Ford Cougar - ofiara wyobraźni
Luksusowe Gran Turismo. Szybkie, ale nie przesadnie. Wygodne, lecz tylko z przodu. Krzykliwe, za to z klasą. Pomimo tych intrygujących zalet, Ford nie miałby nic przeciwko, gdyby tego samochodu nie było. Ceny modeli używanych są atrakcyjne, jak ludzie wychodzący z centrum odnowy biologicznej, a laicy mylą Cougara z Jaguarem. W takim razie gdzie tkwi haczyk?
To proste. Korporacje samochodowe coraz częściej wprowadzają nowe modele. Układają ceny, wyposażenie, docelowego klienta i idą do „fachowców od przyszłości" z zapytaniem, czy taki samochód ma szanse. Ci zazwyczaj przekartkują kilka wykresów, w przerwie zagrają w brydża, trochę się pośmieją i wrócą do szefa z wiadomością: „To auto zrobi furorę!". Niestety, przyszłość można przewidzieć tylko za pomocą tarota. Z kolei na tym znają się wyłącznie brodate cyganki, które wolą pracować „na czarno", a branża samochodowa musi polegać na zawodnych wykresach. W ten prosty sposób powstało np. Renault Avantime- trzydrzwiowy van, którego skrzywdził jeden z ekspertów z ciężkim poczuciem humoru, mówiąc zarządowi Renault magiczną kwestię: „Świetne auto, ale podnieście cenę i sprzedajcie jako coupe!". Zapomniał jednak dodać: „tak dla jaj"- zarząd uwierzył, a owy ekspert prawdopodobnie już tam nie pracuje. W przypadku Cougara było bardzo podobnie. W 1998 roku Ford pochował Escorta i stworzył nowy model- szałowego Focusa z awangardową linią stylistyczną „New Edge Design". Dzięki kampanii reklamowej cały świat go poznał i zareagował mniej więcej tak, jak współczesne społeczeństwo na obecną generację Hondy Civic: „nadwozie chyba projektowali kosmici, ale cena ujdzie- biorę!". I wtedy, również w 1998 roku, z cienia sławy Focusa, niemrawo wynurzył się Cougar o tym samym trendzie stylistycznym wziętym do potęgi. Obecnie samochód musiałby latać i wyrzucać z rury wydechowej obrane ananasy, żeby zrobić takie wrażenie. Młodzi byli zachwyceni, ale cena przyprawiała ich o ból w okolicy pachwin. A starsi i bogaci? Woleli kupić Mercedesa CLK. Ford tak się sparzył, że przy projektowaniu kolejnej generacji Forda Mondeo kazał podać stylistom herbatę z melisą.
Cougar był produkowany zaledwie 4 lata jako następca Forda Probe. Oznacza to, że projekt przypłynął do nas zza oceanu, jednak wersja europejska była delikatnie zmodernizowana. W Polsce auto można było kupić przez 3 lata pod emblematem Forda (w USA- Mercurego), ale i tak mało kto się tym interesował. Dzięki tak szalonej przeszłości ceny modeli używanych poleciały jak przeciążona winda i istnieje spora szansa, że za dwadzieścia lat zaczną znacząco wzrastać. Jeśli ufać wykresom. Niegdyś paranormalna linia nadwozia dziś jest zaletą tego wozu- nasuwa się jednak zasadnicze pytanie: czy to auto jest fajne? No właśnie- nie jest.
Udowodni to już jeden z bardzo prostych testów. Wystarczy pożyczyć od znajomego kilkuletnie dziecko, otworzyć drzwi, przesunąć fotel i kazać mu zasiąść na tylnej kanapie. Co się stanie? Mały się rozpłacze. Kanapa została zaprojektowana tak, by każdemu było na niej niewygodnie. Siedzisko jest wyprofilowane na podobieństwo kratera na Księżycu- fotelik dziecięcy trzyma się „na słowo honoru", wszystkich będzie bolał kręgosłup, większym dzieciom cierpną nogi, a dorośli nie mają miejsca na kończyny i głowę. Z resztą już naklejka na klapie bagażnika ostrzega, by przy zamykaniu trzecich drzwi nie zabić pasażera. To i tak nie jest samochód dla rodziny, ale w Mercedesie CLK czy nawet Peugeot 406 Coupe jest wygodniej.
