uśmieszkiem, który zajeżdża drogę innym wydaje się być OK, a to, że zachowuje się jak idiota automatycznie podpina się pod to, że po prostu ma zły dzień. I sprawa jest załatwiona, bo wszystko zostaje mu przebaczone. Inna kwestia, że tym autem przecież nikt tak nie będzie jeździł – ono jest wręcz stworzone do lansu. Powolnego, taktownego – tak żeby wszyscy mogli dokładnie obejrzeć zarówno samochód, jak i jego właściciela. A jest co oglądać – i zwykle nie chodzi tu o kierowcę.
Ten SL był dostępny zarówno w wersji z otwartym jak i zamkniętym dachem. Kabriolet R107 robi znacznie większą furorę, ale coupe C107 i tak nie ma się czego wstydzić. Zresztą, w którym współczesnym aucie można spotkać takie detale? Chromowane zderzaki, stylizowane żeberka przy tylnych szybach, tylne lampy o bardzo charakterystycznej dla Mercedesa fakturze oraz ta potężna atrapa chłodnicy... To wszystko wręcz krzyczy, że ten samochód był kiedyś takim Piercem Brosnanem wśród wszystkich innych aut. W środku zresztą jest podobnie. Niesamowite wykończenie drzwi oraz progów, świetne materiały i ich spasowanie. Całość oczywiście w ogóle nie wygląda współcześnie, sprawia takie wrażenie jakby wszystko projektowali Rzymianie tysiące lat temu, ale sam fakt trwałości wnętrza budzi podziw. Jednak nic nie jest idealne. W dzisiejszych czasach wręcz przeraża wielkość kierownicy, która jest nieporęczna i średnicą mogłaby konkurować ze śrubą Titanica. Do tego ociera o kolana. Podobnie jest z fotelami – człowiek w nich znika, bo są miękkie jak wersalka. Z kolei deska rozdzielcza ma banalnie prostą konstrukcję, choć to i tak nie wystarcza, żeby przy jej obsłudze nie wpaść w popłoch. Pełno w niej dziwnych dźwigienek i pokręteł, których nijak nie można odnieść do współczesnych samochodów. Wystarczy jednak chwilę nad nią posiedzieć, żeby wyczuć tok rozumowania ówczesnych konstruktorów. Wnętrze wnętrzem, ale czy ten samochód w ogóle jakoś jeździ?
W SL było dostępnych sporo jednostek napędowych. To emerytowane Gran Tourismo, dlatego o dieslach można zapomnieć. Najmniejszy benzynowy motor ma 2.8l i wyciąga 177KM, z kolei największy to już 5-litrowe monstrum o stosunkowo niewielkiej mocy, która nie przekraczała w najmocniejszej konfiguracji 245KM. Obok wersji 3.0, 3.5 oraz 3.8l można było też kupić V-ósemkę 4.5l i właśnie taki silnik ma pod maską ten egzemplarz. Dźwięk? Obłędny. Kultura pracy? Żadna. Charakterystyka tej jednostki może wynikać po części z wyeksploatowania auta, ale po głębszym dodaniu gazu czuć każdy ruch tłoka i w porywach można odnieść wrażenie, że Ziemia zaraz eksploduje, a samochód zmieni się w jakiegoś Transformersa. Temu motorowi nie można za to odmówić jednego - swoje lata ma, ale w fotel dalej potrafi wcisnąć. Z kolei samo wnętrze nie jest wyciszone wiele lepiej od pokoi w akademikach. Chociaż może to i dobrze – od bulgotu tej jednostki naprawdę stają włosy na rękach.
Nie można jednak zapomnieć, że SLC to kawał luksusowego auta z zamierzchłych czasów, które pamięta coraz mniej osób. Dźwięk zamknięcia drzwi i klapy bagażnika jest lepszy od flagowych kawałków z solówek Vanessy Mae, do tego w środku, choć przyciasno, czuć wszystko to, co jest najlepsze w Mercedesach z tamtych lat. A układ jezdny? Kogo to obchodzi. Ten samochód jeździ tak, jak mu się to podoba – zawieszenie jest jak łóżko wodne, układu kierowniczego w sumie mogłoby nie być wcale, dużej różnicy by nie było. A przekładnia automatyczna? Jej nigdy się nie spieszy i ma czas nas wszystko, mnóstwo czasu. Przed każdym przełączeniem biegu rozrysowuje sobie chyba drzewko decyzyjne, żeby przeanalizować wszystkie za i przeciw zmiany przełożenia. Normalnie to wszystko by po prostu osłabiało, ale nie w SLC. Niesamowity komfort i przyjemność ze spokojnego prowadzenia tego auta są lepsze od nocy poślubnej z Cameron Diaz. Przy nim S63 AMG staje się mało wyszukaną zabawką, ten SLC ma styl i jest idealną wizytówką każdego, kto w nim siedzi. Ale i tak bym go nie kupił. Dlaczego? Bo nie mam pod domem własnej stacji paliw i wtyk w mafii handlującej częściami zamiennymi. A szkoda, bo właśnie to jest ten błysk z klasą.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl/
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00