Matrix - to nie tylko film
Wyceny samochodów używanych, oprócz ich wartości, podają na talerzu jeszcze jedną ważną informację - jak bardzo ludzie nie chcą kupić danego modelu. Działanie jest banalnie proste - im bardziej używany wóz z danego roku w stosunku do konkurencji jest tańszy, tym bardziej ludzie omijają go szerokim łukiem w komisie. Dzięki temu młodszego niż 10 lat Hyundaia Matrixa można kupić w cenie zegarka z wyższej półki.
Hyundai nie jest u nas szczególnie popularną marką i pewnie dlatego kierowcy nie chcą go kupować. A co oznacza słowo „matrix"? To po prostu „macierz" – w biologii jest substancją wypełniającą wnętrze tzw. mitochondrium, dlatego dopiero teraz dziwi fakt, że są ludzie, którzy mogą posunąć się tak daleko i potrafią nadać autu aż tak durną nazwę. Jednak nie jest tak do końca – skrzywiła nas trochę telewizja i praktycznie wszyscy na słowo „matrix" wyobrażają sobie braci Wachowskich pijących piwo w pubie, który chwilę potem zaczyna się rozmywać i znika w postaci zielonych cyferek na czarnym tle... . Obecnie to słowo kojarzy się po prostu z czymś dziwnym. A ten wóz jest dziwny.
Już sama bryła jest ciekawa – niby nudna i bezpłciowa, a jednak aż chce się krzyknąć: „co to właściwie jest?!". Z przodu – nic szczególnego. Typowe spojrzenie człowieka zmęczonego życiem. Z boku – niby wszystko po staremu, aż tu nagle pojawiają się jakieś przetłoczenia, a tylna szyba wygląda tak, jakby projektant przed jej dokończeniem wyskoczył na chwilę do ubikacji, a w między czasie ktoś zwinął mu rysunek ze stołu i przekazał do produkcji. Tyłu również nie da się pomylić z innym wozem, wygląda dość groteskowo. Kto mógłby wpaść na tak nietypowy projekt? Pininfarina? Tak! Matrixa zaprojektowali faceci, którzy zazwyczaj wymyślają nowe generacje Ferrari. Co prawda Hyundai bardziej przypomina przyczepę do przewozu takich aut, niż wcielenie sportu, ale po pierwsze – pokazuje, że można zaprojektować małe auto wielkopojemne w sposób nietypowy i po drugie – nawet studio Pininfariny ma „jaja".
Jednak w tego typu autach nie o wygląd chodzi, bo najważniejsze jest wnętrze, a w nim – też jest dziwnie. To dobry znak, ponieważ oznacza to, że projektanci nadwozia i kabiny minęli się kiedyś na korytarzu w firmie i chwilę ze sobą pogadali. Wszystko po prostu pasuje do siebie, do tego wyposażenie jest całkiem niezłe. Zegary są ładne, umieszczone centralnie i trzeba się do tego przyzwyczaić. Nie są za to cyfrowe, dlatego łatwo odczytać z nich wskazania. Przed kierowcą – zamiast prędkościomierza rządek kolorowych kontrolek i paskudna kierownica. Jakiś czas temu widziałem prospekt tego auta i kabina robiła na nim naprawdę niezłe wrażenie. W praktyce jednak wygląda tandetnie, a użyte materiały to chyba najbardziej sztuczne tworzywo sztuczne, jakie kiedykolwiek udało się wyprodukować. Nawet drzwi pokryte są czymś, co przypomina domową wykładzinę. Są jednak i plusy – kabina jest jasna i pogodna, a sam projekt zupełnie nie przypomina tych bezpłciowych, azjatyckich desek rozdzielczych, które przez 50 lat projektowała jedna i ta sama osoba. Jest całkiem ciekawy. Jednak to wszystko jest tylko wizualnym szczegółem, bo tu ważniejsza jest praktyczność. A pod tym względem jest naprawdę dobrze. Auto jest zbudowane na płycie Elantry i liczy niewiele ponad 4 metry długości - czyli jest krótsze od swoich konkurentów takich jak Scenic, czy Multipla. Mimo to w środku jest obszerne jak przyczepa kempingowa. Schowki to obowiązek, dlatego także tutaj jest ich mnóstwo – od tych bardziej typowych po rzadziej spotykane pod prawą i lewą kratką wentylacji, pod kierownicą, fotelem pasażera i tylną kanapą. Znalazł się nawet jeden na okulary. Co do miejsca pracy kierowcy – może i fotel mógłby być mniej „azjatycki", czyli bardziej obszerny z lepszym trzymaniem bocznym, ale i tak nie jest źle. Ma dość szeroki wachlarz ustawień, choć nic nie zmieni faktu, że mimo wszystko siedzi się w nim wysoko jak na tronie. Ma to jednak pewną zaletę – w połączeniu ze sporą powierzchnią szyb, widoczność w Matriksie jest dobra i łatwo się nim parkuje, ale żeby nie było zbyt pięknie - przednie słupki mają grubość wieży Eiffla i zasłaniają trochę za dużo świata.