Jeśli chodzi o wykonanie wnętrza- kokpit trzeszczy jak stawy emerytów, plastik przed kierowcą i w części centralnej jest twardy, ale… spora części deski rozdzielczej pokryta jest sprężystym i miłym w dotyku tworzywem. Tapicerka siedzeń? Najlepiej powiedzieć, że jest. Wgłębiając się- często można spotkać obicie skórzane, ale chciałbym się dowiedzieć z jakiego zwierzęcia zostało zdobyte, bo wątpię, że takie istnieje. Z kolei tapicerka materiałowa przypomina omszoną twarz Harrisona Forda. Wszelkie rekordy bije konsola pomiędzy przednimi fotelami. Skrzypi nawet, gdy samochód stoi i pewnie jest produkowana na tej samej linii, co strzykawki dla narkomanów. Do tego w wersji amerykańskiej jest w niej podstawka pod napój, a w europejskiej- miejsce na długopis. Tym sposobem Amerykanie mogą sączyć Colę w czasie jazdy, a my- podpisywać mandaty własnym piórem.
W samochodach sportowych ważne są silniki. Tutaj producent zaproponował czterocylindrowy motor o pojemności 2l i mocy nieco ponad 130KM- z Forda Mondeo. Dzięki niemu auto rozpędza się trochę szybciej od najedzonego bizona i osiąga podobną prędkość maksymalną. W skrócie- wersja dla oszczędnych, bo tylko spalanie i niższą składkę OC można w tym silniku przełknąć. Jest jeszcze jeden motor- 2.5 litrowa, widlasta „szóstka" o mocy 170KM. Gdyby potrafiła mówić, to pewnie opowiedziałaby ze szczegółami jak to było z tą śmiercią dinozaurów- konstrukcja jest tak stara. To akurat dobrze o niej świadczy. Ma dwa łańcuchy rozrządu, jest trwała i sprawdzona, a Ford przez lata delikatnie zwiększał jej moc i w najnowszym wcieleniu wsadził np. do Jaguara X-Type. Ponoć można na tym silniku spalić poniżej 10l/100km w cyklu mieszanym, ale taki wynik dostępny jest tylko dla prezesów szkół EcoDrivingu. 11-12l to dla normalnego człowieka bardzo dobry wynik. Najpoważniejszym problemem tej jednostki jest jedyna skomplikowana elektronika, jakiej Ford postanowił użyć- układ IMRC. Wewnątrz małej, metalowej skrzynki znajduje się złośliwy tranzystor, który przy około 4000 obr/min silnika zmienia długość kanałów dolotowych i samochód jest w stanie rozwinąć maksymalną moc. A przynajmniej powinien, bo zazwyczaj efekt jest mniej więcej taki, jak u astmatyka podczas ataku, któremu zabierze się inhalator. Nowy IMRC kosztuje ponad 1000zł, a tranzystor: 2,80zł. Jeśli użytkownik się z tym upora, to będzie w stanie rozpędzić Cougara do 100km/h w około 8,5 sekundy. Nieźle, ale po aucie sportowym oczekuje się zawrotów głowy podczas przyspieszania, przerażonych pasażerów i ogólnopanującego lęku o własne życie- a takie odczucia zapewniłby dopiero ponad 200-konny silnik, bo samochód jest i duży (4,7 metra) i ciężki (1,5 tony). Zaskoczę was- była taka jednostka, ale upolowanie wzmocnionej wersji, to prawie jak spotkanie we własnej piwnicy Violetty Villas obcinającej swoje wiecznie długie, blond włosy. Z resztą w razie czego frajdę z jazdy odbierze przedni napęd.
W nocy też się Cougarem lepiej nie spieszyć. Głownie ze względu na reflektory, które pochodzą z centrum doświadczalnego. Wszystkie światła (drogowe, mijania, a nawet przeciwmgłowe) wykorzystują technologię lamp projekcyjnych. O ile teraz taki pomysł dziwi w małym stopniu, to w 1998 roku onieśmielał. Efekt jest taki, że reflektory świecą słabiej od oczu sarny stojącej w tym czasie na drodze.
