Volkswagen Golf GTD Variant – jakie czasy takie GTI?
Jeden z Top Gear’owej trójki, James May, powiedział kiedyś, że „Golf jest jak kartofle – niby nic specjalnego, ale trudno się bez tego obejść”. Obecna na rynku siódma generacja tego modelu oferuje nam wiele odmian. Pożądane i niegrzeczne GTI oraz R, rodzinną wersję Variant, diesle, benzyny, a nawet hybrydę. Marka po kolei wybiera z półki poszczególne składniki, wrzuca je do shakera i patrzy co z tego wyjdzie. Po niemal wszystkich możliwych kombinacjach przyszedł czas na koktajl z kombi, GTI i… diesla.
Koncerny motoryzacyjne wciąż szukają przepisu na idealny samochód. To tak jak z ciastem – jedni uwielbiają objadać się tortami bezowymi z czekoladą i marcepanem, a inni preferują suche biszkopty. Wystarczy przenieść to na rynek motoryzacyjny: samochody-potwory o mocy kilkuset koni i autka do wożenia ziemniaków, objętością skokową silnika dorównujące kartonowi mleka. Aby na rynku nie było jednak zbyt pusto, powstają też samochody, które są gdzieś pomiędzy. Większe, mniejsze, bardziej lub mniej rozsądne. Znalazło się tam też miejsce dla Golfa GTD w wersji Variant. Przez wielu uważany za najnudniejszy samochód świata w wersji kombi, z mocnym dieslem pod maską, a na dokładkę doklejono mu emblemat GTD. Czy to aby nie jest tort bezowy ze śledziem?
Kiedyś to były czasy… Aby poczuć adrenalinę krążącą w żyłach, pasjonatom motoryzacji wystarczało 150 koni i lekkie nadwozie. Dziś nie jest już tak łatwo. Rozbestwiliśmy się, jesteśmy coraz bardziej łakomi na trzycyfrowe wartości mocy i momentu obrotowego, a jedynka lub dwójka na początku przestają nas zadowalać. Jednak gdy chcemy sięgnąć do góry po swoje moto-marzenia, „zieloni” łapią nas za nogawki i pilnują, abyśmy za bardzo nie oderwali się od ziemi. Niestety wszystko co dobre kiedyś przemija. Tak jest nie tylko z hot hatchami z prawdziwego zdarzenia. Tego samego doświadcza również Volkswagen, który po dziś ma w swojej gamie auta piastujące legendarne trzy literki – GTI. Jednak wpływ obecnych czasów jest bezlitosny. Z „romansu” sportu i ekonomii powstało „coś”, czemu niemiecki producent samochodów nadał nazwę GTD. Takie GTI w dieslu. Czy to ma sens?
Volkswagen Golf to samochód o trzech twarzach. Pierwsza jest nudną codziennością, a emocji daje tyle, co włączenie miksera. Druga to auta usportowione. Odmiany GTI i R nawiązują do starych dobrych korzeni marki. Chyba każdy z łezką w oku wspomina Golfa „jedynkę” GTI, który ze swojego 1.6 wyciągał całe 110 koni mechanicznych. Obecnie samochody te, choć są mocniejsze i lepsze pod wieloma względami, nie dają tej samej radości z jazdy. Inżynierowie z Wolfsburga dwoili się i troili, aby choć zbliżyć się do dawnego ideału. Nie ma co ukrywać – Golf R pod względem właściwości jezdnych nie ma sobie równych. I tym sposobem doszliśmy do trzeciej twarzy, czyli połączenia smutku, radości i znudzenia. Te skrajności idealnie opisują odmianę GTD.
Z wyglądu Golf GTD Variant w pierwszej chwili nie różni się od swojego „zwykłego” brata. Do testów przypadł nam egzemplarz w brązowo-mysim odcieniu, przez co auto jeszcze bardziej ginie w tłumie. Ma jednak wiele detali, które może nie nadają nadwoziu sportowego pazura, ale na pewno sprawiają, że niepozorne kombi ma charakterek. Mowa choćby o nowych wzorach 17-calowych aluminiowych felg, czerwonych zaciskach czy agresywnych zderzakach. Na przednim znalazły się bowiem charakterystyczne dla sportowych wersji Golfa trójwymiarowe żeberka imitujące skrzela. Poza tym nie znajdziemy tu żadnych porywających za serce przetłoczeń, body kit’ów czy innych bajerów. Mijając to auto ludzie pomyślą, że to po prostu Golf Variant, jakich po ulicach jeździ pełno.
We wnętrzu również nie doznamy zaskoczenia. Dobrze znane, praktyczne, którym wita nas od progu każdy Golf. Uzupełnieniem jest kraciasta materiałowa tapicerka, charakterystyczna dla usportowionych modeli marki. I to tyle, jeśli chodzi o urozmaicenia.
