Civic - coś dla duszy
Każda marka chce mieć swój własny styl. I słusznie - przynajmniej można ją potem rozpoznać bez szukania emblematu na aucie. Problem polega tylko na tym, że przeważnie wiele modeli jednego producenta wygląda przez to prawie tak samo. Najlepsi są w tym Niemcy. Mercedes jeszcze jakoś sobie radzi z niepowtarzalnością swoich samochodów - ale choćby Audi już nie. W tym przypadku najlepiej poprzyklejać sobie zdjęcia wszystkich modeli nad łóżkiem, żeby widzieć je codziennie przed snem - wtedy łatwiej będzie znaleźć 10 różnic w autach na drodze, bo zdjęcia wryją się w pamięć. Ale może być jeszcze gorzej.
Pół biedy, gdy wszystkie modele jednego producenta wyglądają tak samo – przynajmniej właściciele mniejszych i tańszych aut mogą się cieszyć, że ich wóz z przodu wygląda jak flagowa limuzyna za pół miliona spod tego samego emblematu. A co mogą zrobić właściciele flagowej limuzyny? Cieszyć się, że jest przynajmniej sporo większa i ma fajne gadżety na pokładzie. Można za to znaleźć jeszcze auta, w których, jakby tego było mało, ciężko rozróżnić nawet generację. Choćby taki Volkswagen Golf – może trudno to sobie wyobrazić, ale wiem jak będzie wyglądała jego kolejna odsłona. Zarówno ta, która pojawi się teraz, jak i każda następna w przeciągu najbliższego miliona lat. Jakim cudem? To proste – będzie wyglądała tak jak teraz. Dlatego właśnie naprawdę dziwne wydaje się być to, co zrobiła Honda pod koniec lat 90’.
Teraz pozostaje tylko pytanie – cóż takiego? Odpowiedź jest wbrew pozorom bardzo prosta – wyprodukowała kolejną generację Civic, już szóstą w 1995 roku. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby producent nie przełamał tego, z czym wiele marek ma spory problem – braku indywidualizmu poszczególnych modeli. Civic nie przypominał żadnego innego auta Hondy, przez co właściciele flagowego modelu Legend mogli nie tylko cieszyć się z przestrzeni i pstrykać gadżetami na pokładzie, ale również zapewne byli szczęśliwi, że w lusterku nikt nie pomyli ich cacka z jakąś tańszą masówką. Kierowcy Civic wbrew pozorom wcale nie mieli gorzej. Co prawda trzeba być ślepym, żeby pomylić ich auto z Hondą Legend, a to w tym przypadku smutna wiadomość, ale za to szósta generacja Civic wygląda zupełnie inaczej niż wszystkie poprzednie. Idealnie – sąsiedzi na pewno zauważą nowy nabytek. Ba – jakby tego było mało, nawet wersje nadwoziowe bardzo mocno różnią się charakterem.
Ciężko zrozumieć tok myślenia japońskich konstruktorów, ale faktycznie każdy wariant Civic ma zupełnie inny styl. Hatchback 5d oraz kombi były produkowane w Wielkiej Brytanii, wyglądają jak Rover 45, a raczej Rover wygląda jak Civic 5d i ogólnie sprawiają takie wrażenie, jakby były zaprojektowane na podstawie ankiety, którą wypełniali Europejczycy w średnim wieku, hodujący w domu co najmniej jedno dziecko. Zupełnie inaczej jest z sedanem i hatchbackiem 3d. Te przypływały do Europy aż z Japonii i dla odmiany są wizją Azjaty – wnętrze nie jest już podobne do tego z Volkswagena Golfa, bo Azjata nie wiedział co to takiego, charakter auta ma nutę pieprzu, a wszystkie śrubki są ze sobą dokładniej skręcone, bo dotykały je małe, japońskie rączki. To jednak nie koniec dobrego – w Stanach Zjednoczonych była jeszcze produkowana wersja Coupe. Na szczęście można było ją kupić również w Europie, a stylistycznie bliżej jej do egzemplarzy z Azji niż Starego Kontynentu. Aż żal, że w ofercie nie było jeszcze Cabrio produkowanego przez mieszkańców Nigerii – wtedy nie dość, że auto byłoby dostępne w każdej postaci, to jeszcze można by je importować z każdego kontynentu na naszej okupywanej przez ekologów planecie. Podejście Hondy może zdziwić, bo w normalnej firmie projektanci zaczęliby rzucać w prezesa kulkami papieru, gdyby ten kazał im tworzyć praktycznie każdą wersję nadwoziową od podstaw. A księgowi? Księgowi nawet by nie zerknęli na bilans – stwierdziliby, że to drogi interes i wróciliby do picia kawy. Najwyraźniej Honda nie jest normalną firmą i pewnie dlatego ta generacja Civic odniosła spory sukces. Ale czy tylko dlatego?
