Primera P12 - nowa era Nissana
Są samochody, które mogłyby być idealną wizytówką początku XXI wieku. Wyglądają dziwnie, dbają o bezpieczeństwo pasażerów, na pokładzie mają gadżety, na myśl o których jeszcze parę lat temu ludzie pukali się po głowach, a zastosowana elektronika bardziej przypomina komputery NASA, niż kilka złączek w autach sprzed 10 lat. Ten opis idealnie pasuje do ostatniej generacji Primery.
Primera P12 jest idealnym przykładem auta używanego, które zastosowaną techniką może przegonić większość współczesnych, nowych i dużo droższych wozów. Kuszące. Do tego porównywanie jej do poprzedniej generacji ma tak wielki sens jak odszukiwanie różnic pomiędzy reniferem, a szprotką z puszki – to nie Volkswagen, tu inne jest dosłownie wszystko. No, może za wyjątkiem wersji nadwoziowych. Dalej można mieć praktyczne kombi, mniej praktycznego liftbacka i niepraktycznego sedana, który bądź co bądź kufer i tak ma wystarczający – 450l. Prawdziwe zmiany kryją się jednak w zupełnie innym miejscu – w biurowcu Nissana.
Firma potknęła się, dlatego musiała szukać pomocy - a znalazła ją u Renault. Co z tego miała? Niektórzy twierdzą, że nic dobrego, ale to nieprawda. Nissan dostał trochę pieniędzy i mógł zwolnić projektantów, którzy chodzili w szarych swetrach, pili japoński odpowiednik Polokokty oraz zbliżali się do wieku emerytalnego. Dzięki temu pojawiły się miejsca dla młodych designerów z satynowymi koszulami i dziwnymi pomysłami w głowie. Auto zaczęło wyglądać świeżo, stało się rozpoznawalne i zarazem charakterystyczne. A co we wnętrzu? Tam przedpotopowy projekt deski rozdzielczej zastąpiła jedna, wielka „konsola Play Station" – idealny gadżet XXI wieku. Analogowe zegary powędrowały na środek, dlatego polubią je osoby szukające nowości oraz ci, którzy nie zwracają zwykle uwagi na prędkościomierz. Z kolei pod nimi znalazł się wielki ekran oraz trochę przycisków, pokręteł i światełek. Obsługa tego wyświetlacza jest beznadziejna, ale wystarczy trochę przy tym wszystkim posiedzieć, żeby poczuć blues´a jak projektanci tego auta. A jak wiadomo – prawdziwy blues rodzi się w bólu, dlatego osoby „antytechnologiczne" i przyzwyczajone do tradycyjnych kokpitów, będą musiały przeznaczyć więcej, niż „trochę" czasu. Jest za to jeszcze coś – wystarczy wrzucić wsteczny bieg, by na monitorze pojawił się obraz z kamery umieszczonej nad tylną tablicą rejestracyjną. Idealnie! To oznacza, że więcej słupków na mieście ma szansę przetrwać, podobnie jak lakier na zderzaku. Całość przyprawiona jest naprawdę bogatym wyposażeniem już w wersji standardowej oraz sporą ilością miejsca z przodu i z tyłu. Na tym zalety się kończą, przynajmniej na tle poprzednika.
Tak samo jak inne jest całe auto, tak samo inna jest jego niezawodność w porównaniu do P11. Wielu zarzuca Renault, że przez wielkie cięcia kosztów zrobiło z Primery kawał jeżdżącego złomu. Otóż niezupełnie, bo projekt zaczął powstawać dużo wcześniej przed ingerencją Francuzów. Ale wystarczyło, że na koniec do tego modelu dossali się księgowi Renault, żeby całość naruszyła wizerunek Nissana. Najwięcej problemów miały wersje sprzed liftingu. Ich zawieszenie nie dość, że pracowało głośno, to jeszcze bardzo szybko pojawiały się w nim luzy. Sworznie wahaczy i łączniki stabilizatora tylnej osi są chyba zrobione z wyschniętego błota, bo rzadko wytrzymują więcej niż 40 tys. km. Nissan uczył się na błędach w tym modelu, dlatego w późniejszym czasie zmienił konstrukcję łączników, ale żeby było śmieszniej – zmiany nie dotyczyły materiału, z którego zostały zrobione. Część była zupełnie inna, większa. A żeby było jeszcze śmieszniej – nie wszystkie firmy produkujące zamienniki o tym wiedzą. I dobrze jest o tym pamiętać. Przed zakupem warto jeszcze zwrócić uwagę na inną, znaną usterkę – poduszki wahaczy. Tracą szczelność i żaden z projektantów nie wpadł na to, żeby dało się je wymienić, dlatego trzeba kupić cały wahacz. Cena? Lepiej nie pytajcie. Swoją drogą same wahacze też mogłyby być trwalsze, podobnie jak końcówki drążków kierowniczych.
