Renault Fluence - jak sok z marketu
Według kobiet zapewnie idealny mężczyzna nie pije, nie pali, nie włóczy się po nocach, nie uprawia hazardu i po prostu nie istnieje. A idealny samochód rodzinny? Renault postanowiło pójść śladem promocyjnych opakowań soków owocowych i może nie tyle, co zaoferować 20% więcej, ale zaserwować na rynku spore auto w niskiej cenie. Jakie jest Renault Fluence?
„Mam Renault Fluence”. „A co to jest?” – tak zapewne odpowie większość osób luźno związanych z motoryzacją. Tymczasem to francuskie auto jest po prostu nadmuchanym Megane, które zna już zdecydowanie więcej osób. Dokładniej mówiąc – Fluence dzieli z Megane płytę podłogową, ale ma większy rozstaw osi i ogólnie jest dłuższe o 30cm. Ale czy przez taki zabieg ta francuska limuzyna jest jeszcze kompaktem? Cóż, zdecydowanie lepiej jest powiedzieć, że to coś pomiędzy Megane a Laguną. Do tego cena w salonie jest ciekawa, przez co obecnie na rynku wtórnym można dostać spore i dość nowe auto za stosunkowo niewielkie pieniądze. Ale jeszcze ciekawszy jest jego rodowód.
Auto pochodzi z Francji, ale dla odmiany nie celuje w rodzimy rynek. Tu bardziej chodzi o klientów, którzy chcą wydrapać jak najwięcej korzyści w salonie, a najlepiej to dostać cały samochód za darmo. Czyli na przykład o nas. I o resztę krajów z pogranicza Europy oraz Azji. A że w Turcji słowo „sedan” wywołuje mniej więcej taką euforię jak wygrana na loterii, to właśnie tam zlecono produkcję Fluence. To jednak nie koniec podróży po świecie – warto zajrzeć jeszcze do Korei i odnaleźć Samsunga SM3. Czyżby jakiś nowy smartfon, którego u nas nie ma? Nic bardziej mylnego. Lepiej nie zapominać o tym, że w przeciwieństwie do Europy, w Korei nawet marki produkujące mikrofalówki nagle potrafią stać się specami w wytwarzaniu aut. Choć nie zawsze skutek jest dobry, czego przykład stanowi upadłe Daewoo. Tymczasem Samsung SM3 jeździ, a nie dzwoni i tak naprawdę jest klonem Renault Fluence z brzydszym grillem. Skoro auto jest tak globalne, to jak poradziło sobie na naszym rynku?
Fluence ma całkiem sporo niezłych kart przetargowych. Przybyło mu 6cm rozstawu osi na tle Megane. Różnica jest tak subtelna, jak pomiędzy rentierem a rencistą i jak to z subtelnymi różnicami bywa - w praktyce okazuje się naprawdę spora. Szczególnie na tylnej kanapie jest całkiem komfortowo, choć wysoki kierowca i tak lekko zgniecie nogi pasażerów. Stopy też, gdy obniży siedzisko w dół – pozostaje wtedy niewiele miejsca. Za to na przestrzeń nad głową nie ma co narzekać. Na kanapie wygodnie będą podróżowały dwie osoby, choć gdyby tak posadzić tam koło siebie siostry Grycan, to nie byłoby już tak komfortowo. Podobnie jak podczas podróży z trzeba osobami na kanapie. Fluence bez problemu konkuruje szerokością z Laguną, ale jednak w środku wygospodarowano mniej miejsca. Co nie znaczy, że mało – wręcz przeciwnie.
Jak przystało na rodzinne auto – już podstawowa wersja jest naprawdę nieźle wyposażona. Co prawda złotem nie skapuje, ale do pełnego szczęścia wystarcza w sumie metaliczny lakier, który i tak na rynku wtórnym ma praktycznie każdy egzemplarz. Komplet poduszek powietrznych, stabilizacja toru jazdy, klimatyzacja, trochę elektryki i komputer pokładowy – przydatnych rzeczy w standardzie jest naprawdę sporo. Do tego duży, 530-litrowy bagażnik z powodzeniem pozwala na zamknięcie w środku naszego premiera i wywiezienie go do lasu. Przeszkadzać w zamknięciu bagażnika mogą jedynie wnikające zawiasy i brak uchwytu. Ale za to znajdą się praktyczne haczyki na siatki z zakupami. Gdyby to wszystko zmieszać jeszcze z rozsądną ceną na rynku wtórnym, to szybko okaże się, że przy średniej krajowej, na obszerny, dość nowy i nieźle wyposażony samochód można uzbierać już w 1.5 roku nic nie jedząc. Czy to oznacza, że Renault stworzyło sprzedażowy hit? Nie.