Może chodzi jeszcze o silniki? Po pierwsze – są naprawdę trwałe. Po drugie – wkręcają się na takie obroty, że momentami można zobaczyć mroczki przed oczami. Niektórzy to lubią. Warto wiedzieć, że tak naprawdę ciężko w nich uniknąć wchodzenia na czerwone pole obrotomierza – praktycznie wszystkie wersje benzynowe na niższych obrotach zachowują się jak człowiek, który pomylił cukierki z aviomarinem. Jakoś napędzają auto, choć do końca nie są chyba tego świadome. Wszystko się jednak zmienia, gdy jednostki się rozkręcą. 1.4l 75KM nie ma za wiele do zaoferowania, ale za to jest jeszcze wersja 90-konna. To rozsądne minimum. Co prawda podczas wyprzedzania trzeba zwykle zbić dwa biegi w dół, by te wyprzedzanie w ogóle przeżyć, ale co tam – ryk silnika, przerażone miny pasażerów i intrygująca mina kierowcy: „czy zdążę?” są bezcenne. Oczywiście znajdzie się też coś mocniejszego. Obok 1.5l był również oferowany motor 1.6l i to właśnie jego najlepiej szukać. Zresztą w wersji coupe innego nawet nie było. Wariantów mocy miał kilka – najsłabszy, 105-konny, dawał słaby przedsmak dynamicznej jazdy, a najmocniejszy, 160-konny, rozganiał innych kierowców na ulicach i ludzi na chodnikach. W nieodpowiednich rękach oczywiście. Prawda jest taka, że zdolny kierowca sporo wyciśnie z tych silników. Kiedyś serwisant Hondy przewiózł mnie wersją 90-konną to dochodziłem do siebie kilka dni. Niektóre Civic’i z rynku wtórnego można dostać też z 2-litrowym dieslem pod maską, ale to nie jest konstrukcja Hondy, bo w tamtym czasie Japończycy myśleli, że diesel to marka jeansów, a nie wariant silnika. Poprawili się w obecnym tysiącleciu.
Zawieszenie auta nie jest specjalnie wyszukane – dzieci budują bardziej skomplikowane konstrukcje z klocków, które dostały na urodziny. Mimo to samochód prowadzi się nieźle, a nawet zachowuje komfort, choć jest zestrojony trochę twardo. Co prawda bywa nerwowy, gdy napotka poprzeczne nierówności, ale cóż – przynajmniej na zakrętach pozwala na wiele swojemu kierowcy. Układ kierowniczy jest dość mocno wspomagany, ale na szczęście nie sprawia wrażenia jakby kierownica komunikowała się z kołami za pomocą telepatii. Wręcz przeciwnie – całość jest czuła oraz precyzyjna. I to jest właśnie dobra mieszanka – spontaniczne silniki oraz bajecznie proste prowadzenie. Czego chcieć więcej? Cóż – jest kilka kwestii.
Awaryjność auta bez wątpienia może zostać na takim poziomie jak jest. Korozja wydechu, problemy z układem zapłonowym, osprzętem silnika oraz elementami gumowo-metalowymi zawieszenia – to najczęstsze problemy. I jedyne. Czasem zdarzają się jeszcze przeboje z amortyzatorami, korozją nadwozia w hatchbacku z Anglii, tylnymi łożyskami i pękającym kolektorem wydechowym, ale to i tak nie unieruchamia auta. Dalej można jechać przed siebie z cudowną miną na ustach, która zrzędnie dopiero przy odbieraniu faktury za naprawę – części są drogie. Ale można szukać dużo tańszych zamienników, których jest sporo. I o ile właśnie niezawodność auta naprawdę cieszy, to niedopracowanie szczegółów już nie. Nadkola w bagażnikach różnych wariantów Civic’a są tak ogromne, że można na nich ćwiczyć wspinaczkę wysokogórską. Ograniczają użyteczność, do tego w coupe i sedanie zawiasy klapy wnikają do wnętrza kufra, a przestrzeń bagażowa wersji 3d nie zmieści wiele więcej od słoika po ogórkach. Z kolei we wnętrzu przeraża projekt deski rozdzielczej – w 5d i kombi jest jeszcze dość europejski, ale w 3d, 4d i coupe błyszczy finezją z epoki kamienia łupanego. Suwaki do regulacji nawiewów, analogowy licznik kilometrów, fotele, które trzeba ręcznie ustawiać po każdym odchyleniu i wpuszczeniu pasażera na kanapę… Na Boga – to prawie jak w powozie konnym. Jest za to w tym jeden plus – nie dość, że całość mimo wszystko jest przejrzysta, to jeszcze zastosowane materiały są bardzo miłe w dotyku i świetnie spasowane. Zresztą projekt i tak nie przeszkadza w czerpaniu radości z jazdy – w wersjach „nieangielskich” siedzi się nisko, fotele są nieźle wyprofilowane, a kabina beznadziejnie wyciszona – przynajmniej słychać silnik, który ładnie brzmi.
Czy Civic jest dobrą propozycją z drugiej ręki? Cóż – jej problem polega na tym, że po naszej planecie stąpa wielu fanów VW Golfa, którzy na Civic nawet nie zwracają uwagi. Ani na to, że każda wersja nadwoziowa ma zupełnie inny charakter, ani na naprawdę niezłą trwałość, ani na całą resztę. Może to i dobrze, bo nie widzą przy okazji też jej wad. Zdradzę wam jednak pewien sekret. Kiedyś miałem ten samochód, wersję 3-drzwiową - nie kupiłem Golfa. I dziś też bym tego nie zrobił.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl/
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00