Volkswagen CC - celuje klasę wyżej
Czym jest nazwa? Dla wielu to wyznacznik prestiżu, powód do dumy lub narzędzie lansu i szpanu. Dla innych natomiast nazwa jest jedynie słownym określeniem jakiejś materii. Jak powiedział William Shakespeare w "Romeo i Julii": "Czymże jest nazwa? To, co zwiemy różą, pod inną nazwą równie słodko by pachniało." Czy Volkswagen CC bez nazwy Passat stanie się bardziej dystyngowanym i pożądanym autem, niż sam Passat?
Mimo nieobecności słowa „Passat” w nowym wcieleniu CC, Volkswagenowi dość trudno było pozbyć się tak kultowego sloganu. Przecież Volkswagen Passat to dla wielu osób synonim niemieckiej motoryzacji, tak samo jak Golf czy Garbus. Tym nie mniej zmiana ta ma swoje uzasadnienie i to bardzo rzeczowe.
Niemcy po prostu podkreślają tym samym, że CC nie jest już kolejną wersją nadwoziową Passata, tylko pełnoprawnym, osobnym modelem z własnym cennikiem, listą wyposażenia i miejscem w szeregu. Producentowi zależy na tym, aby ten osobny model umieścić w tym szeregu o jedną półeczkę wyżej od Passata. Co więcej, pozycjonując CC przedstawiciele VW mówią o zajęciu luki pomiędzy Passatem a Phaetonem. Ambitnie, prawda?
Różnice w wyglądzie? Owszem, dopóki nie zajrzysz do środka
Na zewnątrz już na pierwszy rzut oka widać wiele zmian. Nowy CC różni się zarówno od swojego poprzedniego wcielenia, jak i od najnowszego Passata. I z której bym strony na niego nie patrzył, dochodzę do tego samego wniosku – różni się na plus! Poprawiono wiele detali, a celem było dodanie wyrazistości i emocji w porównaniu z Passatem. Szczerze mówiąc… aby dodać emocji konserwatywnemu Passatowi wystarczy wgniecenie na jego błotniku – i już będzie „się coś działo”, ale to inna historia.
Ważne, że w przypadku VW CC efekt został osiągnięty - auto ma bardziej dynamiczną linię, przy czym projektanci nie przekroczyli granicy rozsądku i nic tu nie wygląda komicznie. Ogromne światła z przodu, równie duże z tyłu, masywny chromowany grill, ciekawe przetłoczenia, które nie wyglądają karykaturalnie – całość naprawdę może się podobać. Nawet dotychczasowi przeciwnicy stylistyki Volkswagena zgodnie przyznają, że model CC z gracją zerwał z konserwatywną linią swojego protoplasty.
Nie oceniaj wnętrza po wyglądzie
Zachęcony zmianami na zewnątrz zaglądam do środka i widząc drzwi bez ramek nabieram jeszcze większego smaku – lecz tu czeka mnie rozczarowanie. Owszem, jest bardzo rzeczowo, elegancko, zaś wszystko zostało świetnie spasowane i wykonane z dobrej jakości materiałów, ale rozochocony oczekiwałem zmian także i tu – tymczasem jest ich… nie, nie ma ich wcale. Przynajmniej nic takiego, co się rzuca w oczy.
Pozory jednak mylą, bo Volkswagen CC różni się w nie zawsze widocznych detalach: na przykład jest wyciszony lepiej od Passata, jego szyby mają dodatkową ochronę przed nagrzewaniem się wnętrza, a na liście wyposażenia, znajdziesz więcej fajnych gadżetów, przy czym wiele z nich w standardzie.
Pomijając moje oczekiwania fantazyjnego wnętrza, warto wspomnieć o jego niewątpliwych zaletach: wzorowej ergonomii, czytelnych zegarach, trójramiennej dobrze leżącej w dłoniach kierownicy, czy czytelnym (czytaj ascetycznym) panelu środkowym, który jest mimo wszystko odrobinę zbyt nudny. Tak, wiem, znów się czepiam. Jeśli jednak ktoś preferuje czystą formę, z pewnością nie będzie narzekał na braki stylistyczne. Tym bardziej, że pozycja za kierownicą jest świetna, fotele wygodne i dobrze wyprofilowane, a miejsca nie zabraknie nawet dla dwumetrowego kierowcy.
Nie zabrakło również gadżetów. Testowe auto wyposażone było w kamerę cofania, asystenta zmiany pasa ruchu czy aktywny tempomat. Potrafiło też czytać znaki drogowe, monitorować poziom mojego zmęczenia (a to akurat w standardzie) i samodzielnie zmieniać w odpowiednim momencie światła drogowe na mijania. A skoro już o światłach mowa, to w VW CC skrętne bi-xenony również otrzymamy w standardzie.
