Audi S8 D2 – wręcz (nie)komfortowo
Długie, z reguły czarne i ociekające prestiżem – takich określeń możemy użyć w odniesieniu do niemal każdej przypadkowo spotkanej limuzyny segmentu F. Auta tego typu stawiają głównie na komfort, ale czy aby na pewno? Pierwsza generacja Audi S8 D2 definitywnie temu zaprzecza.
Pierwsze Audi S8 – coś nowego
Zawsze to powtarzam, ale powiem jeszcze raz – lata 90. XX wieku były niezwykle udane, jeśli chodzi o wielkie limuzyny. Do dziś generacje z tamtego okresu są uważane za najlepsze, jak chociażby BMW E38, Mercedes W140 czy kultowy Lexus LS400. Niestety, żadna z wymienionych marek nie zdecydowała się na stworzenie, a raczej połączenie właściwości samochodu sportowego z limuzyną.
W 1996 roku Audi wypuściło do sprzedaży model S8, bazujący na A8 (D2). Z pozoru nie różnił się od klasycznej limuzyny z Ingolstadt, nie licząc paru emblematów, innego grilla na masce czy trójramiennej kierownicy oraz zegarów podświetlanych na czerwono. Tak naprawdę w modelu S8 chodzi głównie o silnik i parę zmian mechanicznych, które się czuje, ale nie widzi.
Do krótkiego testu trafił mi się egzemplarz przedliftowy, czyli dokładnie taki sam jak w kultowym filmie „Ronin”. Od momentu obejrzenia sceny pościgu Audi S8 i Citroena XM można zakochać się w niemieckim samochodzie, ale jak jest naprawdę?
Tego nam brakuje
Teraz jest moment, żeby zdradzić, co znajduje się pod maską ponad 20-letniego auta. Audi S8 D2 skrywa klasykę motoryzacji lat 90., czyli wolnossące V8 o pojemności 4,2 litra. Tego nam brakuje, szczególnie na Stary Kontynent. Taki silnik to teraz niemal produkt deficytowy. Mogę znowu pisać, że dzisiejsze silniki są mniejsze od butelki dużej coli, a ich resurs jest dość kiepski, ja osobiście tęsknię za czymś innym.
Naciskając pedał gazu w pierwszym Audi S8, ma się wrażenie niesamowitej płynności i lekkości. Już po paru minutach można „wyczuć” katalogowe 340 koni mechanicznych, które po wielu latach cały czas są. Silnik dobrze oddaje moc, powodując przyjemne wciskanie w fotel. Jestem zdziwiony, że stary 5-biegowy automat tak bezproblemowo sobie radził. Nie zmienia to faktu, że wybrałbym skrzynię manualną.
Wielu z Was może się dziwić – jak w limuzynie „manual”? Otóż tak, można było zamówić wersję Audi S8 D2 z trzema pedałami. Kiedyś nie robiono szybkich automatycznych skrzyń biegów jak obecnie – przykładem może Porsche 911 z PDK. Ręczna przekładnia okazywała się szybsza. W testowanym Audi S8 – według danych katalogowych – sprint do 100 km/h zajmuje 6,8 sekundy, zaś z 6-biegowym „manualem” powinno to wynosić 5,5 sekundy. Różnica spora. Dodajmy jeszcze przyjemność z tego, że mamy większą kontrolę nad autem, sami zmieniając biegi. Poza tym, dość nietypowe połączenie, czyli limuzyna z ręczną skrzynią biegów, brzmi ciekawie.
Audi S8 pierwszej generacji – trochę się zawiodłem
Cóż, wsiadając za kierownicę Audi S8, najbardziej liczyłem na świetne prowadzenie, a raczej sportowy układ kierowniczy. Mając w głowie dobre wspomnienia z jazdy BMW E38 740i, byłem mocno przekonany, że Audi S8 podniesie poprzeczkę w segmencie. Niestety, tutaj pojawiło się największe rozczarowanie.
