Explorer - dostać wiele za niewiele
Potężny, ponoć bezpieczny, paliwożerny, trudny w parkowaniu i ekscytujący... SUVa można określić wieloma epitetami, a najlepsze jest to, że większość jest skrajna. Mimo tego sporo osób pragnie mieć taki samochód. Bez względu na wir w baku podczas przyspieszania i konieczność korzystania z myjni dla TIRów. Jednak, czy każdy może sobie na taki wóz pozwolić?
Duże auto sporo kosztuje – przynajmniej w teorii. W praktyce to tylko złudzenie. Można już sobie sprawić samochód, który budzi respekt na drodze, a przy okazji jest stosunkowo niedrogi i... stary. Ford Explorer II generacji trafił do salonów w 1995 roku i ma wszystkie cechy porządnego SUVa. Wygląda jak czołg, poradzi sobie w terenie, a gdy trzeba – dowiezie na wakacje. Ma jeszcze jedną zaletę – wcale nie jest taki duży.
Ameryka północna jest na tyle rozłożysta, że władze mogły sobie pozwolić na pokrycie jej powierzchni pasami startowymi dla Boeingów 747 i wypuszczenie na nie samochodów. Twierdząc, że to oczywiście normalne drogi. W Europie sprawa wygląda trochę inaczej, dlatego Ford Explorer, który tak naprawdę jest tylko średnim SUVem, szczególnie w naszym kraju wydaje się być „uszyty” na granicy tolerancji. Choć na pierwszy rzut oka gabarytowo przypomina dom handlowy, to w rzeczywistości zajmuje mniej więcej tyle miejsca na jezdni, co Ford Mondeo. A to oznacza, że nie jest tak źle. Poruszanie się po drogach ułatwiają również lusterka wielkości patelni, wielka powierzchnia szyb i bardzo wysoka pozycja za kierownicą. Początkowo można poczuć się wręcz nieswojo, ale takie samochody są w sumie po to, żeby wyglądać w nich jak Schwarzenegger. Chociaż sam wygląd tego auta to już inna kwestia.
Przede wszystkim widać, że lata świetności ta konstrukcja ma już za sobą. O ile w ogóle kiedykolwiek je miała. Mało wyszukane przetłoczenia, paleozoiczna antena od radia na przednim błotniku oraz prosta bryła - nadwozie zdążyło się już zestarzeć i już na pierwszy rzut oka widać, że z Europą ma tyle wspólnego, co Korea Północna z demokracją. Fakt, wóz został stworzony dla USA, ale był oferowany również na Starym Kontynencie, dlatego tak naprawdę nie ma większych problemów ze zdobyciem części do tego auta. Ponadto wariant europejski łatwo można rozróżnić od amerykańskiego. Ten drugi ma potężne, metalowe zderzaki, w których można się przejrzeć, a drugi – tandetne i plastikowe. Zupełnie inne wymogi bezpieczeństwa w naszej części globu przekonały Forda to cięcia kosztów. We wnętrzu nie było to konieczne, bo nie było z czego ciąć.
Skórzane obicia foteli prawdopodobnie zostały „wyhodowane” w laboratorium, a deska rozdzielcza potrafi skrzypieć i jest przeciętnie wykonana. Swoją drogą jej projekt jest toporny i amerykański. Prócz kiepskiego miejsca na przycisk świateł awaryjnych i braku możliwości poziomej regulacji kierownicy trudno się do czegoś przyczepić. No, może nie każdemu będzie jeszcze pasował wybierak automatu przy zegarach. Reszta kokpitu jest bardzo przejrzysta oraz czytelna. Nawet użytkownicy Mercedesów znajdą coś dla siebie – lewa dźwignia za kierownicą steruje światłami i wycieraczkami. Jest nawet tak samo niewygodna w obsłudze. Wszystkie przyciski są przynajmniej duże i łatwo można nimi operować nawet w rękawiczkach, a ilość przestrzeni z przodu można porównać do kawalerki. Za to bardzo dziwne są fotele. Ich siedzisko jest długie, ale za to siedzi się na nich jak na taborecie, bo producent nie widział, że istnieje coś takiego jak podparcie boczne. Z drugiej strony w USA nie ma zbyt wielu zakrętów, więc faktycznie mógł o tym nie wiedzieć. Tylko dlaczego oparcia foteli są tak niskie, a zagłówki bezużyteczne?