Testowaliśmy Golfa Varianta w najmocniejszej możliwej konfiguracji z silnikiem wysokoprężnym – 2.0 TDI i oznaczeniem GTD. 184 konie mechaniczne, napędzające najpraktyczniejszą wersję nadwoziową, nie rozczarowują. Auto przyspiesza od 0 do 100 km/h w zaledwie 7,9 sekundy (o 0,4 s gorzej niż hatchback), co jak na zwyczajne rodzinne auto jest bardzo dobrym wynikiem. Prędkość maksymalna, jaką GTD Variant może rozwinąć po nabraniu powietrza (i paliwa) w płuca, to 231 kilometrów na godzinę. Przy tym według danych katalogowych powinien średnio zużywać około 5,5 l/100 km w mieście. W praktyce jest to około 6,5-7 litrów, jednak to nadal nienajgorszy wynik. Brzmi to jak marzenie każdego fana prędkości, który pędząc jak strzała nie musi się martwić, że znowu w jego zbiorniku powstaje wir wysysający ostatnią kropelkę drogocennego paliwa.
W kwestii prowadzenia Golf GTD Variant jest mistrzem prostych. Faktycznie, ma się z czego odepchnąć, a jazda w trasie jest prawdziwą przyjemnością. Nieco gorzej jest w zakrętach. Już po kilku pierwszych wirażach okazuje się, że dość spora moc i moment obrotowy przenoszone na przednią oś są tak dzikie i nieogarnięte, że o trakcji przypomina im jedynie układ ASR. Na początku wydaje się to całkiem przyjemne, tak jakby auto cały czas zachęcało kierowcę do zabawy. Po pewnym czasie okazuje się, że jest zupełnie odwrotnie. Szczególnie przeszkadza to przy dynamicznym przyspieszaniu w zakręcie. Koła sprawiają wrażenie, jakby nie dawały sobie rady z tą – bądź co bądź – niepowalającą mocą. Golf staje się wówczas mocno podsterowny i tak bezczelnie płoży przodem, że aż trudno uwierzyć, że to nadal Volkswagen. Sytuację mogłoby poprawić dynamiczne dołączanie napędu tylnej osi. Zadziwia jednak, że Seat jakoś nie miał problemu, by przenieść 280 koni tylko na przednią oś w Leonie Cupra, a poczciwy Golf nie radzi sobie mając ich o sto mniej.
Kolejną kwestią jest praca dwusprzęgłowej skrzyni biegów. Przekładnia DSG jest uważana za jedną z lepszych na rynku. Jednak w GTD komputer sterujący popada z jednej skrajności w drugą. W zwykłym trybie Drive biegi przeskakują jak szalone. Można to porównać do wyścigów, kiedy każdy z biegów chce być jak najszybszy. Rozpychają się jak dzieci w kolejce do szkolnego sklepiku. Absurd pojawia się, kiedy szósty bieg włączany jest w okolicach 1,5 tysiąca obrotów. Silnik wydaje wtedy z siebie tak błagalne dźwięki o redukcję, że aż było mi go żal. Z drugiej strony w trybie Sport przełożenia zmieniane są w tempie lodowca. Oczywiście do sportowej jazdy dobrze jest mieć odpowiedni zapas mocy „pod butem”. Jednak przemieszczanie się po mieście prawie non stop na trzecim biegu, po pewnym czasie staje się nieco męczące. Powstaje więc pytanie „jak jeździć?”.
Odpowiedź jest prosta – wygodnie. Jak na swój segment, Golf oferuje pod tym względem bardzo dużo. Trzeba przyznać, że fotele spełniają swoje zadanie pod każdym względem. Są przede wszystkim wygodne, dzięki czemu nawet długie podróże nie męczą. Zapewniają też odpowiednie trzymanie boczne, które przy dynamicznej jeździe zdecydowanie się przydaje. Miejsca wystarczy dla piątki pasażerów i to bez zbytniej ciasnoty w drugim rzędzie siedzeń. Do tego bardzo obszerna przestrzeń bagażowa (605 litrów, a po złożeniu oparć aż 1620) i mamy idealny samochód rodzinny, o którym nikt nie powie, że to kolejny nudny Golf.
Przyjemność jazdy Golfem z „ksywą” GTD nie jest tania. Za wariant podstawowy z przekładnią DSG trzeba zapłacić 130 690 zł (wersja z 6-biegową skrzynią manualną kosztuje 122 390 zł). Niestety, jak zaczniemy bawić się konfiguratorem i doposażać swoje przyszłe GTD, to okaże się, że deklarowana kwota znacznie wzrasta, przekraczając nawet 160 tysięcy. To dużo, biorąc pod uwagę, że tak naprawdę mamy do czynienia z klasycznym dieslem, który w wersji Alltrack nie ma dumnie brzmiącego przydomka GTD, a dysponuje dokładnie taką samą mocą i – co ciekawe – lepszą trakcją ze względu na napęd 4Motion.
Powstaje więc pytanie dla kogo jest taka odmiana Golfa i po co? Auto oferuje naprawdę sporo, ale niestety nie tak dużo, jak można by się spodziewać po znaczku GTD. Tymi trzema literkami Volkswagen sam podniósł sobie poprzeczkę na tyle wysoko, że nie dał rady do niej doskoczyć… Może gdyby był to zwykły Golf z mocnym dieslem, bez udawania „jestem prawie GTI!”, to nie tylko sprostałby oczekiwaniom, ale dał coś więcej.
Szkoda, bo mógł powstać kompakt marzeń, o który głowy rodziny by się zabijały.