Dziwnym trafem w Polsce klienci nie rzucili się na ten samochód, toteż jego podaż na rynku wtórnym jest dość słaba. Ponadto tego typu samochód klienci kupują raczej na lata, a najstarsze egzemplarze pochodzą z 2009 roku – czyli jeszcze stare nie są. Patrząc na statystyki jednak wolimy Volkswageny, co jest dość niepokojące ze względu na to, jak wielu złorzeczy tej marce za nudę i wpadki technologiczne. Tymczasem Fluence mimo wszystko wygląda całkiem ładnie i póki co wcale nagminnie się nie psuje. Konstrukcja jest jeszcze młoda, dlatego ciężko powiedzieć jest coś więcej, ale w autach pojawiają się sporadycznie niewielkie wycieki płynów i zapocenia, a głównym wrogiem jest elektronika. Czasem bez przyczyny komputer potrafi wskazać błąd, a kontrolki niepotrzebnie zmartwić. Silniki z kolei są trwałe – tu problematyczne mogą być głównie czujniki, choć z drugiej strony diesel 1.5 dCi ma swoje przypadłości. Szczególnie przy przebiegu rzędu 150 000km mogą dręczyć go problemy z doładowaniem, zaworem EGR, zasilaniem paliwa i elektroniką. W krytycznych sytuacjach zdarzały się nawet uszkodzenia tłoków i obrócenie panewki. To jednak nie powinno skreślać auta, bo po zajęciu miejsca za kierownicą można się zdziwić.
Deska rozdzielcza jest trochę ascetyczna i miejscami tandetna, ale za to wyjątkowo przejrzysta i przeszczepiona z Megane. W hatchbacku można jednak liczyć na lepsze materiały. Fotele Fluence co prawda swoim wyprofilowaniem i podparciem bocznym przypominają plastikowe krzesła w barze rybnym, ale za to są wyjątkowo wygodne i wręcz rozpieszczające na długich dystansach. Przejrzystość deski nie idzie jednak w parze z jej obsługą. Nie wiem czym kierowali się projektanci umieszczając przycisk tempomatu koło dźwigni hamulca ręcznego. Pominę też fakt, że panel radia i klimatyzacji jest zamontowany trochę za nisko, choć na plus tego ostatniego trzeba zaliczyć trzy tryby pracy – delikatny, automatyczny i huragan Katrina. Z kolei sama jazda to przyjemność, o ile nie oczekuje się doznań z płonącego samolotu. Pod maską może pracować benzynowy silnik 1.6 110KM, 2.0 140KM lub diesel 1.5 dCi o mocy dochodzącej do 105-110KM w zależności od rocznika. Jeśli chodzi o pracę tego ostatniego, to jest naprawdę nieźle. Rozgrzany motor jest cichy, na trasie spokojnie można zmieścić się w 5l/100km, a w mieście w 8l/100km. Prócz ewentualnych awarii ma tylko jeden problem – turbodziurę. Wciskając pedał „gazu” poniżej 2000 obr./min. można odnieść wrażenie, że auto wręcz się cofa. Dopiero powyżej tej granicy pojawia się wyraźna gruda mocy, która pcha samochód w stronę równika. I to całkiem żwawo, z tym że przy prędkościach autostradowych symfonia Mozarta zmienia się w koncert Marilyna Mansona, bo dźwięk silnika staje się tak męczący. Ale to nie jest auto do szybkiej jazdy, co sugeruje też zawieszenie. Przy gwałtownych skrętach nadwozie co prawda majta się na boki jak tratwa podczas sztormu, ale auto prowadzi się dość stabilnie i łatwo można je wyczuć – mimo prostej belki skrętnej z tyłu. Nawet nierówności wybiera całkiem bezboleśnie, przez co poruszanie się po naszych drogach jest po prostu przyjemne. Zabawę psuje nieco układ kierowniczy - po ruszeniu z miejsca zacząłem się nawet zastanawiać, czy czasem jakaś śruba się nie odkręciła i czy nie straciłem przypadkiem połączenia z kołami – wspomaganie jest tak mocne.
Może promocje typu „20% więcej” działają tylko w marketach, albo po prostu kierowcy są zbyt wybredni. Prawda jest jednak taka, że Renault stworzyło spore, stosunkowo niedrogie i dobrze wyposażone auto, które hitem sprzedaży niestety nie jest. Ale za to stanowi kuszącą propozycję również na rynku wtórnym. A co do rynkowych sukcesów – czasem można odnieść wrażenie, że wystarczy zmiana emblematu na jakiś z koncernu VAG, by powstał hit. Ciekawe, czy w tym przypadku też by zadziałało.