Mercedes Klasy E W211
Historia limuzyn Mercedesa klasy wyższej średniej ma już ponad 50lat. Kiedyś ludzie ledwo dobijali do takiego wieku, ale w motoryzacji taka liczba ma jeszcze większą potęgę. 50 lat to wystarczająco długo, by odpowiednio wywindować cenę i uświadomić klientom jak mają postrzegać dany model, ale zbyt krótko, by zbudować auto idealne. Przynajmniej dla Mercedesa.
To prawda, że auta idealne nie istnieją, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto porówna je do części ciała, która u bezkręgowców zwana jest odwłokiem i przerzuci się na ofertę konkurencji. Problem w tym, że ciężko znaleźć punkt zaczepienia u większości aut Mercedesa. Samochody w takiej cenie kupuje się miedzy innymi dlatego, że marka jest fajna i nadwozie ładne. O tym, że marka czasem może mieć za słabą moc świadczy choćby przedostatnie BMW 7, z odrzuconym przeszczepem w miejscu tylnej klapy. Znalazła się grupka ludzi, która zrozumiała poczucie humoru blondyna z brodą, Chris’a Bangle’a, ale cała reszta kupiła Mercedesa S. Dlaczego? Bo był ładny. Na jakiej podstawie tak sądzą? No właśnie, bo tak naprawdę niczym się nie wyróżniał. W podobny sposób działa fenomen E-Klasy. Każda następna generacja jest projektowana z taką samą, klasyczną elegancją, a W211 jest chyba jej najładniejszym wydaniem. Owszem, tegoroczny model też urzeka, ale miękkie kształty i idealne proporce poprzednika potrafiły podbić niejednego, majętnego kupca i dalej to robią na rynku samochodów używanych. Prawdziwa motoryzacyjna sielanka? Nie.
Auto ma dwie wady. Czarne limuzyny na dużych alufelgach działają na każdego, kto może je sobie kupić. Część osób pewnie się ze mną zgodzi, a część nie, ale E-Klasy nie weźmie nowobogacki facet po skończeniu studiów, bo zamiast słów: „kurcze, ale masz fajną furę!" usłyszy: „co, tatuś dał autem pojeździć?". Kupi BMW 5, które pasuje i do staruszka po zawale i do młodzika w białych butach, a co za tym idzie, grupa odbiorów W211 jest mocno zawężona. Jednak nie to jest najgorsze, bo dla dojrzalszych osób ta wada może się okazać sporą zaletą. W211 był produkowany w bardzo nieciekawym dla Mercedesa okresie. To właśnie wtedy księgowe zaczęły flirtować z inżynierami, a że zaślepionym facetom wmówi się wszystko, to każdy „łyknął" plotkę, że samochody będą tak trwałe jak dotychczas, nawet po sporym cięciu kosztów. I stało się, bo Mercedesy zaczęły po paru latach korodować, szczególnie po zimowych zaniedbaniach na naszych posolonych drogach. Zwykle poruszam temat usterek, ale w E-Klasie jest ich tak duże zróżnicowanie, że z artykułu wyszłaby powieść i wszyscy po drodze by zasnęli. Wiadomo, są lepsze i gorsze egzemplarze, ale jeśli macie pecha, to najczęściej nie będziecie mogli spać z powodu elektroniki, której w tym modelu jest po prostu ogrom. Bez wątpienia umila życie, jeśli działa, gorzej, gdy się zepsuje. Drażnią błahe usterki, jak na przykład automatyczne ryglowanie drzwi po ruszeniu, które w czasie jazdy zamyka i otwiera samochód jak opętane, awarie różnych czujników, a nawet problemy z automatycznymi skrzyniami biegów, które dotychczas słynęły z bezawaryjności. Jednym z gorszych tematów jest nowatorski system hamulcowy SBC. Prawo zabrania stosowania wyłącznie elektronicznych hamulców głównych, dlatego Mercedes użył zwykłego, hydraulicznego systemu i powierzył jego działanie komputerowi. Dzięki temu siła hamowania jest dozowana indywidualnie pod każde koło, samochód płynnie się zatrzymuje, a serwis elektroniki, która jest nietrwała kosztuje krocie. Do tego można go zazwyczaj wykonać tylko w ASO. Dlaczego? Bo nawet tak prozaiczna czynność jak wymiana klocków hamulcowych wymaga przestawienia całego układu, by mechanik nie został inwalidą. Przeciętni spece po prostu boją się tego samochodu. Ponadto opcjonalne, samopoziomujące zawieszenie jest bardzo drogie w obsłudze, a ceny pozostałych części tradycyjnie nie są niskie. To wszystko powoduje, że niewinny flirt z inżynierami smuci, ale najlepsze jest to, że pomimo wszystko to auto jest po prostu dobre.
