Toyota Yaris po faceliftingu
Według statystyk, Yaris jest najpopularniejszym modelem japońskiej marki w Europie. Faktycznie, wystarczy rozejrzeć się po naszych drogach, by dostrzec te auta dosłownie wszędzie. Dzięki kompaktowym rozmiarom Yaris znalazł wielu nabywców zarówno w sektorze prywatnym, jak i w dużych firmach, jako auta flotowe. Z początkiem kwietnia do salonów zawitała zmodernizowana Toyota Yaris trzeciej generacji. Co się zmieniło?
Producenci deklarują, że w nowym Yarisie dokonano aż 900 zmian, które łącznie uszczupliły kieszeń Toyoty o 90 milionów euro. Poza zmienionym wyglądem zewnętrznym i wewnętrznym, przeprojektowano nieco konstrukcję zawieszenia i wprowadzono do oferty nowe wersje wyposażenia.
Mały, ale wariat
Na pierwszy rzut oka widać, że główne zmiany objęły przód i tył pojazdu. Już trzecia generacja nijak nie przypominała pociesznego pączka z początków produkcji modelu, czyli z 1999 roku. Po faceliftingu miejski Yaris dostał jeszcze więcej ostrych kształtów i przetłoczeń. Samochód ma być bardziej wyrazisty i dynamiczny. Faktycznie, unowocześnione reflektory z LED-owymi światłami do jazdy dziennej, które w wyższych wersjach wyposażenia mogą być wyposażone w światłowody, prezentują się bardzo dobrze. Po ich wewnętrznych stronach znalazły się chromowane listwy, skierowane w stronę znaczka. Nadaje to „twarzy” Yarisa jeszcze bardziej skośnooki wygląd.
Z boku zmiany są bardziej subtelne. Zmieniono nieco pokrywę bagażnika, a słupki A optycznie przedłużono w stronę reflektorów. Cała górna część pojazdu może być czarna, a barwę lakieru dolnych partii możemy wybierać spośród 10 odcieni (do poprzednich ośmiu dołączyły żywe kolory Nebula Blue i Tokyo Red). Ładnie prezentuje się także boczna listwa progowa, występująca w kolorze Piano Black lub chromu. Podobno od nowa zaprojektowano także tylne drzwi, jednak doszukiwanie się tam zmian byłoby porównywalne z wymyślaniem na nowo drzwiczek do piekarnika.
Najbardziej widoczne zmiany zaszły jednak z tylu. Przeprojektowano światła, które zajmują teraz więcej miejsca rozpychając się na błotniki i klapę bagażnika. W zależności od wersji wyposażenia, dostępne są LED’owe „stopy” oraz światła pozycyjne ze światłowodami.
Nowszy środek
Zasiadając za kierownicą, w oczy od razu rzucają się zmodernizowane zegary. Analogowe wskaźniki prędkościomierza i obrotomierza rozsunięto, umieszczając pośrodku 4,2-calowy wyświetlacz komputera pokładowego, który zaczerpnięto bezpośrednio z modelu RAV-4. Przeprojektowano też nieco deskę rozdzielczą. Jej frontowa część jest bardzo miękka i miła w dotyku, a w wersji wyposażenia Selection może być w jednym z czterech dostępnych kolorów (zależnie od barwy nadwozia). Toyota chyba chciała upodobnić Yarisa do mniejszego Aygo, które - póki co - wiedzie prym pod kątem personalizacji auta.
Inną nowością jest nowy ekran centrum multimedialnego, który ma być naszym centrum dowodzenia. I może by tak było, gdyby nie fakt, że system Toyota Touch 2 (choć ponoć jest nowy i innowacyjny) chodzi tak wolno, że pamięta chyba czasy Piłsudskiego. O ile nawigacja „myśli” stosunkowo szybko, a zmiany trasy skutkują żwawym przeliczeniem jej od nowa, to jakakolwiek próba oddalenia, bądź przesunięcia mapy odbywa się w żółwim tempie.
W kwestii ergonomii dużym ułatwieniem byłoby, gdyby konsola środkowa została lekko ukierunkowana na kierowcę. Ekran znajduje się bowiem dość daleko, przez co rzucenie na niego okiem podczas jazdy wymaga oderwania wzroku od drogi na dłuższą chwilę.
Na pokładzie Yarisa znalazło się zaskakująco dobre nagłośnienie. Z reguły małe miejskie autka są wyposażone w przysłowiowe trzy głośniki na krzyż, które mają za zadanie w miarę czysto odtwarzać nam poranne wiadomości. Nagłośnienie w Yarisie zaskakuje. Do dyspozycji mamy sześć głośników – po dwa w słupkach A oraz po jednym w każdych drzwiach. Nawet przy dość głośnym słuchaniu muzyki, dźwięk jest czysty i miły dla ucha. Wystarczy jednak nieduża dawka basu, by wsteczne lusterko zaczęło drgać do rytmu.
