Fiat Barchetta - czas stanął w miejscu
Zwykle dziennikarze na początku artykułów ścierają się, żeby napisać coś ciekawego i zachęcić czytelnika do poświęcenia kilku cennych minut ze swojego życia na przeczytanie artykułu. Nastał jednak dzień, że nie muszę tego robić i wyjątkowo na "dzień dobry" nie napiszę nic. Dlaczego? Bo wystarczy spojrzeć już na same zdjęcia tego auta.
Jak bardzo ponadczasowa jest Barchetta? Bardzo. Zresztą można nawet zrobić prosty test – podjechać pod supermarket i zapytać się ludzi, z którego roku może pochodzić ten samochód. A usłyszeć można wiele – 2005, 2011, 2007, 2850... Tymczasem temu autu bliżej jest do zabytku niż nówki z salonu – 1995 rok! Tak – ta konstrukcja jest tak stara. Dlatego łatwo można sobie wyobrazić, co czuł motoryzacyjny świat, gdy Barchetta pojawiła się w salonach i jak głupie miny mięli kierowcy, którzy zaparkowali koło tego wozu na parkingu. „Pojazd z bajki o Jetsonach w seryjnej produkcji? I do tego Fiat? Nie, to nie możliwe”. A jednak, możliwe. Dlaczego? Bo w przeciwieństwie do niemieckich stylistów Włosi mają to coś, imprezy zaczynali jeszcze w łonie matki, a ich życie jest tak poważne, jak wspinanie się nago po Pałacu Kultury. I chwała im za to – dzięki temu w Barchettcie stylowe jest dosłownie wszystko. I nie przeszkodzi w tym nawet paskudna antena od radia, jakby żywcem przeniesiona z odbiornika do śledzenia zwierząt w buszu. Przednie lampy przypominają modele Ferrari z lat 60’, zresztą charakterystyczna, załamana linia biegnąca wzdłuż nadwozia nawiązuje do Ferrari 166. Tylną część akurat trudno pomylić z jakimkolwiek innym autem, no i jeszcze te chromowane klamki zatopione w drzwiach... strasznie niewygodne, niektórzy nawet nie wiedzą jak się ich używa, ale co tam – są po prostu piękne. I nie tylko one – nieskazitelny styl, delikatne krągłości, miękkie linie... ten wóz to taka Jennifer Lopez w świecie motoryzacji. Jakby tego było mało – przecież to jest roadster! Dwa fotele, materiałowy, ręcznie składany dach, wiatr we włosach i twarz spalona od słońca. To wystarczy, żeby inni kierowcy po spotkaniu mieszanki Barchetta-kierowca Barchetty wjechali w słup z rozproszenia. Czyżby Fiat zaprojektował cud na kołach? Nie.
Ten samochód ma kilka problemów. Po pierwsze – jego nadwozie równie dobrze mogłoby być wykonane z kostki żółtego sera. Jest gibkie, gumowate i skrzypiące. Do tego stopnia, że przednia szyba potrafi pęknąć. Po drugie – po lekkich modernizacjach produkcja tego auta zakończyła się dopiero w 2005 roku, ale i tak na rynku wtórnym najwięcej jest egzemplarzy z początku drugiej połowy lat 90’. A to oznacza, że niedługo będą pełnoletnie i nie zamierzają być z tego powodu bezawaryjne. Po trzecie – jakby nie patrzeć Fiat nie jest autem klasy Premium, dlatego nie stosował, nie stosuje i pewnie nie będzie stosował nieśmiertelnych materiałów, które doczekają momentu, w którym Ziemia zderzy się z Saturnem. On stara się po prostu produkować auta względnie niedrogie. I to czuć. Silnik cierpi na wycieki oleju i awarie osprzętu, ale jego flagowa usterka jest inna. Ma zmienne fazy rozrządu, a skoro tak, to powinien w nim być jeszcze jakiś wariator, który nimi steruje. I owszem jest – wyjątkowo awaryjny. Jak się zepsuje, to jednostka zacznie szarpać podczas przyspieszania, a odgłos jej pracy będzie przypominał coś w stylu połączenia odgłosu ciągnika rolniczego z płaczącym niemowlakiem. W zawieszeniu z kolei słabe są amortyzatory i wszystkie elementy gumowo-metalowe. Elektryka? Różnie z nią bywa, ale za to psuje się i naprawia sama.