W roli formalności nasuwa się jeszcze jedno pytanie. Czy warto kupić takie auto? I tu pojawiają się komplikacje- warto. Te wszystkie wady, choć dotkliwe, są skutkiem ubocznym produkowania samochodów. To zupełnie jak z jedzeniem- wystarczy dodać sosu do mdłego, gotowanego makaronu, by powstało zachwycające spaghetti. W przypadku Cougara sosem są jego zalety, a dodatkową przyprawą- naprawdę udany dźwięk silnika i przyjemne zawieszenie. Z resztą wystarczy spojrzeć na nadwozie. Zaprojektowane od podstaw zawiera same unikatowe elementy (z wyjątkiem bocznych kierunkowskazów od Modeno, które zamiast być gustownym pieprzykiem przy ustach, są wielką krostą na czole) i pomimo, że wygląda jak rasowe coupe jest praktycznym hatchbackiem. W jego przypadku to nie bez znaczenia, bo do bagażnika weszłaby cała polska armia, a po złożeniu siedzeń jeszcze wojska NATO. Mało tego- żeby złożyć oparcie kanapy, nie trzeba nurkować do tyłu przez drzwi- wystarczy pociągnąć małą rączkę w bagażniku. Genialne- szczególnie jak na 1998 rok, bo dziś ten pomysł wraca po latach.
Cougar był materiałem doświadczalnym dla Forda i smacznych pomysłów jest w nim znacznie więcej. Sam fakt zaprojektowania nowego emblematu w kształcie głowy kota przechodzącego ostrą reakcję alergiczną dowodzi, że producent chciał odciąć auto od gamy swoich modeli. Niedobrze? Bardzo dobrze! Mustang się tym chlubi! Jeśli chodzi o nowinki- choćby taki szczegół jak lampki do czytania z ustawianym snopem światła. Kierowca nie jest oślepiany w czasie nocnego prowadzenia i już nigdy nie „przejedzie" rowerzyście lusterkiem po nerkach, gdy pasażer będzie szukał na mapie drogi do domu. Jeszcze lepszy jest centralny zamek. Jedno kliknięcie w przycisk pilota otwiera tylko drzwi kierowcy oraz odryglowuje wlew paliwa. Słusznie, po co wpuszczać złodzieja podczas postoju na skrzyżowaniu. Jeśli pasażer też chce wsiąść- wystarczy kliknąć drugi raz. Przy zamykaniu też się sporo dzieje. Po jednokrotnym naciśnięciu przycisku na pilocie drzwi się ryglują i… tyle. Samochód jest tak krzykliwy, że nie musi wydawać żadnych dźwięków i świecić w ludzi światłami. Co się dzieje po ponownym wciśnięciu? Auto raz mrugnie kierunkowskazami, załączy alarm i ponownie zarygluje drzwi, by nie dało się ich otworzyć od środka po wybiciu szyby lub uwięzieniu wewnątrz dzieci. Świetny pomysł! Nie wiem dlaczego producenci aut dopiero teraz zaczynają ponownie wprowadzać takie rozwiązania. Wisienką na torcie bez pestki w środku jest dość niska awaryjność (elektronika- największy wrzód tego samochodu) oraz rozpieszczające wyposażenie. Zaczynając od skóry wątpliwego pochodzenia, po automatyczną klimatyzację, elektrycznie sterowane i podgrzewane fotele, komputer pokładowy, a kończąc na ludziach zaglądających przez szybę podczas postoju.
Skoro auto wprowadziło w swoich czasach tyle uroku do motoryzacji, to dlaczego nikt nie chciał go kupować? A teraz? Niedrogie, używane i stylowe. Też stoi w komisach i to w małej ilości. Ludzie rzekomo pochodzą od małpy i choć nie zjadają sobie wzajemnie insektów z futra, to są tak samo nieprzewidywalni. Dzięki temu Cougar pozostaje rzadkim autem cieszącym oko na ulicy, a brodate cyganki nie narzekają na brak pracy.