Auto w cenie lodówki - czy warto?
Ktoś kiedyś powiedział: "Czasy się zmieniają- obecne są inne, niż te 30 lat temu". Ta myśl jest tak błyskotliwa, jak zgaszona żarówka, ale w swojej ogromnej głupocie ma absolutną rację. Komuna upadła, wszystko się zmieniło, a najbardziej ilość samochodów na drogach, bo ludzie masowo odbierają prawo jazdy. Pozostaje jeszcze jedna kwestia. Nowi kierowcy to głównie młodzi ludzie i zakup droższego auta wiąże się często z destrukcją konta bankowego. Są pojazdy w cenie sprzętu RTV i AGD, ale czy warto na nie w ogóle spojrzeć?
Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości- warto. Lodówka nigdzie nikogo nie zawiezie chyba, że zasiądzie się wygodnie w jej wnętrzu i poprosi kogoś uprzejmego o zepchnięcie ze szczytu Gór Stołowych. Jednak i tak na ten szczyt trzeba jakoś wjechać, dlatego tak czy inaczej przydałby się tani samochód za 2000-3000zł. Co w takiej cenie można znaleźć? Co polecić? Auta z tej półki dzielą się na „trupy" i „wykopaliska". Do „trupów" zaliczają się wszystkie zaniedbane modele z samego początku lat 90’ i starsze, zwykle co najmniej klasy „kompakt". Grzebiąc w ogłoszeniach można wyszukać Opla Astrę I i Kadetta, w których prawdopodobnie ktoś zginął; Vectrę do niedawna przewożącą narkotyki pod podłogą bagażnika; pierwsze wersje Omegi i Escorta wyłowionych z Odry po powodzi w 1997r. i odmalowanych… . Ktoś powie: „Mam VW Passata B3, jest w świetnym stanie, a Pan jesteś skończonym idiotą pisząc tak o samochodach z tamtych lat". Nieprawda. Jeśli zdegustowany ma takie auto z względnie pachnącym wnętrzem, ładnym lakierem, zawieszeniem, które faktycznie „zawiesza" nadwozie i ogólnie niezłym stanem technicznym- daję sobie uciąć cokolwiek, że nie wystawi takiego pojazdu za 1000zł! Sprzeda go nawet za sporo więcej niż zakładane 2000zł, bo to po prostu kawał starej ale zadbanej maszyny, którą w końcu kupi jakiś inny fanatyk. Ponadto dla takich aut ktoś mądry wymyślił nową klasę: youngtimer- a to już inna bajka.
Krótko mówiąc w zadanym przedziale cenowym lepiej zapomnieć o większych autach z segmentu „trupów" i zainteresować się „wykopaliskami". W skrócie można powiedzieć, że są to samochody pracujące, ciągle eksploatowane, które niedługo zaczną się sypać i staną się „trupami"… . Oczywiście tylko wtedy, gdy ich właściciele nie wpompują w nie trochę gotówki, dlatego „trupy", to często samochody duże. Mają droższe części i straszniejszą technikę, a nie każdy chce przeznaczać pieniądze na części, w cenie których może sobie kupić importowany kawior. Wśród „wykopalisk", w cenie do 2000zł, można znaleźć głównie auta małe, często z drugiej połowy lat 90’. Przyglądając się bliżej: Fiat Cinquecento- wersja 700 po 95’ roku z gaźnikiem, który potrafi nastawić tylko wróżka; Fiat Uno- szybciej rdzewiejący niż jeżdżący; Daewoo Tico- dla ludzi, którzy nie boją się śmiesznie wyglądać podczas prowadzenia; Fiat 126p- dźwięk silnika Ferrari, osiągi wózka widłowego; starsze wersje VW Polo, Forda Fiesty, Renault Clio… - ciekawe ale ryzykowne jak bieganie nago po rynku w środku nocy.
