Audi A4 B7 - szlachcic, czy chłop?
Auta klasy średniej kupują jedni z najbardziej wymagających klientów. Mają nawet upatrzonych kilka głównych marek i zwykle cała reszta, która zamierza wejść do segmentu postrzegana jest jako chłam. Od lat te najbardziej pożądane i zaufane to Mercedes, BMW, Audi... ale chwileczkę. Audi - czy jest sens płacić podwójnie za technikę tańszego Volkswagena?
Wypominanie tego, co siedzi pod skorupką nadwozia aut z Ingolstadt pewnie drażni ich właścicieli, ale taka jest prawda. Koncern Volkswagena jest olbrzymi i tak naprawdę sprzedaje to samo auto pod różnymi markami i w różnych cenach – bierzecie ten, który wam się podoba i przy odrobinie szczęścia, na który was stać. Wśród kompaktów najrozsądniej jest kupić Skodę, ale jeśli jesteście w stanie „szarpnąć się" na coś droższego – to kupicie Volkswagena, albo nawet Audi. W klasie średniej jest tak samo i to nawet na rynku aut używanych, najlepiej takich po 2000 roku. Superb robi za coś dużego i taniego, Passat za coś lubianego, a A4 – za konkurenta prawdziwych hardcorowców: Mercedesa Klasy C i BMW 3. Jak wychodzi to generacji B7? Jest po prostu inna. Czuć gdzieniegdzie masówkę – niektóre przełączniki z Volkswagena we wnętrzu, napęd na przód – to wręcz nietakt. Technika też jest ta sama, co w niższych modelach koncernu, czyli też psuje się to samo. Sparciałe przewody hamulcowe chodzą od lat za autami, nad którymi czuwa VW, a producent nawet nie kiwnął palcem, żeby coś z tym zrobić. Delikatne zawieszenie wielowahaczowe z przodu i z tyłu „sypie się" w Passatach na naszych drogach, a więc w B7 również. Przeboje z wysokoprężnymi TDI też są wszystkim znane – problemy z rozrządem, kołem dwumasowym i turbosprężarką, choć faktycznie te dwa ostatnie są wrzodem większości aut na rynku, które je mają. W B7 dochodzi jeszcze tak dziwna i droga usterka, jak awaria przekładni kierowniczej i czasem problemy z łożyskami tylnych kół, które można naprawić tylko dzięki narzędziom importowanym z Jowisza. W razie czego - ASO Audi kupiło je sobie. I jak, jest sens przepłać za Skodę Superb z listą standardowych awarii? No właśnie – jest.
Może i to wszystko wygląda groźnie, ale zerknijcie na jakikolwiek raport awaryjności – A4 B7 trzyma się w czołówce wozów godnych zaufania. Faktycznie żałosne jest to, że na dokładnie taką samą technologię, jaka jest choćby w Passacie, trzeba opróżniać wszystkie kieszenie w płaszczu z pieniędzy, ale z drugiej strony ta technika jest po prostu dobra, a wóz nawet ładny. Na tle Mercedesa i BMW napęd na przód jest żenujący, za to jak pogrzebiecie trochę w ogłoszeniach, to dojdziecie do wniosku, że jest sporo egzemplarzy z quattro – wymyślonym dawno temu przez Audi napędem na wszystkie koła, który jest stosowany do dziś i który podnieca większość dziennikarzy. Słusznie, bo działa świetnie, a konkurentów z drugiej ręki o podobnym rozwiązaniu ciężko znaleźć na rynku wtórnym. Jego wadą jest to, że czasem wycieka z niego olej – ze skrzyń biegów zresztą też. Zostając przy prowadzeniu - zawieszenie faktycznie nie jest zbyt trwałe i zestrojono je sztywno, ale wóz dobrze jeździ. Modele quattro prowadzą się jeszcze lepiej, ale uwaga – są twardsze, choć w granicach dobrego smaku. Stylistycznie B7 jest rozwinięciem B6. To praktycznie te same auto – w dużym skrócie producent odświeżył wnętrze, z tyłu zmienił reflektory, a z przodu przemodelował współczujący wyraz „twarzy" na bardziej nerwowy i przyczepił „grill", który przypomina domowy klimatyzator. Swoją drogą B7 jest jednym z pierwszych modeli Audi, który propagował nowy design marki – ten przetrwał praktycznie niezmieniony do dziś, przez co producent nie ma już, co z nim robić i wszystkie Audi wyglądają tak samo. W tym modelu to akurat zaleta, bo niewtajemniczeni będą święcie przekonani, że jest nowy.
