Volkswagen e-Up! - pod prąd?
Temat zużycia paliwa jest dość drażliwy. Spora grupa ludzi dojeżdża do pracy samochodem. W dużych miastach chyba nawet większość. Problem pojawia się, gdy co jakiś czas trzeba "zaczepić" o stację benzynową, bo mina potrafi zrzednąć. Rozwiązaniem tego problemu może być Volkswagen e-Up!
Jaka jest recepta na zbyt wysokie rachunki za paliwo? Wbrew pozorom bardzo prosta – wystarczy przesiąść się z Mercedesa S500 na Fiata 500. Liczba przy marce pozostaje ta sama, ale za to paragony na CPNie dość mocno się zmienią. A jeżeli człowiek chciałby poruszać się prawie za darmo? Volkswagen uważa, że problem rozwiąże elektryczny model e-Up!. Czy oby na pewno?
Jakiś czas temu pisaliśmy o Volkswagenie e-Golfie, który faktycznie pozytywnie zaskakiwał, ale za to miał jeden drobny problem – cenę. Mniejszy brat zbija tę obiekcję. Mimo tego lepiej nie wpadać w nadmierną euforię, bo i tak nie jest tani. Po prostu kosztuje sporo mniej od elektrycznego Golfa i wydaje się okazją na tle innych elektrycznych aut. Niestety na tle spalinowych modeli miejskich nadal stanowi czyste szaleństwo – trzeba przygotować około 110 tys. zł. Co otrzymacie w zamian?
Dyskretnie
e-Up! tak naprawdę niewiele różni się od zwykłego Up!’a. Mimo tego dość łatwo można go rozpoznać. Szczególnie na parkingu, gdy nagle i bezszelestnie wyłoni się za waszymi plecami oraz wzbudzi panikę. Mimo tego stylistyczne akcenty też są dość charakterystyczne. Volkswageny, które mają sporo wspólnego z prądem, posiadają specyficzny układ świateł do jazdy dziennej w kształcie litery „C”. W e-Up!’ie nie mogło zabraknąć tego elementu i został zgrabnie wkomponowany w przedni zderzak. Podobny wzór z tyłu tworzą odblaski. Coś jeszcze się zmieniło? Prócz drobnych poprawek aerodynamicznych oraz niebieskich akcentów, nowe są 15-calowe alufelgi. Innych dodatków tak naprawdę próżno szukać. Co z wnętrzem?
Tutaj również niewiele elementów przypomina o tym, że pod maską nie ma spalinowego silnika. Nawet stacyjka nie została zastąpiona przez przycisk i do ostatniej chwili daje nadzieję, że po przekręceniu kluczyka spod maski popłynie dźwięk 3-cylindrowej jednostki. Dlatego można zwątpić, gdy po walce ze stacyjką ciągle jest cicho… O uruchomieniu auta informuje za to zestaw zegarów, a niebieskie dodatki we wnętrzu przypominają, że e-Up! na stacje benzynową przyjeżdża tylko po płyn do spryskiwaczy. Możecie też liczyć na niezłe wyposażenie. Co prawda „goła” blacha na drzwiach straszy w każdej wersji, ale w przypadku Up!’a wygląda całkiem designersko i nawiązuje do kokpitu w kolorze nadwozia. Pomocny jest też system multimedialny, który prezentuje m.in. informacje odnośnie napędu. Pytanie tylko co właściwie trafiło pod maskę tego samochodu?
Eco
Po otwarciu maski można spodziewać się całych kilogramów pozwijanych kabli, a tym czasem za wiele pod nią nie ma. Ba – można odnieść wrażenie, że zmieściłoby się tu więcej takich silników. Tymczasem jednostka ma 80KM mocy i generuje 210Nm momentu obrotowego, czyli całkiem sporo. Ale czy takie parametry radzą sobie z małym Volkswagenem?
E-Up! jest cięży od spalinowej wersji. Sam zestaw akumulatorów litowo-jonowych waży 150kg. Ich ładowanie z gniazdka trwa 13h. Czas można jednak skrócić do 30min w przypadku stacji szybkiego ładowania. Szkoda tylko, że w Polsce to pojęcie jest tak obce, jak woda na Saharze. Na szczęście baterie nie pogarszają właściwości jezdnych, ponieważ środek ciężkości w dalszym ciągu znajduje się dość nisko. Akumulatory trafiły bowiem pod podłogę, dzięki czemu nie ograniczają i tak małego bagażnika. Elektryczny maluch nie ważny znacznie więcej od standardowej wersji - zwykły Up! to 1031kg na kołach. Ten pod napięciem przytył do 1185kg. W teorii mały Volkswagen przyspiesza do 100km/h w 12.4s i rozpędza się do maksymalnie 135km/h. A jak jest w praktyce?
Można się zdziwić
Silnik elektryczny ma jedną, naprawdę dużą przewagę nad motorem spalinowym. Jaką? Moment obrotowy. Teoretycznie nie ma w tym nic nadzwyczajnego, bo BMW niebawem będzie montowało 4 turbosprężarki w swoim silniku, przez co moment obrotowy będzie mógł zmieść Nowy York z powierzchni ziemi. Jednak w jednostce elektrycznej nie trzeba czekać, aż silnik się „rozkręci”, ponieważ pełne możliwości dostępne są od razu po muśnięciu pedału gazu – żadna „spalinówka” tak nie potrafi. Efekt? To auto naprawdę jedzie!
Oczywiście lepiej nie oczekiwać osiągów i emocji rodem ze startującego wahadłowca. W końcu to tylko 80KM. Mimo tego jak na taką moc wóz naprawdę zachwyca i w mieście sprawdza się świetnie. Elastyczność jest genialna i e-Up! natychmiast reaguje na wszystkie polecenia kierowcy. Do tego przemieszcza się w kojącej ciszy – najgłośniejszym dźwiękiem są toczące się koła. Problem może pojawić się dopiero poza miastem.
Po pierwsze – przy wyższych prędkościach wóz traci swoją dynamikę. Prędkość maksymalna jest też dość niska – na naszych autostradach można jeździć szybciej. Po drugie – szybka jazda ma kiepski wpływ na akumulatory. Producent twierdzi, że przy optymalnych warunkach auto przejedzie 150km na jednym ładowaniu. Pytanie tylko jakie są te „optymalne warunki”? Pewne jest jedno – lepiej unikać skrajnych temperatur, szczególnie tych ujemnych, uważać na wilgotność i nie szaleć za kółkiem. W razie czego możecie się też zdać na system odzyskujący energię, który podładowuje akumulatory podczas hamowania. Ponadto dostępne są tryby jazdy. Ten ekologiczny sprawia, że e-Up! staje się ospały z powodu ograniczonej mocy silnika, ale za to przejedzie więcej kilometrów.
Ograniczenia sprawiają, że mimo wszystko trudno polecić e-Up!’a jako jedyne auto w rodzinie, a wydając w Polsce ponad 100 tys. zł można oczekiwać pojazdu uniwersalnego. Tymczasem e-Up! jest mały, a jego eksploatacja może być dość uciążliwa. Mimo tego jako drugie auto do jazdy po mieście jest po prostu genialny, bo właśnie do tego został stworzony. Sprawia mnóstwo przyjemności w terenie zabudowanym, a przejechanie 100km kosztuje około 3 euro. Niestety bez rządowego dofinansowania jego szanse na sukces zapewne nie będą w Polsce zbyt duże. A szkoda…