Audi S8 D2, auto z filmu „Ronin”, które na ekranie robiło efektowne poślizgi, w rzeczywistości prowadzi się jak komfortowa limuzyna. Nie napiszę, że jest tragicznie. Układ kierowniczy sprawuje się dobrze, ale nie daje bezpośredniej informacji, co dzieje się z kołami. Kierownica pracowała za lekko, nie stawiała tego przyjemnego oporu, który uwielbiam w starych BMW. Można tylko napisać: mogło być gorzej, jak w Mercedesie, którego prowadzenie – według mnie – jest niczym rozpływające się masło.
I to jest właśnie paradoks, bo Audi S8 D2 faktycznie jest mocno usportowione. Przede wszystkim ma sztywniejsze zawieszenie. Mocno to czuć na wszelakich nierównościach. Takie połączenie, które totalnie przeczy definicji komfortowej limuzyny, ale dzięki temu na zakrętach auto trzyma się bardzo dobrze. Dodatkowo – jak przystało na Audi – S8 D2 jako jedyne w segmencie w tamtych latach oferowało stały napęd na cztery koła Quattro. Dlatego samochód rzeczywiście nie jest marketingowym wymysłem z paroma emblematami. Został stworzony jako Audi A8 D2, które mocno doprawiono sportem.
Na wszystkie moje odczucia z jazdy, szczególnie w kontekście prowadzenia, musicie patrzeć z szerszej perspektywy. Nie ma co ukrywać, testowane Audi S8 to egzemplarz z 1998 roku, a na liczniku ma kilkaset tysięcy kilometrów przebiegu, więc ogólny stan przez lata mógł się zmienić na niekorzyść samochodu.
Tęsknię za brakiem ekranów
Wnętrza współczesnych autach są w niektórych wypadkach zdominowane przez ekrany. Prym wiedzie Tesla, gdzie wyświetlacz jest dosłownie wszystkim. Dla mnie osobiście tego typu rozwiązania są irytujące, zwłaszcza kiedy trzeba ustawić nawiewy czy zmienić temperaturę podczas jazdy. Wtedy zawsze przypominam sobie, jak kiedyś było łatwo – chociażby w opisywanym Audi S8 D2.
Tutaj wszystkie funkcje mają swój fizyczny przycisk, czyli można np. zmienić temperaturę, jednocześnie nie odrywając wzroku od drogi.
Odpowiedzią współczesnych marek jest tzw. technologia haptyczna, która informuje np. wibracją o wyborze danej funkcji na ekranie. Nie kupuję tego, w tym wypadku mentalnie zatrzymałem się w latach 90. XX wieku. Zresztą dla lepszego zwizualizowania moich słów porównajcie wnętrze Audi S8 D2 ze środkiem nowego A8 D5.
W pierwszej generacji S8 na pochwałę zasługują jeszcze przednie fotele Recaro z dobrym trzymaniem bocznym. Z tyłu na nogi miejsce jest, ale po ponad 5-metrowej limuzynie spodziewałbym się trochę więcej.
Ciekawe połączenie
Audi S8 D2 to dość specyficzne auto, bo delikatnie jedzie pod prąd. To samochód dla osób, które lubią wielkie limuzyny, ale same chcą je prowadzić. Moc silnika 4.2 V8 jest wystarczająca do dynamicznej jazdy. Chociaż – jak na obecne standardy – nie ma trybów jazdy, zmieniających pracę silnika czy zawieszenia, które w testowanym S8 cały czas wysyła nam sygnały, że zdecydowaliśmy się na sportową wersję.
Mój typ Audi S8 D2 to wersja z manualną skrzynią biegów, która jest wręcz dopełnieniem tego nietypowego jak na dzisiejsze czasy połączenia.
Jak podsumować Audi S8 D2?
W skrócie: tanie w zakupie, drogie w utrzymaniu. Jeżdżąc nim na co dzień, bez instalacji LPG możesz zostać bankrutem. Ale warto je mieć, dla samej przyjemności z jazdy. Trzeba pamiętać, że to już swego rodzaju „dinozaur” i takich aut już nie będzie.