Caliber - ambasador Dodge'a?
Cóż - rodacy, którzy nie interesują się specjalnie motoryzacją zwykle nie znają samochodów, które pochodzą z krajów odciętych od Polski czymkolwiek, czego nie można pokonać autem. Lub pieszo. Dlatego amerykańska motoryzacja to jedna wielka zagadka. Nie mówiąc o motoryzacji australijskiej - tam to już w ogóle smoki latają. Jednak ci, którzy choć trochę liznęli temat szerzej pojętej motoryzacji mają już do tego inne podejście.
Dodge. W Polsce różnie czyta się tę nazwę. Tak jak się pisze - „dodge”, poprawnie, czyli „docz”, albo wcale. Bo nie wiadomo jak to się właściwie wymawia. Jednak jak się „przegoogluje” tego producenta, to szybko stanie się jasne, że marka produkuje motoryzacyjne gwiazdy. Może i nie każdemu na europejskim rynku znane, ale amerykanie i inni motomaniacy wręcz „sikają”, gdy widzą niektóre modele – Dodge Ram, Viper, Challenger, Charger, serie SRT... Jak na europejskie realia te auta są toporne i niepraktyczne, ale i tak urzekają. W takim razie co można powiedzieć na temat pomysłu Dodge’a: „wypuścimy auto kompaktowe!”. Jedno słowo – kpina.
Jednak gdyby tak bliżej przyjrzeć się temu zagadnieniu, to okaże się, że pomysł nie jest wcale taki zły. Dodge chciał, żeby europejczycy kojarzyli jego nazwę z samochodami, a nie nową marką konserw rybnych. A żeby tak się stało, to musiał ich czymś zainteresować. Dodge Ram? Nie, europejskie mieszkania są mniejsze od tego auta. Dodge Viper? Tak, ale tylko dla handlarza narkotykami. Bo stać go na paliwo. Challenger? W sumie to taki sam przypadek jak Viper z tym, że ze wskazaniem na handlarza-kolekcjonera. Czy przeciętny Europejczyk kupi takie auto? Nie. Dlatego powstał Caliber.
Kompaktowy krój nadwozia, kompaktowe rozmiary, kompaktowa cena i kompaktowe koszty utrzymania. Co prawda lekko „stuningowane” przez amerykańską wizję auta tego typu, ale zawsze to coś tańszego oraz innego niż Dodge Ram ze stulitrowym silnikiem. Caliber nie jest duży jak na amerykańskiego producenta, ale za to jak na europejski wóz segmentu C już jak najbardziej tak. Weźmy flagowy przykład nudnego auta kompaktowego – Volkswagena Golfa. Caliber jest od niego dłuższy i wyższy, dlatego można z tego wyciągnąć nawet pewien wniosek. Amerykanie mają manię wielkości albo we wszystkim chcą być lepsi od europejskiej konkurencji. Dlatego Caliber jest nawet wyżej zawieszony niż Golf. A nadwozie? Ogromna, wystająca antena od radia powala, podobne można było spotkać w radioodbiornikach Nazistów. Ale urok projektu to jak zwykle kwestia gustu. Pewne jest jedno – wszystkie inne kompakty wyglądają przy nim jak Małysz przy Gołocie. Małe szybki, wyraźnie przetłoczenia, „nadmuchane” błotniki… To takie męskie i brutalne. I w sumie dobrze, bo to oznacza, że producent wraz z wypuszczeniem samochodu kompaktowego na rynek mimo wszystko nie zatracił wizji aut, które chce produkować – mają być twarde i przerażające. Ale czy czasem eksploatacja amerykańskiego auta sama w sobie nie jest przerażająca?
Paliwożerność, drogie naprawy, brak części… litości. To mity z czasów komunizmu. Teraz posiadanie amerykańskiego wozu to nic złego. Caliber jest świeżą konstrukcją, dlatego na temat jego usterkowości nie można powiedzieć zbyt wiele. Pewne jest tylko to, że zbyt szybko zużywają się w nim klocki hamulcowe, a przepaloną żarówkę wymieni serwis lub David Copperfield. W jego krótkiej karierze nie ominęła go też akcja naprawcza – w niektórych egzemplarzach zacierał się pedał „gazu”, co ostatecznie mogło doprowadzić do wypadku. Po naszych drogach poruszało się ponoć kilkanaście takich egzemplarzy, ale że naszym hobby jest sprowadzanie aut zza granicy, to obecnie wadliwych wersji może jeździć znacznie więcej. Warto sprawdzić przed zakupem czy upatrzony egzemplarz był objęty akcją naprawczą i czy poprzedni właściciel na tyle się przestraszył, że odwiedził ASO. A jak Caliber jeździ?
