Chrysler Grand Voyager V - europejski czy amerykański?
Czy Ameryka jest straszna? Może trochę. Ocean jest duży i głęboki, chyba dlatego siłą rzeczy wszystko co Europejskie jest swojskie, a co amerykańskie, to już mniej. Nawet auta w dużej mierze są u nas inne, choć szczególnie jeden model jest takim Golden Gatem łączącym Stary Kontynent z amerykańskim rajem - Chrysler Voyager. Warto go kupić z drugiej ręki?
Mimo, że motoryzacja z USA przeraża wielu Europejczyków, to Chrysler Voyager od lat jest prawdziwym ambasadorem i trudno go u nas nie kojarzyć. Piąta generacja została jednak przechrzczona z Voyagera na Grand Voyagera. Wcześniej nazywały się tak tylko powiększone wersje tego auta. Prócz nazwy zmieniło się coś jeszcze.
O ile poprzednie generacje dość łatwo spotkać na rynku wtórnym, to z piątą jest już gorzej. Do salonów trafiła w 2008 roku i jej podaż jest obecnie niewielka. Co ciekawe – wśród tych, które już są do sprzedania, stosunkowo łatwo o krajowy egzemplarz. A to już coś. Z kolei jeśli emblemat Chryslera budzi przerażenie, to zawsze można spróbować poszukać jego europejskiego klona – Lancię o tej samej nazwie modelowej, bo amerykański van trafił do włoskiej oferty po przejęciu przez koncernu Fiata. Jednak, czy eksploatacja tego rodzinnego busa jest problematyczna?
CHRYSLER GRAND VOYAGER – PO AMERYKAŃSKU
Auto póki co nie sprawia wielu problemów, ale nie ma w tym nic dziwnego – jest jeszcze stosunkowo młode. Po około 10 latach od premiery będzie można powiedzieć coś więcej na jego temat. Obecnie wiadomo jedno – zadbane egzemplarze jeszcze pojeżdżą. Trzeba tylko być świadomym drobnych awarii elektroniki, której jest w tym aucie mnóstwo. Problemy pojawiają się też z układem klimatyzacji oraz przeciekającą przekładnią kierowniczą. Zawieszenie? Chyba najbardziej wrażliwe są gumy stabilizatora. Z kolei w silnikach zdarzają się awarie termostatu, drobne problemy z czujnikami oraz nieco większe – z wtryskiwaczami diesla.
Chrysler Grand Voyager nie dość, że ma problem w swoim „domowym zaciszu”, bo ani Fiatowi, ani Chryslerowi nie wiedzie się najlepiej, to jeszcze łatwego życia nie gwarantuje mu europejska konkurencja. Ford Galaxy, VW Sharan, czy rodzinne vany z Francji, które są u nas wręcz wizytówką tego segmentu… Łatwo zwrócić uwagę na inny samochód przed podpisaniem umowy-kupna sprzedaży. Amerykanin jednak potrafi się bronić.
MIMO WSZYSTKO NA BOGATO
Przeglądnąłem kilka ogłoszeń i śmiało mogę stwierdzić jedno – ciężko jest o Grand Voyagera, który ma tylko kierownicę oraz koła. Wyposażenie zazwyczaj jest świetne i jak przystało na amerykański sen – rozleniwia kierowcę. Dlaczego? Głównie przez to, że większość elementów, na które się spojrzy, ma silniczek elektryczny i „żyje”. Klapa bagażnika otwiera i zamyka się sama. Podobnie jest z drzwiami. O oknach i siedzeniach nawet nie będę wspominał, ale o ile sterowanie tymi drugimi nie jest niczym nadzwyczajnym, to automatyczne składanie i rozkładanie po naciśnięciu jednego przycisku robi już wrażenie. Swoją drogą – podziwiam amerykańską pomysłowość szczególnie pod jednym względem.
Pomijając fakt, że w tym aucie praktycznie wszystkim steruje się przyciskami, to możliwości aranżacji wnętrza powalają. Po pierwsze – wóz może przewieźć nawet 7 osób. Ostatnie dwie będą co prawda narzekać, ale przynajmniej będę siedzieć w samochodzie, a nie za nim biec. Po drugie – bagażnik ma 640l i można go znacznie powiększyć, bo wszystkie tylne siedzenia składają się na płasko w specjalnych schowkach umieszczonych w podłodze, która na całej długości jest płaska. Dzięki temu Chrysler Grand Voyager zmienia się z busa w eurokontener. I wreszcie po czwarte – zamiast eurokontenera może być też biurem. Drugi rząd foteli potrafi obrócić się w kierunku trzeciego rzędu. Jest nawet przewidziany specjalny, rozkładany stolik i niezależna strefa klimatyzacji – żyć nie umierać. Ale co z tego wszystkiego ma kierowca?
Z NACISKIEM NA KOMFORT
Początkowo odstraszą go niestety marne plastiki – są tandetne i pewnie jeszcze w wielu następnych generacjach takie pozostaną. Cieszy za to spora ilość schowków – w suficie, konsoli, drzwiach i tunelu, który jest dodatkowo ruchomy. Nie zabrakło też kilku podstawek pod kubki o różnych rozmiarach oraz specjalnego lusterka do podglądania dzieci jadących z tyłu. Sama jazda, jak przystało na rodzinnych charakter, będzie raczej spokojna.
W aucie można spotkać silnik benzynowy o pojemności 3.3l, 3.8l lub 4.0l. Każdy z nich jest widlasty i pamięta erę dinozaurów. Mimo ogromnego spalania mają bardzo ładny dźwięk i zapewniają wystarczające osiągi. Powoli rozwijają moc i choć wyprzedzanie nie jest specjalnie dynamiczne, to przebiega dość żwawo, gdy utrzymuje się wysokie obroty. Najlepszy jest wariant 3.8l V6 o mocy niecałych 200KM. Jest też diesel 2.8 CRD 163KM produkcji VM. Tak, to ten sam producent, który stworzył koszmarny motor wysokoprężny w poprzedniej generacji, ale tym razem bardziej się postarał – jednostka jest znacznie trwalsza. Mimo tego wymiana rozrządu kosztuje krocie, a dźwięk jej pracy jest wyraźnie słyszalny w kabinie i niezbyt przyjemny. Spalanie? Średnio 10l/100km, ale mimo niewielkiej mocy, samochód jest dość zrywny i dorównuje benzynowemu 3.8 V6. Motor jest wyraźnie elastyczniejszy i zrywniejszy od benzynowych braci przy niższych prędkościach, a dobija go automatyczna skrzynia biegów – ona na wszystko ma czas. Charakter jednostek napędowych pasuje jednak do usposobienia tego samochodu. Układ kierowniczy jest przeciętny, a zawieszenie sprężyste. Nie lubi zakrętów, bo nadwozie wychyla się, ale długie trasy przemierzane ze stałą prędkością to prawdziwa bajka. Właśnie wtedy docenia się walory tego wozu i okazuje się, że Ameryka nie jest taka straszna, jak się początkowo wydaje.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl/
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00