Volkswagen Beetle 1.4 TSI - wróg mainstreamu?
Niektórzy twierdzą, że nastała era hipstera. Co trzeba zrobić, by stać się reprezentantem tej subkultury? Nie musimy od razu stanąć na szczycie rebelii czy wyklinać polityków - wystarczy kilka prostych trików. Z szafy wyrzucamy wszystkie nowe, markowe ubrania i idziemy ubrać się do second handu. Na nos zakładamy Ray Bany lub zerówki, aby wyglądać mądrzej. Do obowiązkowej torby na jedno ramię należy koniecznie wrzucić kilka książek i czytać gdzie się tylko da. Wszędzie robić zdjęcia starym aparatem i dbać, by były czarno-białe i lekko rozmazane. Wypadałoby też zostać weganinem, słuchać dubstepu lub indie rocka. Podsumowując, hipster pamięta, że mainstream to źródło wszelkiego zła. Zatem co powinno znaleźć się w garażu takiego kogoś? Może Volkswagen Beetle 1.4 TSI? Czy nawiązujący do klasyka model jest wystarczająco oldschoolowy i niekomercyjny?
Zanim większość z Was zgani mnie za socjologiczny wstęp w artykule o samochodzie, spieszę wyjaśnić do czego zmierzam. Hipsterów i nowego Beetla wydaje się łączyć kilka rzeczy. Po pierwsze, tęsknota za starymi czasami. Po drugie, przedstawiciel wspomnianej subkultury jak i samochód starają się mówić: Halo, halo! Jesteśmy inni niż wszyscy! Po trzecie, zarówno bycie hipsterem jak i jeżdżenie Beetlem nie jest dla każdego. Garbus przestał być "samochodem dla ludu", a stał się sposobem na oryginalność. Dobrze, skoro już wszystko wyjaśnione pora podejść do nowego Garbusa jak do każdego samochodu. Obejrzeć, sprawdzić i pojeździć.
Czy wygląd nowego Beetla jest wystarczająco "vintage"? Nawiązań do ponadczasowego wyglądu "dziadka" nie brakuje. Wyraźnie odcięte i nadęte błotniki, na których umieszczono lampy oraz garbata sylwetka przywodzi na myśl tylko jeden model. W porównaniu z New Beetle'm samochód został obniżony, poszerzony i zyskał na dynamice. Zgubiono "jajowaty" kształt nadwozia poprzez poprowadzenie linii dachu bardziej płasko i moim zdaniem jest to strzał w dziesiątkę. Beetle sięga mocniej do korzeni, ale paradoksalnie wygląda nowocześniej. Gdy widzę oryginalnego, starego Garbusa zawsze przystaje na moment, a z moich ust wydobywa się głębokie westchnięcie. W jego nieco niezgrabnej sylwetce jest więcej uroku, niż w Marylin Monroe z podwianą sukienką. Beetle już tak mocno nie chwyta za serce, ale nie mogę odmówić mu urody. Sprawdzany przeze mnie egzemplarz miał karoserię w żółtym kolorze. Uwierzcie mi, trudno poruszać się tym samochodem i pozostać niezauważonym. Sposób na wyróżnienie się z tłumu? O, tak!
Oczywiście Garbusa, którego projektował Ferdynand Porsche i Beetle'a dzielą lata świetlne, a młodziak otrzymał nieco nowoczesnych akcentów. Przednie światła mają LED-y do jazdy dziennej, z tyłu jest podwójny wydech i spojler, a drzwi nie mają ramek. To jeden z najciekawszych akcentów w nowym Beetle'u, zarezerwowany do tej pory głównie dla posiadaczy Subaru lub sportowych samochodów. Teraz drzwi bez ramek można mieć trochę... taniej. Do klasycznego Garbusa nawiązują chromowane elementy na zderzakach, progach i pod bocznymi szybami oraz fantastyczne felgi z deklami. Koła będą skutecznie pożerać... czas. Jak? Nie mówcie, że mając takie "chromy" nie utrzymywalibyście ich w wiecznym połysku. Nie? Widocznie tylko ja straciłem zdrowy dystans, patrząc na te oldschoolowe felgi. Podsumowując, można stwierdzić, że wygląd zewnętrzny Beetla'a spodoba się nie tylko hipsterowi.
Nowy Garbus wydaje się być bardziej "uniseks" i tym razem mniej dyskryminuje płeć brzydką. Do New Beetle'a przylgnęła łatka samochodu idealnego dla kobiety, ale Beetle próbuje zerwać z tym stereotypem. Nieco bardziej sportowa sylwetka samochodu sprawiła, że facet też może wyglądać w nim dobrze. Wystarczy dobrać odpowiedni kolor i dodatki. Volkswagen świadomie poszerza grono odbiorców, wystarczy obejrzeć reklamy udostępnione w sieci - w większości z nich występują sami mężczyźni. Jednak facet decydujący się na ten samochód musi mieć sporą odporność na krytykę.