Wiadomo – w Ameryce są długie proste, a podczas jednorazowej przejażdżki kierowcy pokonują tylko dwa zakręty – przy wjeździe i wyjeździe z posesji. To oznacza, że przemyślane zawieszenie jest w USA tak potrzebne, jak reklama spółce Google. Czyli wcale. Ale za to w Europie się przyda. W końcu nasze drogi są jak tor F1 z tym, że dziurawy. Dlatego spece z Dodge’a utwardzili resorowanie i dopiero wtedy zaczęli sprzedawać wóz na Starym Kontynencie. Efekt? Samochód i tak jest miękki… To plus, bo naprawdę świetnie tłumi praktycznie wszystkie nierówności. Ale i zarazem minus – na zakrętach wychyla się, a każdy ostrzejszy pokonuje z wielkim bólem. W sumie podobny ból widać też na twarzy kierowcy, który zastanawia się czy czasem nie wypadnie z drogi. Co z silnikami?
Diesel ma 2.0l i 140KM. Czy to wystarcza w czymś, co jest większe od zwykłego auta kompaktowego? W sumie tak. W mieście radzi sobie idealnie, a na trasie i tak chętnie bierze się do pracy podczas wyprzedzania, nawet powyżej 100km/h. Z kolei do benzynowego 1.8l trzeba się przyzwyczaić. Ma podobną moc do diesla, ale marny moment obrotowy, dlatego bez „mieszania” dźwignią zmiany biegów się nie obejdzie. Uwielbia pracę na wysokich obrotach podczas szybkiej jazdy i to do tego stopnia, że ciężko jest mu się bez tego obejść przy bardziej dynamicznych manewrach. Jeśli kierowca ma podobnie, to się z tą jednostką dogada. Jeśli nie – niech weźmie wersję 2-litrową, choćby z rynku wtórnego. Moc podobna, ale elastyczność większa. Zużycie paliwa niestety też. To jednak nie koniec – jest jeszcze 2.4-litrowa niespodzianka, która w wersji doładowanej wyciąga blisko 300KM! Zabawa? Przednia! Eksploatacja? W tym przypadku kogo to obchodzi.
W kompaktowym Dodge’u nie można narzekać na brak miejsca w środku. Fotele są co prawda wyprofilowane jak pień po drzewie, ale za to mają „amerykański rozmiar”, a przestrzeni jest naprawdę sporo. Inna sprawa, że przez małe szybki ma się wrażenie przesiadywania w czołgu. Użyte materiały? Do kitu. Nawet o porządne wyciszenie kabiny nikt nie zadbał. Po liftingu jakość wykończenia Calibra poprawiła się, jednak wcześniej w dotyku wszystko przypominało plastikowy nocnik. Dosłownie wszystko. Nie zabrakło za to podręcznych schowków – w tandetnym podłokietniku, na telefon, podwójny przed pasażerem… A co może drażnić kierowcę w tym aucie? Mułowaty automat, mały bagażnik, tylna szyba wielkości dziupli w drzewie, złośliwa dźwignia do regulacji oparcia fotela i panel nawiewu – po ustawieniu dmuchawy na szybę automatycznie włącza się klimatyzacja i nie można włączyć obiegu zamkniętego. Za to sporo rzeczy może ucieszyć. Już najtańsza wersja ma ESP, klimatyzację i „elektrykę”, dlatego na wyposażenie mało kto powinien narzekać. Sam kokpit jest z kolei bardzo czytelny, a bagażnik ma regularne kształty. Do tego te możliwości aranżacji wnętrza.... Cena nowego Calibra nie jest może specjalnie zachęcająca, ale za to z drugiej ręki można go dostać za całkiem rozsądne pieniądze. To ciekawe, pomysłowe i świeże auto, które naprawdę warto wziąć pod uwagę, ale czy zbliżyło nieco Amerykę do Polski? Cóż, niektórzy dalej myślą, że Dodge to marka konserw rybnych, dlatego chyba nie.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl/
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00