6000 kilometrów za kierownicą po złej stronie, czyli na Zakynthos w Mitsubishi L400 Delica Space Gear
Samochód daje nam wolność. I w zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie, aby wsiąść w nasze auto i udać się w wybrane przez nas miejsce na Ziemi. My wbraliśmy podróż Mitsubishi L400 na Zakynthos.
Terenowy luksus, czyli podróż Mitsubishi (L400) Delica Space Gear
Wybór samochodu na tzw. „tripa”, czyli daleką podróż może być różny. Wszystko zależy, gdzie chcemy jechać, w ile osób oraz jak dużo chcemy zabrać. W moim przypadku – a raczej mojego kolegi – samochód został kupiony specjalnie pod kątem naszej wyprawy na Bałkany. Z pozoru dość egzotyczne i mało znane auto okazało się genialne.
Mitsubishi (L400) Delica Space Gear. Słowo Delica jest bardzo ważne, ponieważ oznacza wersję terenową standardowego modelu, która była oferowana tylko na rynek japoński. A szkoda.
Na pierwszy rzut może się Wam wydawać, że to jakiś wąski van, lecz nic bardziej mylnego. Mitsubishi Delica to pełnoprawne auto terenowe, o czym później. Oprócz napędu na cztery koła, ma reduktor oraz blokadę centralnego mechanizmu różnicowego. Dodatkowo nasz samochód to prawdziwy rarytas, bo jest wersją przedłużaną o 0,5 metra względem standardowej Delici, a także ma benzynowy silnik 3.0 V6, co też nie jest rzeczą oczywistą w tym modelu.
Z racji, że auto to rasowy JDM, ma też kierownicę po prawej stronie. Wszyscy znajomi łapali się za głowę, bo przecież głupotą jest jechać 6 tysięcy kilometrów tzw. „anglikiem”, a wszystkie kraje naszej podróży mają ruch prawostronny, czyli taki sam jak w Polsce.
Mitsubishi Delica, oprócz podniesionego zawieszenia i napędu do jazdy w terenie, oferuje niesamowity wręcz luksus dla pasażerów, zwłaszcza dla tych z tyłu, gdzie miejsca wydaje się być więcej niż w Mercedesie Klasy S w wersji przedłużanej. Znalazły się nawet oparcia na nogi w fotelach z przodu. Szkoda, że odsuwane drzwi są tylko z jednej strony.
Odkrywajcie nieodkryte
Kiedy wspomniałem, że testowane Mitsubishi Delica ma silnik benzynowy V6, jest podniesione i podróżujemy z bagażem w środku i na dachu, pewnie zaczęliście się zastanawiać, ile to pali? Nasz samochód miał instalację LPG. 90-litrowy zbiornik gazu pozwalał na normalnych drogach przejechać 450 kilometrów, co jest akceptowalnym zasięgiem. Dodatkowo warto pamiętać, że w przypadku wyczerpania zapasów LPG zawsze pozostaje możliwość jazdy na benzynie, nazywanej przeze mnie „złotem” (zważając na różnice w cenie obydwu paliw).
Średnie spalanie podczas naszej podróży wynosiło 20 litrów na każde 100 km. Miał pewnie na to duży wpływ bagażnik dachowy z listwą LED, dość wysokie zawieszenie oraz stary i dobry, lecz nieco ospały 4-biegowy automat.
Na duży plus zasługują jednak możliwości Mitsubishi Delica. Dzięki świetnej konfiguracji samochodu mogliśmy wjechać na dziką plażę w Albanii. A muszę podkreślić, że aby tam dojechać, trzeba było pokonać 1,5-kilometrowy odcinek usłany ostrymi kamieniami. Dodatkowo trasa była dość wąska i biegła nad przepaścią. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że auto, szczególnie z takim obciążeniem, dało radę przejechać po takim czymś. Ale dzięki temu mogliśmy spędzić całą noc, parkując prawie przy samym morzu.