Skoro auto jest jednym, wielkim, elektronicznym gadżetem, to łatwo można się domyślić, że te wszystkie, wyszukane dodatki nie są specjalnie trwałe, bo jest ich za dużo. Owszem, zdarzają się uszkodzenia wiązek przewodzących, ale najgorsze jest to, że ściśle elektroniczne awarie są trudne do wykrycia i wyeliminowania, bo samochód ma centralny komputer sterujący. A ten nie jest przyjazny ani użytkownikowi, ani serwisowi. Jednak nie jest źle – Renault na szczęście nie wepchnęło Primerze swoich kart HandsFree zamiast kluczyka. A to zawsze coś – jedna awaria mniej i parę „stów" w kieszeni więcej.
Co do samej jazdy – ona jest w tym aucie najmniej nietuzinkowa. Można powiedzieć, że wręcz przeciętna na tle konkurencyjnych aut. Zawieszenie radzi sobie w zakrętach, ale przez to, że jest nastawione raczej na komfort niż osiągi, to bywa nerwowe i nieprzewidywalne. A silniki? Tu jest akurat ciekawie, bo wielu myśli, że jak diesel ma oznaczenie dCi, to wyprodukowało go Renault i jest tak beznadziejny jak cała reszta motorów z tej serii. Otóż nie – 2.2 dCi 126-139KM to konstrukcja Nissana i w sumie ciężko się w nim do czegoś przyczepić. Jest dość dynamiczny, mało pali, a jeden z jego słabszych punktów to przepływomierz. Oczywiście też męczą go awarie turbosprężarki i koła dwumasowego, ale mimo to wytrzymują one zwykle przyzwoite przebiegi. Z kolei 1.9 dCi opracowało Renault i jego trwałość nie wymaga komentarza, bo cała Europa na niego narzeka. Warto jednak wiedzieć jedno – w Lagunie ten silnik był ruiną, ale do gamy motorów Primery wszedł później, dlatego jest wyraźnie trwalszy, bo ma inny osprzęt.
Silniki benzynowe są z kolei trzy. 1.6l ma 109KM i Bogu dzięki jest mało popularny – auto waży około 1300kg, dlatego z tym motorem najlepiej wychodzi mu stanie pod blokiem. Jest jeszcze 1.8l 116KM – też wolny, ale za to znacznie elastyczniejszy. Ma jednak tą samą wadę, co mniejszy 1.6l – trzeba sobie przygotować baniaki z olejem na dolewki. Najlepsza jednostka benzynowa ma 2.0l i 140KM. Nieźle radzi sobie z autem, można zmieścić się w spalaniu poniżej 10l/100km i zwykle nic się w niej nie psuje. Poszukiwacze bezawaryjnej eksploatacji powinni ją wziąć, a wszyscy pozostali – diesla 2.2dCi. Ten drugi motor ma jednak jeden, drobny problem, o którym dobrze wiedzieć – na rynku wtórnym prawie nie istnieje.
Primera P12 jest cholernie awaryjna i nieudana, ale tylko na tle swojej poprzedniczki. W porównaniu do obecnych aut wbrew pozorom w warsztatach stoi przeciętną ilość czasu. Do tego egzemplarze z drugiej ręki są trochę pewniejsze, bo Nissan starał się systematycznie wyeliminowywać męczące usterki podczas gwarancji i po 2005 roku zaczął wypuszczać z fabryki wersje poprawione. Jednak czy jest sens ją kupować? No cóż – ponoć nowi designerzy auta projektowali kokpit na wzór tego, który występuje w jachtach. Nie wiem ile w tym prawdy, ale fajnie jest pochwalić się tym kolegom przy piwie. Tylko, że z drugiej strony nie każdego to rajcuje.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00