Za co kochamy Japończyków - Toyota GT-86
Kiedyś marzeniem wielu młodocianych fanów motoryzacji było posiadanie japońskiego coupe z wysokoobrotowym silnikiem, dziś zaś oglądają się za hatchbackami z doładowanymi jednostkami. Czy w dobie nowoczesnych, przeładowanych elektroniką aut jest jeszcze miejsce na pojazd zbudowany według starej szkoły? Toyota uważa, że tak.
MR2, Celica, Supra – każdy z tych sportowców Toyoty miał inny charakter, ale posiadały one wiele cech wspólnych. Poza budzeniem emocji oraz ciekawą i nieco „egzotyczną” stylistyką, pokazywały, że Japończycy nie lubują się jedynie w stonowanych do bólu sedanach i pudełkowatych hatchbackach. Wysyłały jasny sygnał, że jeśli ktoś szukał perfekcyjnej technicznie zabawki, to mógł śmiało ruszyć do ich salonu wiedząc, że nie będzie zawiedziony. Niestety, od kilku lat próżno szukać takiego samochodu, a europejscy producenci poszli w stronę doładowanych silników o małej pojemności i całego mnóstwa komfortowych dodatków, które, choć bardzo miłe, nie wpływają przecież na sportowe walory auta. Z tym większą radością powitaliśmy na naszym redakcyjnym parkingu ucieleśnienie tego, za co tak bardzo ceniliśmy japońskie coupe – Toyotę GT-86.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuca się w oczy, jest naturalnie stylistyka. Chwała designerom Toyoty, że nie próbowali „inspirować się” obecnymi modelami, tylko postanowili zrealizować zupełnie nową wizję. Trudno to auto nazwać wyjątkowo ładnym, ale przecież nie jest brzydkie. Ma w sobie ten wyjątkowy czar japońskich coupe, nad których stylistyką raczej nie będziemy się rozpływać, ale nie sposób odmówić jej specyficznego uroku i magnetyzmu. Podobne odczucia towarzyszą po zajęciu miejsca za kierownicą. Auta z Kraju Kwitnącej Wiśni były w latach 90-tych, a nawet nieco później, krytykowane za monotonne, czarne i przepełnione twardym plastikiem wnętrza. Spoglądając na zdjęcia można odnieść wrażenie, że i na tym polu mamy do czynienia z powrotem do tradycji. Jest tak w istocie, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Przyznać trzeba, że zbyt często miękkie tworzywa i tapicerowane elementy spotykają się z połaciami twardego plastiku, ale sam design deski rozdzielczej z wyjątkowo oryginalnym i efektownie wyglądającym panelem klimatyzacji bardzo łatwo może przypaść do gustu. Nie zwraca się wtedy uwagi na to, które plastiki są lepszej, a które gorszej jakości, tylko zaczyna się czuć ten klimat japońskiej motoryzacji i minimalistycznych, ale funkcjonalnych wnętrz.