Mocna ekipa to podstawa
Udając się w dłuższą podróż, warto zadbać o dobrych kompanów. Z pozoru błahostka, ale nie do końca. Po pierwsze to, że kogoś znamy, widujemy się z nim często, nie mówi jeszcze, jakim będzie podróżnikiem, a raczej współpodróżnikiem. Długa jazda, wspólna koegzystencja przez dłuższy czas ma na nas istotny wpływ. I tu właśnie jest trochę jak podczas rajdów samochodowych – pilot i kierowca muszą tworzyć zgrany duet. Wtedy mają zdecydowanie większe szanse na wspólne zwycięstwo.
W podróży po porostu trzeba iść czasem na kompromisy, pomagać sobie wzajemnie, aby po powrocie być w jeszcze lepszym nastroju, niż byliśmy wcześniej. I co ważne – by nie stracić sympatii naszych kompanów. Myślę, że ma to duży wpływ na nasz komfort psychiczny i generalne poczucie zadowolenia. To istotne, zwłaszcza jeśli chcemy razem przejechać – tak jak w moim przypadku – 6 tysięcy kilometrów w ciągu blisko 3 tygodni.
Bałkańska przygoda
Kto nie był jeszcze na Bałkanach i lubi poznawać coś nowego, nie do końca odkrytego, to niech zacznie planować podróż. Dla większości Bałkany to pewnie Grecja i Chorwacja, w której spotkaliśmy prawdopodobnie największy jacht na świecie za bagatela 400 milionów euro.
Cały urok Półwyspu Bałkańskiego tworzy różnorodność kultur. Podczas naszej wyprawy odwiedziliśmy 7 państw, nie licząc tzw. krajów transferowych (Słowacja, Węgry). Warto odwiedzić przede wszystkim Czarnogórę, młody kraj, który pełną niepodległość uzyskał w 2006 roku. Niesamowite górzyste widoki oraz morze, a raczej zatoki, które są otoczone górami. Drugim krajem, coraz częściej zdobywanym przez turystów, jest Albania. Wbrew różnym opiniom to przyjazny, coraz lepiej skomunikowany region, którego wiele miejsc jest jeszcze nieokrytych. Oznacza to, że nie ma tutaj natłoku komercji, a mieszkańcy nie widzą w nas tylko chodzących pieniędzy.
W kwestii jazdy, drogi – szczególnie w Albanii – wydają się zdecydowanie lepsze niż przed dwoma laty, ale panuje tutaj wschodni, luźny, często nieprzewidywalny styl poruszania się po drodze przez lokalnych kierowców. Zjawisko nasilone w Tiranie – stolicy Albanii, gdzie niestety zauważyłem spadek ilości Mercedesów. Gdy byłem po raz pierwszy w Albanii, większość samochodów, jakie wtedy spotykałem, stanowiły różne modele marki Mercedes-Benz. Reszta to – delikatnie ujmując – mroczne, ciemne auta jak Range Rovery, BMW X6 czy Porsche Panamera. Dzisiaj zdaje się, że Albańczycy porzucili uwielbienie „Gwiazdy” ze Stuttgartu na rzecz miejskich pojazdów. Wszystko się zmienia…
Proszę wjechać na prom
Najdalszym punktem, gdzie dojechało nasze Mitsubishi Delica Space Gear, była grecka wyspa Zakynthos. Tam spędziliśmy 4 dni. Na wyspę można dostać się za pomocą promu, który kursuje dosyć często.
I to chyba tutaj przeżyłem koszmar typowego Polaka. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Polski, cena LPG wahała się w okolicach 1,85 zł za litr. Generalnie dalej było drożej. Właściwie to taniej było tylko w Albanii i Bułgarii. W innych miejscach to czasem płaciliśmy nawet po 3 zł za „gaz”, a raz nawet 3,5 zł za litr. Na wyspie Zakynthos widziałem chyba pierwszy raz tak wysoką cenę za gaz, czyli 4,1 zł za litr. Sporo!
