RAV4 - Japończyk potrafi
Japończycy są bardzo zabawni. I nie chodzi tu o to, że wyglądają inaczej niż Europejczycy, bo to już można podpiąć pod rasizm i azjatycki odpowiednik Ku Klux Klanu. Chodzi o motoryzację. Azjaci często produkują auta, które wobec niemieckiej konkurencji są takim kontrastem, jak średniowieczna medycyna wobec współczesnej - kiedyś najlepszym lekarstwem na obolałą rękę była siekiera, a dzisiaj? Pigułka, której największym problem jest to, że ma brzydki kolor. Żeby było jasne - to właśnie japońska motoryzacja przeważnie była tą "średniowieczną medycyną" i usiłowała dogonić Niemców. Tylko, że jak już dostała jakiś przebłysk i coś wymyśliła, to narody zaczęły klękać, a konkurencja długo dochodziła do siebie.
Pierwszy silnik benzynowy z bezpośrednim wtryskiem wprowadzony przez Mitsubishi, rozwój technologii hybrydowej na skalę światową, ciągłe prace nad udoskonalaniem rotacyjnego silnika Wankla, VIII generacja Hondy Civic, która wygląda jak kokon do rozmnażania potomków obcego... Wbrew pozorom długo można wymieniać pomysły japońskich producentów, które się przyjęły i zaskoczyły wszystkich dookoła. No, może za wyjątkiem tego rozwoju silnika Wankla – jego boją się zarówno ludzie, jak i koncerny samochodowe. Do tego ciężko oprzeć się też wrażeniu, że większość z tych pomysłów podchwytuje koncern Volkswagena, ładuje w nie równowartość dziury budżetowej naszego kraju, drugie tyle wyrzuca na reklamy, a potem zarabia na tym wszystkim tyle, że mógłby kupić sobie własną asteroidę, na której żyli i rozmnażaliby się fani VW Golfa. Bardzo podobnie było z Toyotą RAV4.
Po drogach jeździ obecnie mnóstwo lekkich SUVów. Są nieduże, zgrabne i pakowne, do tego siedzi się w nich na wysokości krowiego łba i widać więcej świata. Z kolei, gdy znienacka przyjdzie powódź i zacznie zalewać okolicę, to można do nich po prostu wsiąść i przemierzyć łatwy teren. Co więcej – równie dobrze radzą sobie na utwardzonej drodze, choć złośliwi i tak powiedzą, że SUVy wszędzie dają sobie radę, czyli tak naprawdę – nigdzie. Ale i tak można je pokochać. Zresztą wystarczy spojrzeć na rankingi sprzedaży. Niewiele osób jednak wie, że samochodowy szał na lekkie SUVy zapoczątkowała Toyota. Patrząc na to jak to zrobiła można odnieść wrażenie, że to czysty przypadek.
Wszystko zaczęło się w 1994 roku. Jakiemuś japońskiemu konstruktorowi coś się przyśniło, swoją wizję narysował w notesie, zarząd Toyoty to zatwierdził i światło dzienne ujrzał model RAV4. Sam producent chyba nawet nie wiedział co to ma właściwie być. Auto miało napęd na wszystkie koła i centralną blokadę mechanizmu różnicowego – jak na typową „terenówkę” przystało. Nadwozie nie było jednak zbudowane na ramie, miało konstrukcję samonośną, a to oznacza, że mimo wszystko bliżej mu było do auta na zakupy, niż potwora w teren. I to jeszcze nie koniec. Ten wóz jest po prostu mały. Typowe samochody terenowe są wielkości stanu Kolorado w USA i można w nich zmieścić wszystko, co upoluje się podczas wyprawy w las. W RAV4 zmieści się co najwyżej nabój, który to coś powalił. 3.7m długości, 2 drzwi, zwiększony prześwit i zaledwie 176l kufer – mało. Nawet bardzo. A to nie wszystko, bo ten samochód ma przecież wciśniętą jeszcze kanapę za przednimi fotelami – co prawda miejsca na niej jest tyle, co w sarkofagu, ale przynajmniej jest. To wszystko sprawia, że ten samochód jest taką maskotką, która na tle pozostałych samochodów z 94’ wygląda dość dziwnie. Zresztą Toyota bała się chyba inwestować w ten model, dlatego pomimo jej dość miejskiego charakteru, władowała RAV4 pod maskę mało miejski i paliwożerny silnik 2.0l o mocy 129KM. Żeby było jasne – jeśli ktoś chciał coś oszczędniejszego, to musiał pożyczyć sobie magiczne urządzenie od facetów w czerni i błysnąć nim sobie po oczach, żeby o RAV4 raz na zawsze zapomnieć – w ofercie pierwszej generacji nie było żadnej innej jednostki – zawsze to niższe koszty. Użytkowanie napędu 4x4 kosztuje, dlatego średnie zużycie paliwa może wynieść nawet ponad 11l/100km. A co z osiągami? Moc 129KM nie brzmi oszałamiająco, ale trzeba przyznać, że radzi sobie z autem naprawdę dobrze. Warunek jest jeden – jednostkę trzeba mocno kręcić, żeby odkopać z niej moment obrotowy. W przeciwnym wypadku auto będzie trochę ociężałe. Mimo to RAV4 okazało się przebojem.
