Honda HR-V - eksperyment z Japonii
Czego to marki samochodowe nie zrobią, żeby jakoś sprzedać swoje produkty? Nie wystarczy już oryginalna reklama, bo i tak kilka dni później Biedronka wypuści nowy spot i przyćmi wszystkie pozostałe na rynku. Teraz motoryzacja jest na tyle rozwinięta, że trzeba znaleźć nowe nisze, a Honda jakiś czas temu postanowiła się z tym zmierzyć.
Próba stworzenia nowego segmentu samochodowego jest ciekawa szczególnie pod jednym względem – ma 50-procentowe szanse na powodzenie. Uda się, albo nie. I tak w ostatnim czasie Renault stworzyło swojego Avantime’a próbując wmówić klientom, że VAN może być sportowy. Cóż, klienci nie uwierzyli, a za parę lat Avantime będzie wart krocie. Coś bardziej historycznego? W XX wieku Chevrolet postanowił połączyć auto ciężarowe z nadwoziem kombi i stworzył... jednego z pierwszych SUVów. To akurat był strzał w dziesiątkę, bo Amerykanie byli w stanie rozprzedać swój majątek na giełdzie, by sobie kupić takie auto. A co wymyśliła Honda?
Teoretycznie nic nowego, postanowiła wyprodukować niedużego crossovera, czyli SUVa, którego są w stanie utrzymać europejczycy. Jednak sam efekt był dość zaskakujący. W 1998 roku światło dzienne ujrzał model HR-V. Już na dzień dobry przywitały go skrajne opinie. Po pierwsze – nie przypominał żadnej Hondy. Trudno było zgadnąć co to właściwie za marka. Po drugie – wyglądał dziwnie. A po trzecie – nie wiadomo jaki w sumie miał charakter. Jedni dojrzeli w nim nieziemski samochód rekreacyjny, którym można jechać po plaży w samych slipach z windsurfingiem na dachu, a inni - zwykłe, podniesione kombi, które jest tak żałosne jak współczesny Św. Mikołaj. Nie jest już biskupem, tylko otyłym krasnoludem wyłudzającym pieniądze w sklepach. Więc jak w przypadku HR-V jest naprawdę?
Samochód występuje w dwóch wersjach nadwoziowych – 3d oraz 5d. Z tyłu wygląda jak Volvo 850 w wersji kombi, a z przodu przypomina wytwór koreańskiej wyobraźni. Całość i tak przykuwa uwagę, ale zarazem dziwi. Wystarczy podejść do wersji 3-drzwiowej i otworzyć bagażnik. Do Volvo 850 kombi to mu daleko… I to bardzo. A skoro HR-V można sobie wyobrazić z deską surfingową na dachu, to wypadałoby się też spodziewać, że do kufra wejdzie coś więcej niż kilka Snickersów na osłodę po walkach z falami. No ale może we wnętrzu jest lepiej – zawsze można przecież wrzucić większą torby na tylną kanapę rezygnując z pasażera. Zresztą to niegłupi pomysł, bo walizki nie trzeba utrzymywać, a pasażer pewnie będzie chciał zjeść zapasy z bagażnika, których za wiele nie będzie. Po krótkiej walce z chorym mechanizmem składania i przesuwania foteli można dostać się do kanapy i stwierdzić jedno – można przewieźć torbę. A to dlatego, że pasażer się tam po prostu nie zmieści. Na krótkich dystansach problem nie jest duży, ale współczuję każdemu, kto będzie musiał tam siedzieć dłużej niż pół godziny – jest po prostu ciasno. Czy HR-V oby na pewno jest małym SUVem?
W sumie sama Honda nie potrafi chyba odpowiedzieć na to pytanie, dlatego żeby jak najmniej osób je zadawało, to postanowiła dorzucić do auta coś, z czego SUVy słyną – wyższe zawieszenie i napęd na wszystkie koła. Ten drugi nie był co prawda dostępny w każdej wersji, ale przynajmniej można było go mieć. Mimo to muszę się do niego przyczepić. Układ napędowy HR-V składa się z dwóch pomp. Podczas normalnej jazdy pompy obracają się z taką samą prędkością, a moc jest przekazywana wyłącznie na przednią oś. To nie jest takie głupie – takie rozwiązania przynajmniej obniża spalanie, bo nie trzeba walczyć jeszcze z tylną osią, a zastosowane silniki do oszczędnych nie należą. Z kolei, gdy któreś z kół się uśliźnie, pompy zaczynają pracować z różną prędkością, a tylna oś zostaje dołączona za pomocą sprzęgła. Co ciekawe – im większy uślizg, tym większa moc jest przykazywana „na tył”. I wszystko byłoby dobrze, gdyby opóźnienie całej tej procedury nie trwało kilka lat. Na drodze kończy się to nieprzewidzianym zachowaniem samochodu, a w terenie – telefonem do rolnika, żeby pożyczyć traktor. Można też siłować się z zakopanym autem samodzielnie wciskając gaz w podłogę, ale stawiam swoją wypłatę, że w ten sposób spalicie sprzęgło dołączające tylną oś. Żywioł tego napędu – lekki śnieg. Ale HR-V jest Hondą, może nadrabia przyjemnością z jazdy?