Wóz ma składany miękki dach, dlatego przed zakupem warto mu się dobrze przyjrzeć. Sam mechanizm jest bardzo prosty, więc nie ma się w nim za bardzo co psuć, ale za to poszycie... Z nim jest jak z ludzką twarzą. Jeśli się co jakiś czas w nią czegoś nie wetrze, to na starość będzie wyglądała jak u Yody z Gwiezdnych Wojen. Z dachem jest identycznie – jak nie był impregnowany, to będzie problem. Ale jest jeden plus – twarz raczej trudno wymienić, a dach nie. Wystarczy mieć znajomego rzemieślnika i około 6 tys. zł na koncie. W ASO będzie dwa razy drożej. Przy okazji – uszczelki też do tanich nie należą, a bywają już sparciałe po tylu latach.
Roadster to jednak przede wszystkim przyjemność z jazdy. Z otwartym dachem, na prostej, z „Summer in the City” Joe Cockera w tle może być przyjemne. Ale ktoś wynalazł też zakręty. Czy nieco zmodyfikowane zawieszenie pochodzące prosto z miejskiego Fiata Punto nie jest czasem ponurym żartem inżynierów? O dziwo nie i radzi sobie świetnie. Barchetta naprawdę dobrze się prowadzi i nawet specjalnie nie wypuszcza przodu na szybkich łukach – typowe, sportowe auto. Za to komfort... co to w ogóle jest komfort? Nikt się nie męczył, żeby poszukać jakiegokolwiek kompromisu – jest twardo i już. Napęd przekazywany jest na przód, dlatego możliwości zabawy autem są ograniczone, ale i tak nie jest nudno. Motor ma 1.8l i 130KM. Mało? Może i tak, BMW Z3 potrafi mieć grubo ponad 200. Jednak można się zdziwić. 8.9s do setki, średnio około 9l paliwa na 100km i całkiem niezły dźwięk – ten wóz naprawdę ma w sobie sporo pieprzu. Dzięki układowi zmiennych faz rozrządu moc jest rozwijana płynnie. Na wolnych obrotach można lansować się powoli po mieście, a na wysokich – ścigać ze "sportowcami" w podrasowanych, pełnoletnich autach. Wnętrze? To już jest kunszt sportu.
Oczywiście nie jest wcale tak różowo – niektóre przełączniki pochodzą z Punto, w drzwiach nie ma podłokietników, materiały są tandetne, a wyciszenie silnika fatalne. Tylko, że to jest wóz sportowy – musi być głośno i surowo. Wiele osób przed zakupem takiego samochodu zadaje sobie też pytanie: „czy ja się w środku w ogóle zmieszczę”. Cóż – rewelacji nie ma, ale nawet wysocy kierowcy bez problemu dość wygodnie zasiądą wewnątrz po odchyleniu oparcia do tylu. Fotele są naprawdę niezłe, świetnie podpierają ciało w zakrętach, a goła blacha, która w normalnych autach straszyłaby cięciem kosztów – tu jest na miejscu jak nigdzie indziej. Do tego nad wnętrzem myślał ktoś rozsądny – wszystkie schowki są zamykane na klucz, włącznie z tym w podłokietniku.
Na koniec nasuwa się ostatnia kwestia. Idzie lato, ludzie chcą szaleć, czy jest sens kupować Barchettę? Nie. Ale tylko wtedy, gdy miałaby ona być głównym autem w rodzinie, bo nie jest ani praktyczna, ani przewidywalna podczas eksploatacji. Jeśli jednak jest wolne jedno miejsce w garażu obok „normalnego” samochodu, a fundusze na to pozwalają, no cóż – tym razem nie napiszę nawet żadnej błyskotliwej konkluzji, bo również w tym wypadku rzut oka na ten samochód powie wszystko.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl/
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00