Wbrew pozorom auta z drugiej grupy nie są takie przerażające. Składka OC jest niska, bo mają małe silniki, spalają mniej paliwa… . W każdym samochodzie prędzej czy później coś „strzeli", a w przypadku tak prostych i tanich konstrukcji naprawy są łatwe jak dłubanie w nosie. Na pewno przyjemniej je serwisować, niż starsze i większe odpowiedniki w tej samej cenie. Dlatego sporo egzemplarzy jest względnie zadbanych, a chyba wszystkie mają tą samą przewagę nad „trupami"- bez względu na to ile pokazują liczniki kilometrów, na pewno będą miały mniejszy przebieg rzeczywisty. Co prawda zawsze znajdzie się ktoś, kto w przeciągu eksploatacji auta dojechałby na Wenus, gdyby była tam autostrada, a przy sprzedaży cofnie licznik tak bardzo, że ma później nocne omamy. W przypadku małych samochodów jest to po prostu zjawisko rzadsze- nie jeździ się nimi aż tyle i nie ma po co manipulować „kilometrami". Ponadto często są własnością młodego synka lub córeczki, a że rodzice wolą być spokojni, gdy ich pociechy zbliżają się do zakrętu, to sami chętnie wyciągają kartę kredytową i serwisują pojazd. W roli wyjaśnienia- nie warto wierzyć ogłoszeniom typu: „Sprzedam różowego Fiata Uno, rocznik 94’, 50tys. km przebiegu, jeździł nim mój pradziadek, który odszedł na zawał i oddał wątrobę Akademii Medycznej…". Po pierwsze: jeśli jeździłby nim pradziadek, to nie wziąłby różowego koloru- to barwa pasująca do prababci. Po drugie: gdyby samochód miał tyle lat i taki przebieg, to prędzej zostałby wchłonięty przez Ziemię niż dotrwał do obecnych czasów. Po trzecie: nawet jeśli został odkopany i wystawiony na sprzedaż, to sprzęgło pewnie ledwo żyje, bo sporo emerytów ma manię jego nadużywania. Po czwarte: płyn w układzie chłodzenia może przypominać twaróg, a olej asfalt- pradziadkowie nie znają słowa „wymiana". Po piąte: ogłoszenie, które próbuje wziąć na litość, to zawsze podstęp. Tym sposobem ciekawa oferta przeradza się w wierutne kłamstwo i szkoda marnować czas na oglądanie takiego egzemplarza.
Gdy jest już jasne, że zakup odpowiedniego, taniego auta z grupy „wykopaliska" może być przyjemny jak mydło z emulsją nawilżającą, to z otchłani niewygodnych kwestii wynurza się ta ostatnia, którą warto rozważyć. Sporo osób stwierdzi, tym bardziej młodych, że nie wsiądzie do czegoś takiego, to nie jest samochód i woli iść pieszo. Nie byłbym taki pewien. Można zrobić zawody. Trasa Wrocław-Barcelona, buntownik biegnie w sportowych butach za 2000zł, a ja ze 190cm wzrostu jadę fioletowym Fiatem Cinquecento 700 z 96’ roku za 1800zł, bez klimatyzacji, z łysymi oponami i gaźnikiem, który leczyłby się w szpitalu psychiatrycznym, gdyby był człowiekiem. Założę się, że dotrę pierwszy, szczęśliwszy i mniej opalony. No tak, skoro nogi nie mają szans z samochodem tego typu, to może zwierze go pokona? Dość dobrego konia można kupić za 3000-6000zł. Sporo, ale za to się nie psuje. 1:0 dla zwierzaka. Nie trzeba zrzucać świnki-skarbonki z 20-piętra w celu zapłacenia za OC. 2:0. Owies jest tańszy od benzyny. 3:0. Ma napęd na tył i w standardzie „stabilizację toru jazdy". 4:0. Gdziekolwiek się pojawi, zrobi show jak na karnawale w Rio. 5:0 dla konia, który zwycięża z miażdżącą przewagą.
Podsumowując- czy warto kupić tanie auto zamiast nowego pieca gazowego? Warto, tym bardziej, że teraz jest moda na wersje elektryczne. A zamiast nowych butów z uszu nietoperza? Warto- nietoperze są pod ochroną. Na koniec- zamiast konia? Też warto! Taki samochód ma jedną zaletę, która wobec wyniku tego pojedynku jest wielka, jak pomysłowość braci Vachowsky’ch- nie trzeba po nim sprzątać.