Volvo S70 - skandynawski relikt
Ponoć ostatnie prawdziwe Volvo, jak mawiają fachowcy. Trwały, niezawodny, niemal o pancernej budowie. Przy tym bardzo przestronny, zwykle doskonale wyposażony, jak na Volvo przystało, bezpieczny (cztery gwiazdki w Euro - NCAP) i prestiżowy. Daje niesamowitą frajdę z jazdy, a jedyne zmartwienia, jakich przysparza swojemu właścicielowi dotyczą... jego następcy. Bo cóż innego kupić, skoro takich aut już się nie produkuje?
S70 pojawiło się na rynku w 1997 roku. Ostatnie egzemplarze modelu zjechały ze szwedzkich taśm montażowych w 2000 roku. Volvo S70, mimo iż nadal narysowane dość ostrą kreską, to jednak stopniowo zapowiadało rewolucję, która miała nadejść do Europy z północy kontynentu. Mocne wyoblenia krawędzi auta nie wszystkim przypadły do gustu, jednak wymóg czasu i bezpieczeństwa nie pozostawił konstruktorom innego wyjścia – Volvo musiało stopniowo dostosowywać się do panujących trendów.
Potężne przednie reflektory, typowa dla szwedzkiej marki osłona chłodnicy, długa maska, okazała powierzchnia przeszklona – prostota I „szwedzka toporność” nadają temu autu niepowtarzalnego uroku.
Pod maską pracować mogły rzędowe benzynowe jednostki napędowe o mocach 126 – 250 KM. Najprostszy i najsłabszy motor benzynowy niestety nie czynił ze szwedzkiej limuzyny demona prędkości. Jednak Volvo znane jest z produkcji doskonałych jednostek turbodoładowanych. Nie inaczej było w przypadku modelu S70 – w topowej odmianie pod maskę auta trafiła turbodoładowana pięciocylindrowa rzędowa jednostka napędowa o pojemności 2.3 l i mocy 250 KM! Stateczna z wyglądu limuzyna z silnikiem 2.3 T pod maską stawała się pełnokrwistym oponentem aut sportowych.
Co więcej, rozpędzające się do 100 km/h w czasie mniejszym niż 7 s auto potrafiło wywołać grymas zdziwienia na twarzy niejednego „młodzika” za kierownicą sportowych Hond czy Nissanów. Za to pokłady endomorfiny uwalniane do krwioobiegu potencjalnego kierowcy S70 niejednokrotnie musiały być poskramiane przez wzrok nieukontentowanej żony zasiadającej na siedzeniu pasażera. No cóż – dobrze chociaż wiedzieć, że w razie potrzeby pod maską drzemie „odpowiedni” potencjał.
Dla oszczędnych przewidziano jednostkę wysokoprężną o pojemności 2.5 l i mocy 140 KM. Zapożyczony z koncernu VAG motor 2.5 TDI radził sobie z napędem nielekkiego auta zdecydowanie lepiej niż najsłabsza wersja benzynowa, odwdzięczając się przy tym rozsądnymi rachunkami na stacjach benzynowych.
Zatem czyżby ideał? I tak, i nie. Z jednej strony auto urzeka trwałością konstrukcji i atrakcyjną sylwetką auta, która bardzo wolno się starzeje. Doskonale wykonane wnętrze zapewnia fantastyczny komfort podróży, a bogate wyposażenie skutecznie ją umila. Niestety, prestiż marki i związana z tym przynależność klasowa modelu czynią go wyjątkowo drogim w eksploatacji. Volvo rzadko się psuje, ale gdy już coś się wydarzy, rachunek potrafi zmobilizować nadnercza do wydzielania jeszcze większych porcji adrenaliny. No cóż, przyjemność posiadania auta nietuzinkowego zwykle okupiona jest wyższymi rachunkami za usługi serwisowe.