Czas pogadać o silnikach, a jest ich trochę. Diesle TDI zna prawie każdy. W tej generacji sławny 1.9TDI występuje tylko w leniwej, 115-konnej wersji. Trochę mocniejszy jest już nowszy, 2-litrowy TDI liczący 140KM – dalej głośny, ale całkiem elastyczny i dynamiczny, choć czuć na początku turbodziurę, a koło dwumasowe i turbosprężarka, to jego słabe punkty. Do tego egzemplarzom z początku produkcji pękały jeszcze głowice, ale koncernowi udało się nad tym jakoś zapanować. Co prawda „setkę" osiąga w niecałe 10 sekund, ale to tak jak z rodzinnymi obiadami – niektórym szybko na nich czas leci, a innym dłużą się jak spowiedź. Dlatego jest też jego wzmocniona do 170KM wersja, oraz inne, mocne, wysokoprężne motory. Te ciekawsze to widlaste 2.7l i 3.0l osiągające od 180 do 233KM. Drobna rada – weźcie lepiej „benzynę". Diesle faktycznie pomogą trochę zaoszczędzić, jest ich sporo na rynku i są lubiane, ale jeśli coś w nich „strzeli", to wszystkie zyskane pieniądze znikną, jak portfel na dworcu głównym. Trochę egzemplarzy jest wyposażonych w bezstopniową skrzynię biegów Multitronic – katastrofa, bo rozsypuje się pod wpływem dużego momentu obrotowego diesli, a w benzynowych żyje jej się z kolei dość dobrze, choć to nie znaczy, że jest bezawaryjna. Jeśli uprzecie się na silnik wysokoprężny, to najlepiej szukajcie jakiegoś rzędowego, bo są tańsze w obsłudze, albo po prostu rzućcie księdzu na tacę i trzymajcie kciuki, żeby nic się w tych mocniejszych nie „posypało". Model B7 jest co prawda jeszcze dość świeży, ale z każdym rokiem zwiększa się szansa na większy wydatek. Najmniejsza „benzyna", którą warto wziąć pod uwagę ma 1.8l, doładowanie i 160KM. Bardzo dobrze radzi sobie z samochodem i jak się rozkręci, to nawet czuć przyjemne wciskanie w fotel. Kolejny ciekawy silnik ma 2.0l i bezpośredni wtrysk paliwa. Standardowo liczy 170KM, ale można go też dostać w wersji na sterydach, czyli z doładowaniem. Wtedy ma 200-220KM, a to oznacza, że już naprawdę jest czym pojechać. Mało tego - można go też dostać z napędem na wszystkie koła. Na szczycie 3.2FSI, który warto kupić dla dźwięku, bo doładowane 2.0l jest niewiele gorsze, z kolei 4.2 FSI 420KM to motor zaprojektowany przez Marsjan do podróży międzyplanetarnych. W połączeniu z quattro jest po prostu genialny.
W kabinie czuć, że z plebejskimi autami A4 ma na szczęście niewiele wspólnego. Trochę tu Volkswagena, trochę Audi, ale całość wygląda dobrze, a aluminiowe wstawki, chromowane akcenty i niezłe materiały pozytywnie wpływają na samopoczucie w wozie. Używane samochody z koncernu VW, a szczególnie Audi, opłaca się kupować, bo w salonie klient musiał dopłacać za każdą bzdurę. Prawdopodobnie kawałek plastiku, na który przy okazji będziecie kiedyś patrzeć też był za dopłatą. System nawigacji kosztował majątek i da się go ogarnąć po przekartkowaniu instrukcji, często można też spotkać parę innych, fajnych dodatków – multimedialną kierownicę, elektryczne sterowane przednie fotele, regulowaną długość siedziska i automatyczną klimatyzację, której obsługi nie będziecie musieli uczyć się od własnych dzieci. Jej wadą jest to, że panel umieszczono w dość złośliwym miejscu i dostępu do niektórych przycisków dzielnie broni wybierak automatu lub dźwignia zmiany biegów. Plus to też przedni podłokietnik, który wygląda jakby był dokupiony na aukcji, ale dzięki temu ma regulowaną wysokość i można go sobie wygodnie ustawić. Do tego zegary są ładne i czytelne, a między nimi umieszczono wyświetlacz, który współpracuje z fabryczną nawigacją. Inna sprawa, że czasem przepalają się w nim piksele, no ale nic nie jest doskonałe. Kierowcy będzie wygodnie, bo na pewno znajdzie odpowiednią pozycję za kierownicą, choć podczas ustawiania foteli sterowanych mechanicznie czeka go trochę cierpienia - kółka i dźwigienki są poupychane w ciasnych miejscach na bokach foteli i ci o grubych dłoniach będą musieli wspomóc się sprytem lub mocą telepatii Lorda Vadera. Osoby, które nie lubią czuć się „otoczone" w samochodzie nie będą zadowolone, ale te, które cenią tworzenie jedności z autem już jak najbardziej tak – kokpit i tunel środkowy otulają kierowcę i wszystko jest pod ręką. Z tyłu też jest dość dużo miejsca, ale nie na nogi. Do tego tył oparcia foteli jest zabudowany twardym plastikiem – kierowca nie będzie czuł na swojej lędźwi kolan pasażerów, ale to między innymi dlatego, że ci więksi, nie będą chcieli z tyłu z nim jechać. Cieszy za to taki gadżet jak podświetlenie podłogi w aucie oraz ulicy po otworzeniu drzwi. Co do bagażnika- A4 ma być postrzegane jako usportowione auto w koncernie i również w nim stylistyka wzięła górę nad pakownością. W bagażniku jest parę schowków i siatek, ale nic nie zmieni faktu, że jest po prostu mały. Co tam – jeśli auto miałoby wyglądać jak Honda Accord Kombi z podobnego rocznika, to lepiej, żeby w ogóle bagażnika nie miało.
Przepłacenie za Audi A4 B7 jest o tyle trafione, że główni konkurenci z podobnego okresu, Mercedes i BMW, mieli wtedy chwilę słabości w produkcji i ich główni inżynierowie myśleli o zbliżających się wakacjach zamiast o produkcji takich aut jak kiedyś. Szczególnie u Mercedesa. W A4 technologia Volkswagena okazała się sprawdzona i trwała, choć w tej klasie trochę, jakby to powiedzieć - „plebejska", pomimo tego, że zaawansowana. Jeśli wam to przeszkadza – bierzcie Klasę C lub Serię 3. Warto jednak pamiętać, że gdyby B7 było złym autem, to nie powstałby jego klon, Seat Exeo – a to mocny argument.
Niniejszy artykuł powstał dzięki uprzejmości firmy TopCar, która użyczyła auto ze swojej aktualnej oferty do testu i sesji zdjęciowej
http://topcarwroclaw.otomoto.pl
ul. Królewiecka 70
54-117 Wrocław
e-mail: top-car@neo.pl
tel: 71 799 85 00