Mercedes Klasy A - renoma w spadku
Są marki, których modele kojarzą się wyłącznie z samochodami tak drogimi, że zwyczajni ludzie nawet nie zwracają na nie uwagi. Po pierwsze dlatego, że nie chcą oddawać nerki tylko po to, by kupić sobie takie auto, a po drugie - gdy poświęcą drugą nerkę, by je utrzymać, to w bagażniku będą musieli wozić aparat do dializy. O dziwo Mercedes wyszedł na przeciw takim ludziom.
Markę buduje się latami, a na rynku jest kilku czołowych producentów, którzy mogą pochwalić się ogromną tradycją. Tradycja kosztuje sporo, o czym wiedziało choćby BMW wypuszczając nowe Mini na rynek i wyceniając je na równowartość kopalni diamentów. Najlepsze jest to, że ludziom się to spodobało. Mercedesy od zawsze były wielbione przez osoby, które nie widziały różnicy pomiędzy banknotem a sucharem, dlatego siłą rzeczy stały się wyjątkowe. Społeczność pierwszy raz zbulwersowała się w latach osiemdziesiątych, kiedy to na rynek wszedł model 190. Gdyby tyle złych słów skierowano w stronę człowieka, to z pewnością ten skończyłby w „psychiatryku". A 190-ątka? Niewzruszenie dalej sobie jeździła. Fani marki nie wierzyli, że tak tani Mercedes może być dobry, ale wystarczyło tylko trochę poczekać, by okazało się, że wszyscy żyli w tak dużym błędzie, jak ludzie przed Kopernikiem. Auto zdobyło uznanie, okazało się trwałe, a wyciągnięcie kluczyków przy piwie z kumplami i dodanie słów: „Kupiłem wczoraj nowego Mercedesa 190" działało prawie tak dobrze, jak przy innych modelach. Dziś zamiast 190 produkowana jest Klasa C, którą większość ludzi wprost uwielbia, jednak do niedawna zawsze była postrzegana, jako ten najgorszy model marki, bo najtańszy. Wszystko zmieniło się w 1997 roku, kiedy to Mercedes postanowił powtórzyć poprzedni sukces i wprowadził naprawdę mały samochód – Klasę A W168. W jego przypadku rzucenie kluczyków przy piwie na stół nie działało.
Samo pojawienie się tego modelu było stosunkowo piorunujące. Produkcję wstrzymano, gdy „Baby Merc" chciał zamordować kierowcę testowego podczas pokonywania „testu łosia" - dachując. Miało to swoje zalety, bo po tym incydencie system ESP zawitał do wyposażenia standardowego, na kołach pojawiły się lepsze opony, a zawieszenie stało się beznadziejne – to akurat wada. By zlikwidować przechyły nadwozia musiało zostać utwardzone. Po zmianach auto faktycznie dużo lepiej się prowadziło, co nie znaczy, że rewelacyjnie, bo przy wyższych prędkościach dalej bywało nieprzewidywalne. Do tego okazało się zbyt twarde, ale przynajmniej pasażerowie mogli być spokojni, gdy na drodze przypadkiem pojawił się łoś. Sam wygląd W168 został w pewnym sensie podyktowany wymogami zastosowanej techniki – gdyby przypominał zwykły kompakt, to w środku zmieściłby się tylko nastolatek, który i tak narzekałby na małą ilość przestrzeni. Inżynierowie postanowili zastosować w Klasie A podwójną podłogę, która zabrała trochę miejsca. Dlatego nadwozie musiało zostać nadmuchane. Budowę auta można przyrównać do grupki ludzi śpiących w jednoosobowym namiocie w środku lasu. Gdy odwiedzi ich niedźwiedź, to na początku zajmie się tymi na samej górze, a reszta ucieknie i będzie opowiadała swoim wnukom, co ich kiedyś spotkało.
W A-Klasie to przedział pasażerski jest tym, co ma przetrwać podczas wypadku. Przy uderzeniu pod podwójną podłogę wciągany jest silnik, a całość tworzy ochronę przed potencjalnym zagrożeniem. Pomysł zadziałał, bo auto dostało 4 gwiazdki w testach Euro NCAP. Jeśli marzycie o Mercedesie i nie zamierzacie rozstawać się z nerką to śmiało możecie brać Klasę A. Nowy egzemplarz pierwszej generacji był tanim Mercedesem, ale nie tanim samochodem – kosztował ponad 60 tysięcy zł. Teraz możecie go mieć już za kilkanaście tysięcy, czyli całkiem okazyjnie. To jednak nie znaczy, że zachowacie drugą nerkę. W168 w takich cenach zazwyczaj mają coś na sumieniu, a ewentualne naprawy są drogie. Najlepsze jest to, że nie z powodu cen części – faktycznie nie są tanie, ale można znaleźć dość rozsądnie skalkulowane zamienniki. Cała technologia jest upchana w małym nadwoziu, podobnie jak ci ludzie od namiotu. Gdy któryś ze środka chce wyjść w nocy „pod drzewko", to cała reszta, która leży na nim też musi się ruszyć. W Klasie A jest dokładnie tak samo – naprawy trwają długo i czasem trzeba rozkręcić pół auta, żeby dostać się do jakiegoś elementu. Nawet tak błaha czynność jak wymiana przednich żarówek wymaga zdemontowania koła i nadkola. Nie wiem jak głupim trzeba być, żeby wpaść na tak idiotyczny pomysł, ale jak widać tacy ludzie istnieją i wdychają to samo powietrze, co my. Do tego bezawaryjność też nie zachwyca – zdarza się, że problemy sprawia elektronika, łożyska skrzyni biegów, łączniki stabilizatora, uszczelnienie łożysk kół tylnych oraz tradycyjnie wtryskiwacze w dieslu. Jak się zapewne domyślacie – ich wymiana nie jest łatwa. To jednak nie znaczy, że auto jest beznadziejne, ma bardzo ciekawy atut.