Sama Toyota pewnie się zdziwiła jak ludzie rzucili się na to auto, dlatego zaczęła z nim wiązać ambitne plany. Nowego silnika nie wprowadziła, ale za to większe nadwozie już jak najbardziej tak. Rok od debiutu pojawiła się dodatkowa para drzwi, więcej miejsca na kanapie i obszerniejszy bagażnik. A jak ten samochód jeździ? 20-centymetrowy prześwit i niezły napęd na wszystkie koła świetnie sprawdzają się w lekkim terenie. Jeśli ktoś musi przeprawić się w drodze do pracy przez niewielkie bagno, w którym giną bez wieści śmiałkowie w zwykłych autach, to z RAV4 nie musi się martwić – dojedzie na czas. O ile nie zaspał. Ale czy auto, które dobrze radzi sobie w błocie przetrwa też na drodze? Cóż – RAV4 wcale na bezdrożach nie błyszczy. Faktycznie potrafi zaskoczyć, ale to nie jest typowy samochód offroadowy, na takie warunki warto załatwić sobie też kolegę z traktorem na wszelki wypadek. A to oznacza, że część umiejętności jezdnych zostało przelanych też na asfalt. Auto radzi sobie na drodze zaskakująco dobrze, ale to głównie za sprawą jednego, drobnego szczegółu – zawieszenie jest dość twarde. Właśnie dzięki temu na łukach samochód nie wychyla się zbyt mocno i prowadzi się dość pewnie pomimo środka ciężkości na wysokości Tower Bridge. Sam komfort jazdy nie jest taki zły pod warunkiem, że nie natrafi się na poprzeczne nierówności, bo wszystko zacznie się telepać, szczególnie w krótkiej, 3-drzwiowej wersji. A jak jest we wnętrzu? Po japońsku.
Materiały są twarde i dziwne, choć trzeba przyznać, że producent spasował je tak dobrze, że nawet dzieci zamknięte na tydzień w kabinie by ich nie rozmontowały. Na luksus też nie ma co liczyć – wyposażenie pierwszej generacji zwykle nie jest wyszukane, a projekt deski rozdzielczej na tyle prosty, że można ją obsługiwać z zamkniętymi oczami. A to w sumie spory plus, bo nie każdy lubi samochody, które sprawiają takie wrażenie jakby myślały za kierowcę i w porywach zamierzały uprowadzić jego rodzinę. To auto jest po prostu wierne – i potwierdza to jego bezawaryjność. Ciężko nawet wskazać jakieś konkretne usterki, bo się po prostu nie powtarzają. Warto się jedynie przygotować na wymianę gumowo-metalowych elementów zawieszenia, czasem korozję układu wydechowego i eliminację luzów w układzie kierowniczym. Zarówno napęd jak i elektryka trwałością dorównują suszonemu jedzeniu z torebek. To aż dziwne – wtedy Toyota chyba w ogóle nie zastanawiała się nad tym, ile może zarobić na serwisie.
RAV4 to kolejny, udany, japoński wynalazek. Świat go wręcz pokochał. Połączenie auta terenowego z rozsądną „osobówką”, która w wersji 3d bez problemu da sobie radę nawet w mieście. Genialne! Pozostaje jeszcze ta smutniejsza część historii – o Volkswagenie. On również podrasował temat małych SUVów, podobnie jak technologię hybrydową, silniki z bezpośrednim wtryskiem i parę innych wynalazków. Stworzył uterenowionego Tiguana i wiecie co? Zgadnijcie kto miał wyższą sprzedaż małych SUVów już w 2008 roku? No właśnie…
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl/
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00