Impreza - melanż w wydaniu Subaru
Jedne auta kupuje się oczami, inne rozsądkiem, a jeszcze inne - pod presją groźnie spoglądającej żony. Samych kryteriów wyboru jest chyba jeszcze więcej. Marka, cena, silnik, wyposażenie, czy w końcu kolor, który musi się komponować z barwą ulubionych spinek do mankietów. Albo groźnym wzrokiem żony. Pewnie właśnie dlatego na drogach jest tyle czarnych samochodów. A jakie kryteria spełnia Subaru Impreza?
Marka Subaru jest o tyle fenomenalna, że pierwszy epitet, jaki wpada do głowy po ujrzeniu emblematu to: „Sport”. A przynajmniej powinno tak być. Od lat producent brał udział w rajdach i nawet pomimo tego, że już z nich zrezygnował, to ciągle pozostaje taka dziwna świadomość, że to nie są zwykłe auta. Szczególnie, jeśli chodzi o model Impreza, na widok którego wielu facetów moczy się w nocy. Rajdy WRC wydają się jakby stworzone specjalnie dla tego auta, a że sam wóz trafił też do salonów sprzedaży… Cóż, zdarza się. Ktoś go niechcący homologował. Fakt, wersja produkcyjna STi potrafi zostawić w tyle wiele modeli Porsche. Jednak w tym całym zauroczeniu zapominamy, że STi jest flagowym wariantem dla szaleńców, którzy kochają, gdy mózg wychodzi im uszami podczas wciskania pedału „gazu” w podłogę - zwykłe wersje Imprezy są… No właśnie, jakie?
Nudne? W porównaniu z STi z pewnością tak. Ale jeśli chodzi o wygląd Imprezy drugiej generacji, to żadna wersja specjalnie nie powała swoim designem. Tył? Nic nadzwyczajnego, widać, że to Azja. Boczna linia jest w miarę zgrabna i proporcjonalna, a przednie reflektory wyglądają z kolei jak wielkie gały śniętej ryby, przez co inni kierowcy padają na ziemię raczej ze śmiechu niż z przerażenia. Swoją drogą Subaru chyba dostrzegło, że coś nie tak jest z jego autem, skoro zdecydowało się przeprowadzić aż dwa, rozległe faceliftingi przedniej części nadwozia. Efekt? Pominę ten temat, ale i tak całość wyszła dużo lepiej niż na początku. Przynajmniej mimo wszystko miała charakter i była rozpoznawalna. W 2007 roku pojawiła się trzecia generacja Imprezy, tylko nie wiem, co jest gorsze – rybie gały, czy Daewoo Nexia z emblematem i ceną Subaru?
Druga generacja ma dwa typy nadwozia i o dziwo w ogóle nie ma wśród nich hatchbacka. Najpopularniejszy był sedan, ale dla rządnych większych możliwości przewozowych znajdzie się jeszcze kombi. W sumie linię ma nawet ładniejszą od sedana. Samo auto wbrew pozorom nie jest wcale duże – to wóz kompaktowy. Zwykłe wersje nie mają też ogromnych felg, wulgarnych spoilerów, dziwnych kolorów nadwozia i agresywnej stylizacji… Mają za to szyby bez ramek, przez które gwiżdże wiatr przy wyższych prędkościach. Jednak czym Impreza może przyciągnąć do siebie na tle swoich rywali? Bo szyby to chyba za mało.
Skoro nie stylistyką i brakiem ramek w oknach, to może wnętrzem? Cóż – z tyłu jest po prostu ciasno, więc jeśli ktoś szuka przestrzeni, to z Imprezą się nie dogada. Bagażnik? Nieco ponad 353l w sedanie i 356l w kombi to też lekka kpina. Przynajmniej na przednich fotelach przestrzeni jest w sam raz, a wszystkie przełączniki rozlokowane są dokładnie tam, gdzie się ich szuka. Same elementy wyposażenia są banalne w obsłudze, a to głównie za sprawą czasów, które pamiętają. Lata 80-ąte? Nie, aż tak źle nie jest, ale i tak niewiele im brakuje. Zresztą sama stylistyka kokpitu jest trochę, jakby to powiedzieć, wczorajsza. Auto było produkowane po 2000 roku, a deska rozdzielcza jest taka, jak w koparce Caterpillara sprzed 30 lat. Zresztą materiałami wykończeniowymi też jej dorównuje. A co z silnikami?