W amerykańskich autach większość osób boi się napraw. W przypadku Explorera części są stosunkowo łatwo dostępne i niedrogie, ponieważ wóz był sprzedawany w Europie. A że ma kilka flagowych usterek to już inna kwestia. Wszelkie żarówki w kokpicie zostały pewnie kupione na jakimś amerykańskim bubel-targu, bo często się przepalają i trzeba je wymieniać. Zdarza się również, że szwankuje układ paliwowy oraz elektronika, ale silniki i tak mają znacznie większe problemy z urywającym się rozrządem, a nawet pękającym wałem korbowym. Najgorzej jest jednak z zawieszeniem – ciężko jest znaleźć egzemplarz, w którym nic nie stuka i nie wydaje z siebie dziwnych dźwięków. Często pomaga wymiana wahaczy, drążków, czasem łożysk i półosi, ale problemy i tak szybko wracają. Podobnie jak przypadku wymiany tarcz i klocków hamulcowych – SUV Forda jest ciężki i szybko je zużywa. Silniki paliwo zresztą też...
3.4-litrowego diesla ciężko jest spotkać w komisie, w przeciwieństwie do 4.0-litrowego, benzynowego potwora. Szczególnie z instalacją gazową, która w przypadku tego auta często jest zamontowana niechlujnie i zdążyła przeorać jednostkę na wszystkie możliwe sposoby. Widlasty silnik w najsłabszej wersji liczy 160KM, co brzmi śmiesznie i tak samo jeździ. Najmocniejsza ma 210KM i radzi sobie z samochodem dużo lepiej, choć i tak spodoba się tylko spokojnym kierowcom. I to pod każdym względem, bo jest niskoobrotowa - nie trzeba dusić pedału gazu w podłogę, żeby samochód zaczął jechać. Zużycie paliwa? Cóż, kilkanaście litrów na 100km to norma. Większy, 5-litrowy motor, wypada pod tym względem trochę gorzej. Ale za to ten dźwięk...
Mimo tego nie mogę powstrzymać się od myśli, że to nie jest samochód stworzony na nasze drogi. W lekkim terenie akurat radzi sobie świetnie, do tego reduktor pomaga niekiedy wyjść z potrzasku. Co do utwardzonych dróg - o ile spokojna jazda na wprost wychodzi mu świetnie, to ze skręcaniem jest tragicznie. Zawieszenie zostało zestrojone w dziwny sposób, bo niby jest miękkie, ale i tak przenosi do wnętrza poprzeczne nierówności i momentami można wręcz zwariować. Najlepsze jest jednak wchodzenie w zakręt. Nie dość, że auto nie jest specjalnie stabilne podczas autostradowych prędkości, to na ostrzejszych łukach każdy flegmatyk ma szansę zmienić się w choleryka - tym 2-tonowym monstrum po prostu rzuca na boki. Do tego ciężko go okiełznać, bo kierownica chyba nawet nie jest połączona z kołami. Zawieszenie jest źle dobrane do masy tego wozu, choć dość łatwo można to przeboleć – wystarczy jeździć spokojnie. I właśnie taką jazdę najbardziej lubi Explorer.
Wnętrze jest świetnie wyciszone i komfortowe. Silnik ryczy na zewnątrz, a w środku słychać tylko cichy, przyjemny bulgot. Uszczelki co prawda często przepuszczają wiatr przy wyższych prędkościach i szumią, ale w końcu od czego jest Castorama? Trochę inaczej jest z automatem - jest nie z tego świata. Poważnie. Takie przekładnie uważało się za szczyt techniki w czasach Gierka. Ma wszystkie możliwe wady – zabija wigor silnika, zwiększa spalanie, jest czuła na przegrzanie i bardzo wolno zmienia przełożenia. Najgorzej jest z redukcją – można zwątpić, czy w ogóle zechce zbić bieg w dół. Za to płynność pracy tego automatu jest po prostu genialna – w sam raz do leniwego przemieszczania się po drodze. Wtedy nawet układ kierowniczy i podwozie pasują do tego samochodu.
Explorer ma kilka sporych zalet – jest duży, wygodny i tani. Do tego pozwala rozpychać się na drodze, bo większość innych samochodów zjeżdża mu z drogi. Uterenowiony Ford potrafi spełnić marzenie o posiadaniu typowego, amerykańskiego SUVa. Oczywiście z wszystkimi zaletami i wadami, które z tego wynikają. Zakup auta w dobrym stanie tak naprawdę nie jest problemem w przypadku Explorera. Trudniejszym tematem jest jego eksploatacja i... odsprzedaż.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl/
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00