Przełączniki i pokrętła są rozlokowane w dobrych miejscach, nawet dźwignia zmiany biegów znajduje się pod ręką i pracuje przyjemnie, choć mogą się zdarzyć drobne problemy z wrzuceniem „trójki" – jest umieszczona lekko po skosie. Ciekawa jest jeszcze jedna rzecz – pomiędzy fotelami znajduje się coś, co mogłoby być podłokietnikiem. Ma w sobie schowek i w górnej części jest wykończone miękkim materiałem. Dlaczego nim nie jest? Bo zamiast na wysokości łokcia, jest umieszczone na wysokości pośladków – najwyraźniej do produkcji wnętrza zużyto tyle plastiku, że aż zabrakło go na ten drobny szczegół. Jeśli chodzi o tylną część wnętrza, to naprawdę można się zdziwić. Kierowca nie będzie obrywał kolanami po nerkach, bo miejsca na kanapie jest sporo zarówno na nogi, jak i na głowę. Do tego gdyby dokładniej się jej przypatrzyć, to okaże się, że z jej różnych miejsc wystają dźwigienki. Dzięki nim można regulować położenie oparcia, a nawet przesuwać siedzisko w przód i w tył. Do tego niezależnie, bo kanapa jest dzielona, ale niestety nie da się jej wyjąć. Jeszcze jednym, przyjemnym dodatkiem jest podłokietnik z miejscem na kubki i składane tacki w samolotowym stylu.
Bagażnik Matrixa jest jednym z tych, które załadowuje się na wysokość, a nie na długość. Minimalnie mierzy 350l, a sporą jego część zajmują niestety potężne nadkola, które wyglądają jak dwie szafy pancerne. Na szczęście próg załadunku jest poprowadzony wyjątkowo nisko, a ponadto w „kufrze" znalazło się gniazdo 12V, do którego można podłączyć np. przenośną lodówkę.
Choć zakup rzadkiego auta o niskiej renomie może budzić wątpliwości, to póki co Matrixy pierwszej generacji, które wyjechały z fabryki na drogi są wyjątkowo łaskawe dla swoich właścicieli i nie sprawiają problemów. Zwykle można obawiać się tylko standardowych usterek takich jak zawieszenie i „elektryka". Z kolei jeśli chodzi o silniki, to tu za dużego wyboru nie ma – można dostać 3-cylindrowego diesla i dwie „benzyny". Te drugie mają 1.6 oraz 1.8l pojemności i odpowiednio 103 oraz 122KM. 1.6l trochę męczy się na trasie, a 1.8l jest wystarczający, ale niezbyt elastyczny. Głównym problemem tych motorów jest jednak spalanie. Oszczędni z tzw. „lekką stopą" powinni nad nim zapanować, ale przy normalnym cyklu użytkowania zwykle ciężko zejść średnio poniżej 8l/100km. Z kolei diesel ma tylko 1.5l pojemności i może mieć 82 lub 110KM. Demonem prędkości nie jest ani jeden ani drugi wariant, ale sam silnik ma asa w rękawie – moment obrotowy. Nawet na piątym biegu dzielnie idzie przed siebie, choć ze względu na niedużą moc mimo wszystko powoli męczy się przy wyższych prędkościach i najwygodniej jeździ się nim w mieście. Jest jeszcze coś – auto wyciszone jest czymś w rodzaju pustych kartonów po sokach owocowych. Szczególnie diesla wyraźnie słychać podczas pracy, a na autostradzie do całości dochodzi jeszcze szum wiatru.
Dlaczego Matrix nie jest popularny? Nie wiem – może chodzi o markę, może o to, że jest „plastikowy", albo po prostu nie każdemu podoba się jego dziwna stylistyka. Ma to jednak pewną zaletę – dzięki temu, że wiele osób nie wie, że takie auto w ogóle istnieje, to można je kupić w rozsądnej cenie. A w przypadku w miarę świeżego modelu ze sporą ilością miejsca w środku to szczególnie dobra wiadomość, bo zamiast przeznaczać rodzinny budżet na drogie zachcianki tatusia, można zrobić z nich większy pożytek – z tego co zostanie kupić swojemu dziecku zabawkę.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00