W silnikach na szczęście nikt za długo nie grzebał i przy odpowiedniej opiece długo pozostają bezawaryjne. Do tego jest w czym wybierać – flagowe diesle mają 4.0l pojemności i 260-314KM, a ich głównym problemem mogą być tradycyjnie przeboje z wtryskiwaczami paliwa i doładowaniem. O najsłabszych jednostkach lepiej zapomnieć, bo niemoc wyprzedzenia ciężarówki może okazać się żenująca. Zdecydowanie lepsze są te o mocach około 170KM, częściej spotykany ma 2.7l i pozwala przyspieszać do 100km/h w niewiele ponad 9 sekund – a do tego jest oszczędny. Jeden z najlepszych wyborów jeśli chodzi o silniki wysokoprężne, to 3.2CDI, który do rozsądnych kosztów eksploatacji dorzuca jeszcze niezłą dynamikę. Prawdziwą frajdę zapewniają jednak motory benzynowe. Najsłabszy ma 2.0l pojemności, kompresor i 163KM. Ujdzie, jeśli jesteście zwolennikami nudnego życia. Mocniejszy ma już 177KM, można go dostać z napędem na wszystkie koła i jest całkiem niezły, bo zapewnia dość dobre osiągi na poziomie diesla 2.7CDI - dlatego lepiej jednak wziąć właśnie tego drugiego, bo mniej pali. Pozostałe jednostki benzynowe są zazwyczaj lepsze od diesli, sporo palą, ale też lepiej jeżdżą i można je kupić z napędem na cztery koła 4matic. Flagowe silniki od AMG mają 6.3l i 5.5l oraz moc odpowiednio 515 i 476KM. Z tak porażającymi parametrami można wyprodukować ilość prądu potrzebną do zasilenia Nowego Jorku. Wnętrze Klasy E to chyba już ostatni tak finezyjny projekt Mercedesa. Ogrom różnych przycisków może na początku przestraszyć, ale po chwili całość da się ogarnąć. Wszystko jest zrobione ze smakiem, choć coraz częściej można usłyszeć, że w niektórych miejscach to co wygląda jak skóra nie ma nic wspólnego nawet z bydłem, które patrzyło jak garbowani są ich koledzy ze stada. Poza tym wszechobecna elektronika rozpieszcza. Regulacja foteli jest intuicyjna, szeroka i wygodna, a one same również zagwarantują przyjemną podróż. Z tyłu jest sporo miejsca zarówno na nogi jak i na głowę, a składane zagłówki ułatwią cofanie. Na różne schowki i półeczki też nie powinniście narzekać, bo są wszędzie – kieszenie w drzwiach i fotelach, zamykane w podłokietnikach, konsoli i tunelu środkowym. Najlepszy jest ten pod panelem sterowania. Po wciśnięciu dyskretnego przycisku elektrycznie się unosi, a spod niego wysuwa się schowek. To takie bezsensowne, a zarazem arystokratyczne. Do tego bagażniki są ogromne, szczególnie ten w kombi S211, który ma aż 690l (sedan W211 540l). Roleta jest elektrycznie podnoszona po otwarciu klapy, ale możliwości przewozowe jak na złość ogranicza ładowność auta. Deska rozdzielcza jest czytelna i ergonomiczna, w zestawie wskaźników znalazł się klasyczny zegar analogowy, a komputer pokładowy ma charakterystyczny dla Mercedesa duży i okrągły wyświetlacz w prędkościomierzu. Pomyłką w takiej klasie auta jest jednak brak elektrycznego hamulca postojowego i dźwignia kierunkowskazów – uruchamia też wycieraczki i jest wygięta ku dołowi. Choćby człowiek nie wiem jak się wychylał to i tak jej nie zobaczy, bo kierownica wszystko zasłania, a wycieraczki będzie musiał ustawiać „na czuja".
Klasa E nie jest samochodem idealnym, bo pewnie jeszcze długo nikt takiego nie zbuduje. To auto jest praktycznie komputerem na kołach, a silniczków elektrycznych jest w nim więcej niż w japońskich zabawkach przeznaczonych dla spaczonych siedmiolatków. W211 jest jednak bliski ideałowi fajnej limuzyny, ale tylko bliski, bo eksploatacja tego wozu potoczyła się w innym kierunku niż wyobrażali to sobie zaślepieni inżynierowie po romansie z księgowymi. Nie skusiłbym się na niego tylko dlatego, bo do pierwszych siwych włosów jeszcze mi daleko, ale jeśli nie macie nic przeciwko utracie większej gotówki w nieoczekiwanym momencie, komforcie i bezprecedensowej renomie spod znaku gwiazdy, to warto go wziąć. To dalej Mercedes, tylko awaryjny.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00