Nowe serce
W gamie silnikowej pojawiła się nowa pozycja, która zastąpiła dotychczasową jednostkę o objętości skokowej 1.33 l. Mowa o wolnossącym czterocylindrowym silniku 1.5, który jest nie tylko mocniejszy od poprzednika, generując 111 koni mechanicznych, ale także bardziej oszczędny (o 12%, jeśli wierzyć tabelom producenta). Maksymalny moment obrotowy wynosi skromne 136 Nm przy 4400 obr/min, a pierwszą (i ostatnią) setkę na liczniku zobaczymy po 11 sekundach, czyli o 0,8 sekundy szybciej niż w przypadku poprzedniej jednostki napędowej. Producent deklaruje także niższe zużycie paliwa. W cyklu mieszanym, podczas naszego testu, wyniosło około 5 litrów na 100 kilometrów, co idealnie pokrywa się z danymi, podanymi przez Toyotę.
„Stary” silnik 1.33 nie będzie już produkowany. Obecnie do salonów docierają ostatnie zamówione egzemplarze, a marka przewiduje atrakcyjne wyprzedaże dla klientów, decydujących się na słabszą, odchodzącą do lamusa jednostkę napędową. Do dyspozycji jest także trzycylindrowy 1.0 oraz jeden wariant wysokoprężny – 1.4D o mocy 90 KM. Ta jednostka jest jednak adresowana głównie do flot i z pewnością znajdzie mniej nabywców w sektorze prywatnym.
Pierwsze wrażenia
Podczas jazd testowych najpierw udaliśmy się na przejażdżkę trzycylindrowym „litrem”. Zgodnie z powiedzeniem, że litr to może mieć karton mleka, a nie silnik, trudno było oczekiwać od niego cudów. Trzy cylindry z szalonym zapałem generują zatrważające 69 koni mechanicznych. Choć nie jest on zbyt dynamiczny, w ruchu miejskim wielu osobom takie auto z pewnością wystarczy.
Znacznie ciekawsza okazała się jednak świeża półtoralitrowa propozycja. Warto wspomnieć, że jest to zupełnie nowa jednostka. Nie jest to ani zmodernizowane 1.5, jakie znajdziemy w hybrydzie, ani 1.5 dostępne w Toyotach, produkowanych na Stany Zjednoczone. Jest to zupełnie nowa konstrukcja, pozbawiona turbosprężarki. Podczas gdy inni producenci coraz chętniej parają się downsizingiem i montowaniem coraz to wydajniejszych sprężarek, Toyota idzie pod prąd. Inżynierowie wyszli z założenia, że silnik wolnossący jest mniej awaryjny, bardziej wydajny i może pochwalić się dużo lepszym przebiegiem krzywej momentu obrotowego. Faktycznie, wsiadając do wariantu 1.5 Dual VVT-iE prosto z „litrówki” czuć, że jest to auto dojrzalsze, bardziej dynamiczne, ale i bardziej zrównoważone. Atutem z pewnością jest sześciobiegowa manualna skrzynia biegów, która ułatwia podróżowanie z większymi prędkościami. Niestety, wbrew zapewnieniom producenta, dotyczących lepszego wyciszenia kabiny pasażerskiej, powyżej 100-110 km/h trudno usłyszeć własne myśli. Jednak silnik ochoczo przyspiesza, szczególnie w zakresie miejskich prędkości. Jedynym minusem jest pedał sprzęgła, do którego trzeba przywyknąć, ponieważ „łapie” dopiero pod koniec zakresu.
Toyota Yaris to jedyny dostępny w Polsce przedstawiciel segmentu B, oferowany z pełnym napędem hybrydowym. W nowej odsłonie ma on zapewniać większą wydajność, przy zmniejszonym zużyciu paliwa na poziomie 3,1 l/100 km.
Bezpieczeństwo dla wszystkich
W nowej odsłonię Yarisa, każda, bez wyjątku wersja wyposażenia, będzie posiadała pakiet systemów bezpieczeństwa czynnego Toyota Safety Sense. Marka stawia na bezpieczeństwo, dlatego nawet, kupując najbardziej podstawową wersję, na pokładzie znajdziemy asystenta zmiany pasa ruchu, automatyczne światła drogowe oraz Pre Collision Assist – układ wczesnego reagowania, który ma zapobiegać lub minimalizować skutki kolizji, szczególnie w warunkach miejskich. Dodatkowo, w średnich i wyższych wersjach wyposażenia znajdziemy także system rozpoznawania znaków drogowych.
Na koniec zostaje kwestia ceny. Pięciodrzwiowa Toyota Yaris po faceliftingu w podstawowej wersji wyposażenia Life to wydatek 43 900 zł. W standardzie otrzymujemy jednak m.in. czujnik deszczu, elektryczne szyby przednie i lusterka, wielofunkcyjną kierownicę oraz systemy bezpieczeństwa Toyota Safety Sense. Marka przewiduje, że najchętniej wybieraną konfiguracją będzie jednak nowa jednostka napędowa 1.5 Dual VVT-iE w wersji wyposażenia Premium. Cena takiego auta to 55 900 zł.