Volt - kunszt technologii Chevroleta
Jeszcze w latach 90' cały motoryzacyjny świat zachwycił się możliwościami połączenia silnika elektrycznego ze spalinowym, a chwile potem - zbluzgał producentów za to, że to rozwiązanie wcale nie jest ekologiczne, bo produkcja akumulatorów "szkodzi wielorybom". Ale co tam - nie da się ukryć, że taki samochód jest wyjątkowo oszczędny i emituje mniej zanieczyszczeń podczas eksploatacji, dlatego ostatnio na rynku można zaobserwować prawdziwy wysyp hybryd. Ale hybryda hybrydzie nierówna.
Mercedes potrafił stworzyć potężną S-Klasę z kilkuset konnym motorem benzynowym, który jest wspomagany jednostką elektryczną z pralki marki „Frania”. Takich dziwnych pomysłów było zresztą więcej. Nieco inne podejście do konstruowania hybryd ma koncern Toyoty czy Volkswagena – w ich autach z jednostki elektrycznej pożytek jest całkiem spory. Chevrolet jednak wprowadził całkowicie nowe, rewolucyjne rozwiązanie, inne niż wszystkie.
W sumie można się zastanowić, czy w ogóle jest sens nazywać Volta autem hybrydowym. Jego eksploatacja może wyglądać tak, że wychodzicie z domu, podchodzicie do swojego Volta i wyciągacie mu wtyczkę z gniazdka elektrycznego. Na upartego można go też trzymać pod blokiem, potrzebny będzie tylko kabel długości równika, żeby sięgnął z okna. Potem jedziecie nim do pracy, na zakupy, pożyczacie żonie, żeby pochwaliła się koleżankom jakiego ma ekologicznego męża i odstawiacie z powrotem pod dom, bo kiedyś trzeba w końcu pójść spać. Po pełnym naładowaniu akumulatorów taka przejażdżka może wynieść maksymalnie 80km. Sporo. I tak można robić codziennie. Ładować auto w nocy, a w dzień jeździć za półdarmo, nie emitować zanieczyszczeń do atmosfery, nie denerwować ekologów i nie powiększać dziury ozonowej. A co jeśli ktoś zapomni podłączyć auto w nocy do prądu? Albo mieszka w mieszkaniu i nie ma kabla długości równika?
Na tym właśnie polega fenomen Volta – nie potrzebuje gniazdka z dostępem do elektrowni, bo pod maską ma własną! Producent nazywa swoje dzieło autem elektrycznym o zwiększonym zasięgu i trzeba przyznać, że jest w tym sporo prawdy. W zwykłym samochodzie elektrycznym przez nieuwagę prąd skończy się w najmniej oczekiwanym momencie, a właściciel zacznie rzucać klątwy na ekologów. Jeszcze bardziej odda się temu, gdy dowie się ile będzie musiał zapłacić za lawetę. Z kolei Volt automatycznie odpali sobie w takiej sytuacji benzynowy motor o pojemności 1.4l, ale nie po to, żeby ten przejął napęd zamiast silnika elektrycznego. Zadaniem tej jednostki jest wprawienie w ruch generatora prądu, który pozwala uruchomić motor zasilany prądem. Brzmi skomplikowanie, ale ważne że działa. I to na tyle dobrze, że Volt będzie mógł przejechać łącznie około 500km. W takim razie, czy trzeba go w ogóle ładować? Cóż – nie. Bo będzie ładował się sam. Ale wtedy ubędzie paliwa z baku, choć z drugiej strony 1.2l/100km w cyklu mieszanym to wręcz zabawny wynik.
Najpiękniejsze jest jednak to, że ta cała, zaawansowana technologia nie została zapakowana w nadwozie, które przypomina o tym, że w każdej firmie są księgowi. Volt wygląda jak koncept zaprojektowany przez kilku designerów, którzy myślami wybiegają w następne stulecie. Jednak gdyby tak bliżej przyjrzeć się innym autom tego producenta, to okaże się że faceci od Volta prawdopodobnie je też zaprojektowali. Malutki Spark, Cruze, odświeżona Captiva czy nowe, miejskie Aveo. Ale czy one też są takie wystrzałowe jak Volt?
Cóż, najlepiej zastanowić się co w życiu jest tak naprawdę potrzebne. Można kupić sobie Volta, którego cena odpowiada samochodom z segmentu Premium o zwykłym napędzie, ale za to jego miesięczna eksploatacja będzie nie wiele droższa od podgrzania garnka rosołu. Pod warunkiem, że ma się domek, albo kabel długości równika w przypadku mieszkania. Chociaż z drugiej strony nawet gdyby nie miało się jednego i drugiego, to 1.2l benzyny na 100km nikogo nie zrujnuje. Ale Chevrolet ma też inną propozycję dla osób, które chcą oszczędnie jeździć. Weźmy choćby niepozorne Aveo - też wygląda świetnie, a jego cena kusi. Do tego eksploatacja wcale nie musi być droga, bo Chevrolet stworzył małego, 1.3-litrowego diesla, który spala średnio zaledwie 3.8l oleju napędowego na 100km. Dzięki niemu sedan jest najoszczędniejszym autem w swojej klasie! Ale w tak teoretycznie zwykłym aucie innowacyjnych niespodzianek może być znacznie więcej.
Chevrolet zamknął swoich naukowców w białych fartuchach na kilka miesięcy w laboratorium, by stworzyli coś nowego. Jak to zwykle bywa - udało się. Zastosowali specjalną stal, bardziej odporną na rozciąganie. Dzięki temu ten niewielki samochód zdobył aż 85 na 100 punktów w testach zderzeniowych EuroNCAP. Cyferki za wiele nie mówią, więc lepiej przedstawić to bardziej obrazowo – to jeden z najbezpieczniejszych samochodów w swojej klasie. Pomaga w tym również niezłe wyposażenie – 6 poduszek powietrznych, za które nie trzeba dopłacać, system stabilizacji toru jazdy, mnóstwo systemów wspomagających hamowanie i ISOFIX do mocowania fotelików dziecięcych. Co ciekawe – dach nowego Aveo potrafi wytrzymać masę 4,2 razy przekraczającą wagę auta. Można na nim przewieść nosorożca z jednego zoo do drugiego. Tak więc w niskiej cenie i tak można mieć kuszący owoc współczesnej technologii.
Chevrolet Volt wejdzie do sprzedaży w Europie już w tym miesiącu, ale żeby nie było zbyt różowo – będą go sprzedawały tylko wybrane salony. Dobrze, że producent oferuje takie wynalazki – dzięki temu ma się czym pochwalić, ekolodzy wpiszą go na listę swoich ulubionych marek, a motoryzacyjny świat dostanie kolejną, ciekawą zdobycz. Ale zwykłym użytkownikom Chevroletów też to jest na rękę. Kierowca Aveo będzie mógł rzucić na stół kluczyki od swojego auta przy kolegach i powiedzieć: „Mam nowoczesny samochód, jeden z najbezpieczniejszych w klasie. Do tego jego bratem jest Volt”.