Samo Zakynthos to świetne miejsce, zwłaszcza jeśli lubicie nurkować. Szczerze powiedziawszy, nie sądziłem, że będzie tu tyle naszych rodaków, chyba najliczniejsza grupa obcokrajowców. Inne auto na polskich tablicach też udało nam się spotkać, lecz jak się okazało, większość turystów raczej wybiera drogę lotniczą i wycieczki organizowane przez biura podróżnicze, relaksując się na tzw. All Inclusive. Nie mój typ wypoczynku. Co kto lubi.
Uwaga, niedźwiedź!
Znacie to uczucie, kiedy coś robicie, bardzo się staracie i nagle coś lub ktoś w jednej chwili Wam to wszystko zniszczy. W takiej sytuacji znaleźliśmy się w Rumunii, a dokładnie – w malowniczej Transylwanii. Używając aplikacji do wyszukiwania miejsc dla kamperów, udało się znaleźć polanę z małym wodospadem i potokiem – idealne zakończenie dnia i miejsce na nocleg. Pozostało tylko nazbierać drewna na ognisko, zagotować wodę na herbatę i…
Po 15 minutach z daleka zobaczyłem – jak mi się wówczas wydawało – dwie osoby idące koło siebie. Niestety, szybko się okazało, że to nie dwoje ludzi, a niedźwiedź. Przestraszony naszą obecnością uciekł w głąb lasu, oddając dość niepokojący dźwięk. W tym rejonie jest sporo niedźwiedzi, ale naprawdę nie sądziłem, że spotkamy któregoś z nich.
W czasie postoju nasze podróżnicze Mitsubishi Delica miało test, ponieważ musiało pomieścić na noc cztery osoby. I udało się, co prawda bez luksusu 5-gwiazdowego hotelu, ale jednak.
Dalej przejechaliśmy Trasą Transfogarską, która stanowi obowiązkowy punkt dla każdego petrolheada. Z chęcią wróciłbym tam na przykład Toyotą GT86.
Z kolei podczas jazdy rumuńską autostradą udało się złapać zakamuflowanego Renault Talismana. Prawdopodobnie trwały testy wersji po faceliftingu.
Trochę jak na motorówce
Po długim, załadownym samochodzie na baloniastych oponach nie ma co oczekiwać precyzji w prowadzeniu, a tym bardziej stabilności.
Mitsubishi Delica na ostrych, ciasnych zakrętach w Grecji kilkukrotnie uniosło jedno z kół do góry, więc przez moment byliśmy trójkołowcem. Szczególnie o Mercedesach mówi się, że płyną, a nasze wyprawowe Mitsubishi raczej płynęło tylko na prostych, zaś przy nawet delikatnych zmianach kierunku wpadało w mocne bujanie, symulując poruszanie się motorówką. To cena, którą płacimy za wysokie zawieszenie i niesamowite właściwości terenowe.
Jazda „anglikiem” nie była uciążliwa, ponieważ siedzieliśmy bardzo wysoko, a kierowca miał zawsze obok pilota, który pomagał w przypadku wyprzedzania na zwykłych „krajówkach”. Tereny, które pokonywaliśmy, często były puste, więc niezbyt odczuwaliśmy dyskomfort jazdy z kierownicą po złej stronie.
Wsiadam i jadę
Ten artykuł powinien być długi jak nasza podróż, ale wtedy powstałaby cienka książka. Jakbym podsumował cały nasz wyjazd?
Jeśli chodzi o aspekt motoryzacyjny to Mitsubishi Delica Space Gear, pomimo swoich 25 lat, spisało się świetnie jako auto do off-roadu, ale również jako wygodny środek transportu i miejsce do spania.
Wniosek jest jeden – jeśli chcecie podróżować, podróżujcie. Dzisiaj wystarczy wsiąść w auto, ustawić nawigację i wyruszyć w drogę. Jeśli możecie i chcecie, to bardzo polecam takie wakacje. Wspomnienia zostaną na długo.