Muszę zaznaczyć już na początku, że diesla lepiej nie szukać, bo żadnego nie było. Dopiero teraz Subaru wprowadziło jednostkę o nazwie Boxer diesel, który bądź co bądź jest całkiem udany. W takim razie jakie jednostki benzynowe można dostać w przeciętnej Imprezie? Zwyczajne. Jak całe auto. Motory 1.5 i 1.6l są w sam raz do tego, żeby ścigać się z VW Golfem III z „dresem” w środku. Z kolei wariant 2-litrowy o mocy 125KM ma już przebłyski dynamiki, której i tak brakuje podczas wyprzedzania. W codziennej eksploatacji odnajdzie się za to idealnie pod warunkiem, że przymknie się oko na spalanie. 125KM można wycisnąć z mniejszej i oszczędniejszej jednostki. Przy tym wszystkim dziwi zawieszenie. „Zwykła” Impreza nie różni się niczym od przeciętnego auta kompaktowego, którym co niedziele podjeżdża się pod kościół. A zawieszenie ma zestrojone tak, jakby każdy niedzielny kierowca parkował w zatoczkę pod kościołem przy prędkości 80km/h wykonując półobrót. Całość jest twarda i sztywna, dlatego czuć w plecach większość nierówności. Auto co prawda świetnie się dzięki temu prowadzi przy dużych prędkościach i gwałtownych przyspieszeniach, ale szczególnie przy silniku 1.5 czy 1.6l jest to tak potrzebne, jak okulary przeciwsłoneczne w piwnicy. Chociaż mam sąsiadów, którzy tam w nich chodzą, więc może się mylę. Swoją drogą przyjemność z jazdy i tak trochę psuje skrzynia biegów, która w zwykłych wariantach jest kiepsko zestopniowana. W takim razie po co kupować ten samochód, skoro na rynku można znaleźć bardziej przemyślane auto kompaktowe? Odpowiedź przychodzi sama.
Wystarczy wejść na portal aukcyjny, trochę na nim pogrzebać i na koniec dojść do tego samego wniosku, co ja parę minut temu – wersje „niezwykłe” wcale nie są takie drogie! A to zmienia postać rzeczy – szczególnie, gdy przekręci się kluczyk w stacyjce takiego wariantu. Po odpaleniu układ wydechowy momentalnie wyrzuca z siebie charakterystyczny bulgot jednostki typu bokser, a na plecach włosy się jeżą. Pod warunkiem, że ktoś je ma oczywiście. Testowy egzemplarz osiągał niecałe 170KM z 2.5l pojemności i już to wystarczyło, żeby powiedzieć: „co tam wady, ważne, że silnik jest fajny!”. Całokształt co prawda zepsuł automat, którego producent chyba wykopał z ziemi razem ze szczątkami Stegozaura, ale ten samochód i tak jeździ po prostu świetnie. Motor przypomina pudełko po budach – jest płaski, dlatego środek ciężkości znajduje się nisko, a auto prowadzi się dzięki temu przewidywalnie i nie wychyla się na zakrętach. Dźwięk silnika jest lepszy od mojito w środku lata, fotele świetnie trzymają ciało podczas dynamiczniejszych manewrów, a moc jednostki w wersji doładowanej może dochodzić do ponad 300KM! I to w samochodzie kompaktowym! Taka wersja nie jest już co prawda tania, ale do sporej frajdy z jazdy nie jest też konieczna – każda Impreza o mocy w granicach 200KM potrafi zagwarantować emocje lepsze, niż Play Station, w które ostatnio wszyscy grają jak opętani. A to nie koniec dobrego – stały napęd na wszystkie koła czyni w tym samochodzie cuda. Nawet zimę można dzięki niemu pokochać, bo aż czeka się na pierwszy śnieg. W takiej konfiguracji trochę twarde zawieszenie jest już tylko dopełnieniem całości. Można się nawet śmiać, że każdy wręcz podnieca się zachowaniem tego samochodu na drodze, ale co tu dużo mówić – najlepiej samemu wcisnąć pedał „gazu” w podłogę i wejść w pierwszy zakręt.
Przez to wszystko można nawet wybaczyć temu autu odpustowe spoilery, chore połączenie niebieskiego metaliku ze złotymi felgami, czy design z czasów Van Gogha. To wszystko sprawia nawet takie wrażenie, jakby producent specjalnie zaprojektował paskudne zestawienie tych elementów, żeby pokazać fenomen auta. Na Imprezę trzeba po prostu patrzeć innymi kategoriami. Owszem, podstawowe wersje prócz niezawdności nic wyjątkowego nie oferują. I ciężko to ukryć. Ale wystarczy umieścić pod maską już 170-konnego boksera, żeby dojść do jednego wniosku: „to auto nie jest po to, żeby wyglądać, ono ma jeździć lepiej, niż inne”. Brawa dla Subaru – osiągnęło co chciało. Miało w ofercie paskudny samochód, który łamie wszystkie prawa fizyki.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl/
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00