Dość już jednak o wyglądzie, bo przecież nie on jest w takich autach najważniejszy, ale samo prowadzenie. Wciskamy przycisk Start na konsoli środkowej i budzimy do życia 2-litrowego boxera autorstwa Subaru (z wyłączeniem wtrysku D-4S, za który odpowiedzialna jest Toyota). Wrzucamy pierwszy bieg, dodajemy gazu… i na tym etapie wiemy już niemal wszystko o GT-86, co wiedzieć powinniśmy. Wysokoobrotowy silnik, który swoje 200 KM osiąga przy 7000 obr./min nie warczy, ani nie ryczy, tylko wydaje z siebie dźwięki, niczym rewolucja industrialna – czysto mechaniczne, sprawiające wrażenie, że pochodzą prosto z jakiegoś niezwykłego agregatu, a nie są efektem zastosowania zmyślnego wydechu. Sześciobiegowa, manualna skrzynia biegów jest wspaniale krótko zestopniowana i operowanie nią to sama przyjemność. Kiedy zaś puścimy sprzęgło okaże się, że Toyota GT-86 jest autem bardzo wyrywnym i agresywnym. Nie zachowuje się jak cywilizowany hot-hatch, który jest grzeczny i ułożony, sugerując jedynie, że potrafi jechać szybko. To japońskie coupe od samego początku wyrywa się, niczym pies na łańcuchu, któremu jakiś kot spustoszył miskę. Kiedy tylko skręcimy kierownicę, odkryjemy, że GT-86 jest niezwykle skore do zarzucania tyłem i to nawet przy w pełni uzbrojonym ESP. Można elektroniczny kaganiec przełączyć na tryb sportowy (chroniący tylko przed zupełną utratą kontroli nad autem), albo zupełnie dezaktywować. Jeśli to zrobimy i będziemy mieli do dyspozycji pusty plac, natychmiast zrozumiemy, że taki samochód musiał powstać w kraju, który wymyślił drifting. Pomimo stosunkowo niedużej mocy, nawet podczas jazdy z niewielką prędkością „zamiatanie” tyłem jest dziecinnie proste. To zasługa napędu na tył z blokadą mechanizmu różnicowego i niemal idealnego rozkładu masy (w proporcjach 53:47). Bardzo łatwe jest też opanowanie auta w poślizgu i wyprowadzenie go z niego. Toyota GT-86 potrafi wiele wybaczyć, a jeśli tylko trafi w ręce doświadczonego kierowcy, to zawstydzi większość znacznie mocniejszych, europejskich coupe.
A jak żyje się z tym wyjątkowym samochodem w prozie polskich dróg? Całkiem dobrze. Zawieszenie i fotele projektowane były, co prawda, z myślą o ostrej jeździe po gładkim asfalcie, ale nie męczą one nawet podczas dłuższej jazdy. Jeśli się na takową zdecydujemy z pewnością ucieszy nas bardzo hojne wyposażenie seryjne. Ksenony, bezkluczykowe uruchamianie silnika, tempomat oraz system multimedialny z ekranem dotykowym to elementy, za które konkurencja każe sobie niemało płacić. Całkiem niezła jest też widoczność (jak na coupe) i łatwość manewrowania, a także ilość miejsca w kabinie. Zaznaczyć w tym miejscu trzeba, że tylne siedzenia powinniśmy raczej traktować jako półkę na plecak czy torebkę, ale to typowe dla auta tej klasy. Również bagażnik mający 243 litry pojemności nie jest szczególną wadą. Paradoksalnie, można tak jednak określić… silnik. Jest on czymś wyjątkowym na dzisiejszym rynku, ale niestety przypomina nam, dlaczego już ich nie spotykamy. Jeśli bowiem nie wkręcimy go odpowiednio na obroty, to trudno odczuć, że jedziemy szybkim samochodem. Jest to wina momentu obrotowego wynoszącego zaledwie 205 Nm i dostępnego dopiero przy 6400 obr./min. Innymi słowy, nie odczujemy na co dzień, że nasze sportowe coupe rozpędzi się do „setki” w 7,6 s. Nie polecam także planowania dłuższych tras Toyotą GT-86 – przyjemnie dudniący silnik przy wyższych prędkościach staje się bardzo głośny i męczący. Tak czy inaczej jednak to bardzo udana jednostka, ale z powyższych powodów, a także biorąc pod uwagę wyjątkowe możliwości podwozia tego auta, aż chce się zapytać: „a gdzie doładowana, 300-konna wersja?”. Cóż, może w przyszłości…
Toyota GT-86 – niezwykle udany powrót do tego, za co pokochaliśmy japońską motoryzację. Auto o bardzo oryginalnym wyglądzie z ciekawie zaprojektowanym wnętrzem i niezwykle dopracowanym układem napędowym. Jeśli szukasz auta, które zapewnia niezwykłą wręcz frajdę z jazdy, a nie kosztuje tyle co mieszkanie w centrum Warszawy, to koniecznie musisz przejechać się efektem współpracy Toyoty i Subaru. Za niecałe 130 tys. zł dostaniesz bowiem świetnie jeżdżące, tylnonapędowe coupe z bogatym wyposażeniem i całą toną uciechy w standardzie.