Chevrolet Captiva - wielki niedoceniony
Każdy szanujący się koncern ma w ofercie SUV-a lub crossovera - szczególnie, gdy marka pochodzi z USA. Ale ile wspólnego z amerykańską motoryzacją ma Chevrolet Captiva i czy warto kupić go z drugiej ręki?
Chevrolet ostatecznie podkulił ogon i wycofał się z europejskiego rynku. W podboju starego kontynentu zapewne przeszkodziło mu powiązanie z Daewoo i nie pomogły tu nawet plakaty, na których Corvette, czy Camaro stał przy Lacetti, albo... Chevrolecie Nubira, bo i takie były. To zupełnie tak, jakby chodzić na tę samą siłownię co Hulk Hogan i się tym szczycić - od samego faktu więcej mięśni nie przybędzie. Mimo to wśród europejskich Chevroletów można natknąć się na ciekawe propozycje - choćby model Captiva. Producent podkreślał, że ten wóz został stworzony z dedykacją dla Starego Kontynentu. A co na to Polacy? Nic. Woleli iść do salonu Volkswagena i Toyoty. Nieduży SUV ze złotą muszką na masce nie podbił naszego kraju, ale i tak sprzedawał się wyraźnie lepiej od brata bliźniaka z General Motors - Opla Antary. O większym sukcesie, o ile można to tak nazwać, zadecydowała głównie niższa cena oraz nieco praktyczniejsze wnętrze.
Najstarsze Captivy pochodzą z 2006 roku, a najmłodsze z 2010 - przynajmniej jeśli chodzi o pierwszą generację. Później na rynek wkroczyła druga, choć była bardziej ewolucją, niż rewolucją, a zmiany głównie dotyczyły stylistyki nadwozia. „Jedynka” wygląda mało amerykańsko, właściwie to nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym. Ot, uterenowione auto na różne okazje o spokojnym designie - nawet podwójny układ wdechowy nie zamaskuje łagodnego usposobienia. Na rynku wtórnym można znaleźć egzemplarze z napędem na jedną lub obie osie. Ale czy warto je kupić?
Usterki
Captiva pod względem awaryjności nie wypada ani lepiej ani gorzej od Opla Antary - w końcu to ta sama konstrukcja. Na tle innych marek ten wynik jest raczej przeciętny. Zawodzi głównie przekładnia kierownicza, drobne niedomagania spotykają też układ hamulcowy i wydechowy. Silniki benzynowe to stara szkoła, dlatego niewiele może się w nich zepsuć, a zawodzi głównie osprzęt. Inna sprawa to diesle - tam serwisu może wymagać układ wtryskowy, filtr cząstek stałych oraz koło dwumasowe. Użytkownicy narzekają też na problemy ze sprzęgłem oraz problematyczną automatyczną skrzynię biegów, która potrafi szarpać. Jak to we współczesnych autach - niemiłe niespodzianki stwarza również elektronika. Chodzi tu zarówno o tę pod maską, jak czujniki czy sterowniki, jak i o wyposażenie wnętrza. Mimo tego Captiva nie jest nadmiernie problematycznym samochodem. Sporo niespodzianek można też znaleźć we wnętrzu.
Wnętrze
Tutaj słabe strony zderzają się z tymi mocnymi tak, że aż iskrzy. Na pierwszy plan wysuwa się jednak kiepskie wykończenie. Plastiki są twarde jak łupiny orzechów włoskich, potrafią też skrzypieć. Jednak niespodzianka czeka w bagażniku, bo Captiva w przeciwieństwie do Antary, oferuje trzeci rząd siedzeń. Co prawda wygodę podróży na nim można porównać do lotu z Warszawy do Nowego Jorku w walizce, ale przynajmniej jest - i dzieci go polubią. Drugi rząd siedzeń oferuje nieco mniej miejsca niż Opel Antara, ale i tak nie jest źle - przestrzeni dalej pozostaje sporo. Cieszy przy okazji płaska podłoga z tyłu, dzięki czemu środkowy pasażer nie będzie musiał zastanawiać się, co zrobić ze swoimi stopami. Z przodu powodów do narzekania nie ma - fotele są obszerne i wygodne, a duża ilość schowków pomoże zapanować nad bałaganem. Nawet ten w podłokietniku jest duży, a to wcale nie reguła.
Ale czy podróż jest przyjemna?
Na drodze
Lepiej dwa razy zastanowić się nad zakupem egzemplarza z automatem. Skrzynia jest niesamowicie wolna, a pedał gazu wciśnięty w podłogę wyzwala w niej atak paniki. Lepiej spisuje się przekładnia manualna, choć i tak na rynku są konstrukcje, które działają precyzyjniej. Zresztą chyba żaden wariant Captivy nie przepada za dynamiczną jazdą, więc nie ma sensu szukać w uterenowionym Chevrolecie emocji rodem ze spadającego samolotu. Wszystkie jednostki napędowe są powolne i dość paliwożerne. Podstawowy diesel 2.0D 127-150KM zachowuje dynamikę tylko w przypadku prędkości miejskich. Na trasie, czy górskich serpentynach zaczyna się już męczyć. Średnie zużycie paliwa na poziomie około 9l/100km też nie jest szczytowym osiągnięciem. 2.4-litrowa wersja benzynowa o mocy 136KM wymaga z kolei wchodzenia na obroty, bo tylko wtedy odzyskuje nieco wigoru. A że nie ma nic za darmo - bak wysycha przy tym dość szybko, bo w mieście nawet 16l-18l/100km to nie problem. Na szczycie znajduje się benzynowy 3.2l V6 - taka wersja też jest trochę ociężała, ale przynajmniej dźwięk z wydechu jest kuszący. Zawieszenie mogłoby pracować trochę ciszej, a nadwozie wychyla się w zakrętach, co zniechęca do drogowych szaleństw, ale miękkie resorowanie sprawdza się na naszych drogach. Najprzyjemniejsze jest po prostu spokojne podróżowanie - wtedy można docenić komfort i wygodę. Przy okazji stosunkowo łatwo o nieźle wyposażony egzemplarz z drugiej ręki.
Chevrolet Captiva ma dużo mocnych stron, ale jego sukces na naszym rynku ograniczyła m.in. słaba oferta silnikowa. Mimo tego, po zaakceptowaniu słabych stron, szybko okazuje się, że za rozsądną kwotę można stać się posiadaczem całkiem praktycznego auta z drugiej ręki. Co prawda z Ameryką ma tyle wspólnego, co sajgonki z hamuburgerem, ale przynajmniej Captiva została stworzona z dedykacją dla Europejczyków, co widać - choć niewielu to doceniło.