Ale komu przypadnie do gustu wnętrze tego auta? Odpowiedź jest krótka. Niezależnie od płci, każdemu kto już wcześniej miał jakiś inny pojazd tego niemieckiego producenta. W środku to najzwyklejszy Volkswagen z odrobiną żółtych wstawek. Gdzie ten oldschool? Jeśli ktoś chciałby mieć wnętrze zbajerowane jak w Mini Morrisie może się rozczarować. Oczywiście "volkswagenowski" środek ma swoje zalety. Ergonomia stoi na wysokim poziomie, a wszystkie guziki znajdują się dokładnie tam, gdzie ich szukamy. Zegary wyglądają podobnie jak te w UP!-ie i nie mają grama odwołania do klasyki. Nie ma też z nią nic wspólnego ekran dotykowy. O nim jednak muszę powiedzieć coś więcej. Wyświetlacz działa płynnie, a grafika cieszy oko, co jest więc nie tak? Nie ma nawigacji. Are you kidding me? W wolnym tłumaczeniu na język polski, uważam to za sporą niedorzeczność. Skoro nie ma tu NAVI, której moduł jest tani jak barszcz, wolałbym mieć wystylizowany, klasyczny radioodbiornik. Podzielacie moje zdanie?
Bardzo podobają mi się żółte wstawki wewnątrz. Skutecznie imitują lakierowaną blachę, która była głównym budulcem deski rozdzielczej pierwszych Garbusów. Ten dodatek znacząco ożywia wnętrze, choć jestem świadomy, że nie wszyscy podzielą mój gust. Na słowo uznania zasługuje schowek przed pasażerem, który również jest nawiązaniem do starych, dobrych czasów. Poniżej znajduje się jeszcze jeden większy, więc w Beetle'u nie zabraknie miejsca na drobiazgi. Kierowcy natomiast może nie wystarczyć cierpliwości do korzystania z uchwytów na kubki, które umieszczono pod podłokietnikiem. Sięganie po kubek kawy jest wyjątkowo niewygodne. Picie latte jest modne, więc hipster z niej zrezygnuje, ale wodę musi pić każdy. Rozczarowałem się jakością plastików wewnątrz. Volkswagen przyzwyczaił mnie do dużej ilości miękkiego tworzywa, ale w Beetle'u znalazłem tylko to twarde. Jakość montażu nie budzi wątpliwości. Całe wnętrze wydaje się mieć trochę za mało odwołań do klasyki. Zastosowane rozwiązanie przypomina podłączanie zegara z wahadłem do prądu. Działa niezawodnie, ale gdzie podział się duch przeszłości?
Pozycja za kierownicą jest znakomita. Siedzi się nisko, prawie jak w samochodzie sportowym, jednak fotele, choć wygodne, dają bardzo małe trzymanie boczne. O ile plecy utrzymywane są w fotelu dość skutecznie, to pośladki kierowcy i pasażera mają zbyt dużą swobodę ruchów. Kierownica ma ogromny zakres regulacji, ale jeśli pozwolicie mi pomarudzić powiem, że jej wieniec jest odrobinę za cienki. Beetle choruje na pewną dolegliwość znaną z samochodów coupe. Pas bezpieczeństwa znajduje się daleko za fotelem. Przy moim wzroście wynoszącym nieco ponad 190 centymetrów jest to jeszcze do przeżycia, ale jeśli siądzie tu ktoś poniżej 1,7 metra to, by zapiąć pas będzie musiał najpierw zrobić porządne rozciąganie lewego ramienia. Rozwiązanie w sam raz na senne poranki, jeśli tylko sięganie do tyłu zgracie z ziewaniem. Jednak sądzę, że prędzej czy później, zacznie was to denerwować.
A co z miejscem w kabinie? Z przodu Beetle daje swoim pasażerom swobodę ruchów w każdym kierunku. Początkowo obawiałem się wsiąść na tylną kanapę. Kiedy jednak przełamałem swoje opory, a ciało pozwoliło mi się tam zgrabnie poskładać okazało się, że nie jest tak źle. Nogi miałem na swoim miejscu, choć nie mogłem wykonywać żadnych ruchów. Jedynie sufit nad głową stał się po chwili zbyt przytłaczający, dlatego szybko stamtąd uciekłem, by obejrzeć bagażnik. A tu możemy włożyć 310 litrów pakunków. To sporo, jeśli chcemy wozić winylowe płyty i "po hipstersku" wymieniać się ze znajomymi, ale trochę mało, gdy zdecydujemy się pojechać na dłuższe wakacje. Należy pamiętać, że mimo sporych gabarytów zewnętrznych ten samochód nie jest alternatywą dla kompaktu i tego się trzymajmy. Rodzina 2+2 nie ma tu czego szukać chyba, że wasze dzieci nie rosną.