Cóż – nie. Zawieszenie co prawda trzeba pochwalić – jak na tak wysokie auto świetnie sobie z nim radzi. Jest twarde, ale nie trzeba się przynajmniej zastanawiać: „hmmm… ciekawe czy wypadnę z zakrętu, gdy wejdę w niego przy 100km/h?”. Wszystko się po prostu czuje, tylko komfort na tym cierpi, a na nierównościach rzuca. Za to silniki to kpina. Właściwie jest jeden – ma 1.6l pojemności, dwie moce i jest zasilany benzyną, bo wtedy Honda nie wiedziała kim był Rudolf Diesel. Wariant 105-konny można mieć z napędem na przód lub na wszystkie koła. W sumie, którego by się nie wzięło, to emocje są takie same – żadne. A reakcja na gaz znikoma. Jest za to jeszcze jeden wariant – ma VTEC i 124KM. Tu napęd 4x4 jest standardowy, a samochód dalej fatalnie zachowuje się na niskich obrotach, ale za to wyraźnie ożywa na wysokich. To jednak nie zmienia faktu, że wyprzedzając przy prędkościach powyżej 120km/h można dostać zawału. Mocy po prostu brakuje. Do tego kabina jest tak fatalnie wyciszona, że obok ryczącego silnika słychać wtedy tylko wiatr pokroju huraganu. Ta Honda nie ma sportowej żyłki. Czy to oznacza, że HR-V to niewypał? Nie.
Może trudno w to uwierzyć, ale HR-V był globalnym modelem – kupowali go ludzie w Australii, Nowej Zelandii, a nawet na Filipinach. Czyli nie mógł być zły. Mogą w nim denerwować tandetne i czasami skrzypiące plastiki we wnętrzu, zbyt krótkie siedziska, czy rozwiązania z innej epoki w stylu analogowego dystansomierza… Jednak ten samochód ma to, co najcenniejsze – jest niezniszczalny. Do tego ma swój styl. Jedyny problem, który trzeba mieć na uwadze to duże zużycie oleju przez silnik, ewentualnie jeszcze nietrwałe elementy gumowo-metalowe zawieszenia, ale to nie nowość na naszych kraterach. Dzięki temu, że więcej elektroniki ma mikser, a konstrukcja swoją prostotą może konkurować z szubienicą, to wszystkie naprawy są łatwe, choć z cenami części bywa już różnie. Krótka wersja może nie jest zbyt praktyczna, ale wariant 5-drzwiowy oferuje już znacznie więcej przestrzeni we wnętrzu. Trzeba tylko pamiętać, że zamiast torby pojedzie pasażer, który wyżre jedzenie z małego bagażnika. A że zastosowany napęd 4x4 na bezdrożach jest beznadziejny? Cóż – przecież to nie jest samochód terenowy, zainteresowanym polecam UAZa. Gdy przełknie się wysokie zużycie paliwa i kiepską dynamikę, to szybko okaże się, że HR-V świetnie sprawdza się w mieście. Nie ma oporów przed zdobywaniem krawężników, które urywają miski olejowe zwykłym autom. Do tego łatwo się do niego wsiada, a widoczność jest wręcz idealna w każdym kierunku.
HR-V nie był specjalnie tani w salonie. Właściwie to kupowało się go oczami, bo do okazji było mu daleko. Teraz jego ceny spadły, choć dalej jest stosunkowo drogi, ale w końcu to nie jest zwykły samochód – Honda szukała nowej niszy i chciała stworzyć coś uniwersalnego o ciekawej stylistyce. To taki motoryzacyjny gadżet, w którym fajnie jest się pokazać. I w tym wszystkim szczególnie jedna zaleta jest ważna – facet nie wygląda w HR-V na kobietę z wąsem, a kobieta na faceta po kuracji hormonalnej. W tym aucie po prostu każdemu jest do twarzy.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl/
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00