Cały ten arsenał możliwego wyposażenia ma podkreślać, że CC nie jest tylko porządnym przedstawicielem klasy średniej przeznaczonym do dojazdów do pracy - jest modelem, zmierzającym w kierunku segmentu premium, w którym dojazd do pracy ma być przyjemnością samą w sobie. Czy tak w istocie jest?
Przyjemność sama w sobie
Na początek szukam przyjemności pod prawą nogą. Testowane auto wyposażono w najmocniejszego diesla w ofercie (177-konnego 2.0 TDI CR DPF) i zestawiono go z 6-biegową skrzynią biegów DSG. Pierwsze wrażenia: po co więcej? Solidna moc i moment obrotowy sprawiają, że przy mocnym wciśnięciu pedału gazu i po błyskawicznej redukcji DSG na niższy bieg, opony na przedniej osi pracują na granicy przyczepności, kontrolka ESP błyska co chwilę a przyspieszenie do 100 km/h wg. własnych pomiarów waha się wokół 9,1 sek. (0-50: 3,4 sek.), zaś elastyczność na IV biegu to doskonałe 5,7 sek., potrzebne na przyspieszenie od 60 do 100 km/h.
Jakieś wady? Mógłbym wspomnieć, że silniki Diesla nie wydają z siebie jakichś szlachetnych dźwięków i każą co chwilę wrzucać kolejny bieg przy szybkim sprincie, ale nie w VW CC. Tu odgłosy z komory silnika są dobrze wytłumione, a DSG potrzebuje milisekund na zapięcie kolejnego biegu, więc kierowcy pozostaje jedynie wcisnąć gaz do dechy, dojechać do następnych świateł, znów wcisnąć do dechy i… omijać stacje paliw aż przez 1000 km. Przy pojemności baku 70 l i średnim spalaniu z testu na poziomie 7 l/100km, diesel broni się także i w tym wymiarze – przy doskonałych parametrach jest bardzo ekonomiczny.
Wrażenia z jazdy CC są w pewnym stopniu uzależnione od trybu działania adaptacyjnego zawieszenia DCC. Do wyboru mamy trzy opcję: Comfort, Normal i Sport. Subtelne różnice pomiędzy nimi stają się bardziej wyczuwalne jeśli przełączymy od razu z Comfort na Sport - wówczas zawieszenie utwardza się na tyle zauważalnie, że w kabinie czuć wszystkie nierówności na drodze, a auto bez wysiłku połyka ostre zakręty, w których CC precyzyjnie trzyma kurs także dzięki elektrycznemu układowi kierowniczemu, który również reaguje na aktywację trybu Sport.
Wcześniej czy później zakręty się jednak kończą, a wtedy warto wypróbować tryb Comfort, w którym podwozie tłumi większość nierówności, a auto dostojnie sunie do celu, dbając o to, aby dziecku na tylnej kanapie kredka w kolorowance nie wyszła za linię. Jadąc w tym trybie najłatwiej zrozumieć, dlaczego CC to skrót od Comfort-Coupe.
Co i za ile?
Cennik Volkswagena CC nie jest zbyt skomplikowany. Do wyboru mamy 3 silniki benzynowe i dwa Diesla. Najtańsza wersja modelu CC z czterocylindrowym silnikiem 1,4 TSI o mocy 160 KM kosztuje nieco ponad 105 tysięcy złotych. Już w podstawowej wersji auto jest dobrze wyposażone, dość żwawe i tak samo eleganckie. Taką wersją jeździliśmy kilka miesięcy temu podczas prezentacji VW CC w Czorsztynie. Testowana wersja z czterocylindrową jednostką 2.0 TDI 177 KM, technologią BlueMotion i 6-biegową skrzynią DSG na pokładzie kosztuje niecałe 137 tysięcy złotych. Jeśli jednak komuś marzy się mocna, 300-konna wersja z silnikiem V6, 6-stopniową skrzynią DSG i napędem 4MOTION musi przygotować kwotę ponad 191 tysięcy złotych. Po wybraniu kilku opcji z wyposażenia dodatkowego cena mocno przekroczy 220 000 złotych.
Podsumowanie
Z żalem rozstawałem się z tym samochodem. Wygodny, mocny i ekonomiczny – czego chcieć więcej? Może wydawać się, że cierpi na lekkie rozdwojenie jaźni, bo designerzy zrobili wszystko, aby CC korzystnie różnił się od rodzeństwa, a jednocześnie wciąż pasował do rodziny, ale we wnętrzu zmian jest niestety zbyt mało, aby rewolucja stała się kompletna.
Cena testowego auta nie należy co prawda do niskich, ale jeśli szukasz samochodu niecodziennego, które na dobrą sprawę nie ma wielkiej konkurencji w bliskim otoczeniu (przychodzi mi do głowy tylko droższy krewniak Audi A5 Sportback), Volkswagen CC jest dobrą propozycją. A czy daleko mu do Phaetona? Dla mnie wystarczy, że pomiędzy CC, a Phaetonem w ofercie VW nie ma już nic.
Produkcja video: ipla.tv