Na tylnej klapie znajduje się jedynie spojler wielki jak turystyczny stolik oraz logo producenta. Brak innych emblematów to sprytne zagranie pozwalające zachować w tajemnicy jednostkę napędową Beetla. A pod maską nie ma nic oldschoolowego. Jest nowoczesna technika i modny downsizing. 1.4 TSI dzięki turbo emituje z siebie 160 dziarskich koni mechanicznych. Podczas jazdy nie czuć "turbodziury", a duży moment obrotowy dostępny jest w szerokim zakresie obrotów. Silnik w połączeniu z precyzyjną 6-biegową skrzynią pozwala żwawo przemieszczać się w każdym terenie. Przyspieszenie do 100 km/h zajmuje Beetle'owi niecałe 9 sekund i można nim pojechać ponad 200 km/h. Brzmi całkiem, całkiem jak na niepozornego, żółtego Chrabąszcza. Komu mało, w ofercie znajdzie jeszcze mocniejszą wersję 2.0 TSI o mocy 200 koni mechanicznych, która w domyśle ma napsuć krwi Cooperowi S. Wtrącę jeszcze kilka zdań o spalaniu. W trasie Beetle pije mało. Spokojnie można zejść do 7 litrów na "setkę". Dynamiczna jazda miejska, kiedy raz po raz rozkręca się turbina, podnosiła zużycie paliwa do 13 litrów, a to już skłaniało mnie do tego, by wysłać ten samochód na odwyk, bo wyraźnie przesadzał ze spożyciem benzyny. Ta jednostka nie spodobałaby się hipsterowi i to nie ze względu na spalanie, ale z powodu nowoczesnej techniki i braku charakterystycznego brzmienia. Delikatnie sycząca turbina nie daje tylu wrażeń, co niegdyś trzy razy słabszy bokser chłodzony powietrzem.
Silnik pozwala pojechać żwawo, a co na to zawieszenie? Beetle ewidentnie został zestrojony w kierunku dynamicznej jazdy. Jest dość twardy, a to wzbudzało moje zaufanie przy każdym wjeździe w zakręt. Pozwalając sobie na coraz więcej, odkryłem wreszcie słaby punkt Beetla. Na dziurawej jezdni we znaki daje się mało wyrafinowana belka skrętna zastosowana z tyłu. Volkswagen potrafi czasem nadrzucić tyłem, jeśli na naszej drodze oprócz ciasnego łuku pojawią się wyboje. Na szczęście w normalnej jeździe nie jest to odczuwalne, ale szkoda, że konstruktorzy z Wolfsburga nie pokusili się o włożenie tu zawieszenia wielowahaczowego z najnowszego Golfa, który jeździ naprawdę świetnie. Beetle stałby się wilkiem w skórze owcy i może nawet z zaskoczenia zjadłby na zakrętach Mini Coopera.
Jak wyposażono Garbusa? Do dyspozycji jest omówiony już, duży wyświetlacz z dobrze grającym audio, dwustrefowa klimatyzacja, klasyczny tempomat, biksenonowe reflektory i czujniki parkowania. Pisząc ogłoszeniowym slangiem na pokładzie była jeszcze "pełna elektryka" i system bezkluczykowy. Ceny Beetle'a startują z poziomu 70 tysięcy złotych, ale testowany, doposażony egzemplarz to już wydatek o 30 tysięcy większy. Cena do przełknięcia, choć ciężko uznać ją za okazyjną. Są tego plusy - decydując się na to auto, nie będziecie musieli czekać na niego w kolejce.
Czy Beetle może być samochodem dla hipstera? Po części tak, bo jest oryginalny, podąża własną ścieżką i nawiązuje do klasyki. Z drugiej strony skonstruowano go w modzie na oldschoolowe wzorce. Beetle może stać się trendy jak bycie hipsterem, co zaprzecza podstawowej zasadzie przynależności do tej subkultury. Jednak nie ma co się przejmować. Beetle nigdy nie stanie się rynkowym rywalem kompaktów, a sięgną po niego ludzie, którzy kupią go "just for fun". I na pewno nie pożałują, bo mimo kilku drobnych niedociągnięć Beetle to dobry samochód, a jazda nim daje całe pokłady radości.