Od 2001 roku pierwsza generacja Klasy A była dostępna z dwoma wariantami nadwozia i wbrew pozorom nie chodzi o liczbę drzwi, tylko o długość wozu. Standardowa wersja ma 240cm rozstawu osi, a przedłużona – aż 20cm więcej. Przez to ilość miejsca z tyłu jest tak ogromna, że można grać w tenisa ziemnego. Do tego kanapa przesuwa się w przód i w tył, składa się lub nawet całkiem wyciąga, znacznie powiększając przestrzeń bagażową. W całym wnętrzu podłoga jest zupełnie płaska, co dodatkowo podkreśla ilość dostępnej przestrzeni. Druga strona medalu jest taka, że tego miejsca jest aż za dużo. Nikt nie biega po samochodzie w czasie podróży, a 350l bagażnika mogłoby mieć znacznie większą pojemność, gdyby wykorzystać zbędną ilość miejsca w kabinie. Na szczęście przy zapełnionym aucie można go nieco powiększyć przesuwając do przodu kanapę. Z przodu również jest wygodnie. Auto jest wysokie, nie ma progów, a wsiadanie i wysiadanie nie męczy. Do tego w A-Klasie wcale nie siedzi się jak na stołku, bo podwójna podłoga zajmuje trochę miejsca i pozycja za kierownicą bliższa jest tej „wyprostowanej".
Wersje sprzed liftingu były tandetnie wykończone, w niczym nie przypominały aut Mercedesa. Później zastosowano przyjemniejsze i miękkie materiały oraz nowocześniejszy projekt konsoli centralnej. Jeśli to mało – na rynku można spotkać Klasę A z wyjątkowo pikantnymi tapicerkami - pomarańczową oraz czerwoną. W zestawie wskaźników nie ma tego kontrolującego temperaturę silnika, co jest kolejną złośliwością inżynierów, ale sam projekt ma swój urok. Prędkościomierz jest duży i półkolisty, a wskazówki wyskakują znikąd jak Marilyn Manson na koncercie. Przed nim - cienka kierownica regulowana niestety tylko w pionie. Ilość schowków powinna wystarczyć, ponadto w każdych drzwiach jest miejsce na kubek. Nawet podszybie wygląda jak jedna, wielka półka, ale nią nie jest – trochę szkoda. Ergonomia jest dobra nie licząc drobnych wyjątków. Może was drażnić sterowanie szybami na tunelu środkowym oraz obsługa wycieraczek i spryskiwaczy tylnej szyby. W normalnych autach jest umieszczona w prawej dźwigni za kierownicą, ale Mercedesy jej nie mają, dlatego przyciski znalazły się na konsoli. Zresztą podobnie jak włącznik ogrzewania tylnej szyby, który zwykle znajduje się na panelu sterowania wentylacją wnętrza. Jeśli chodzi o silniki – już sam test łosia pokazał, że A-Klasa nie ma i nie może mieć sportowej żyłki. Diesle mają 1.7l pojemności oraz moce od 60-95KM. Są dość leniwe i zbyt głośne, bo kabina wygłuszona jest tekturą. Za to cieszą niewielkim zużyciem paliwa, a najmocniejsza wersja nadrabia elastycznością. Opinie też zbierają całkiem niezłe, choć wtryskiwacze są standardowym problemem, nie tylko u Mercedesa. Jednostki benzynowe są zdecydowanie lepsze pod warunkiem, że chcecie jeździć, a nie przemieszczać się jak pielgrzymka po ulicach. Standardowo taka zaleta okupowana jest zużyciem paliwa. Podstawowy silnik 1.4l o mocy 82KM warto wziąć tylko dlatego, że jest tańszy w zakupie od pozostałych i łatwiejszy w znalezieniu. Pozostałe jednostki są jednak od niego lepsze, choć 1.6l nie wprowadza dużo większych emocji niż 1.4l – w przeciwieństwie do 1.9l o 125KM, który rozpędza auto do 100km/h poniżej 9 sekund. Dla koneserów – 2.1l i 140KM.
Idea stworzenia najmniejszego Mercedesa do tej pory nie została do końca zaakceptowana, co nie znaczy, że Klasa A W168 kiepsko się sprzedawała. Wręcz przeciwnie – nawet test łosia nie był w stanie odstraszyć klientów. Mały Mercedes ma kilka wad ale i mnóstwo zalet. Może nie wzbudza takiej zazdrości jak jego rodzeństwo, ale można nim jeździć bez aparatu do dializy w bagażniku, bo wystarczy poświęcić tylko jedną nerkę – na serwis.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00