Toyota Land Cruiser V8 - doświadczenie to nie wszystko
Przede mną znajoma osiedlowa droga, czyli wyrwy rozdzielone progami zwalniającymi. Zwykle oznacza to slalom i hamowanie niemal do zera, aby poranna kawa z termosu nie wylądowała na podsufitce a niskoprofilowe opony na wysypisku. Zwykle, lecz nie dziś - bo dziś testujemy Toyotę Land Cruiser V8 (facelifting 2012).
Dziś bezczelnie sięgam po termos i wytyczam najkrótszą drogę przez osiedlowy tor przeszkód – jeśli nie Land Cruiser V8 ma mnie przewieźć przez niego bezstresowo, to kto? Niemal 5 metrów długości nadwozia, niemal 3 metry rozstawu osi, potężne, 20-calowe koła i 2,5-tonowa konstrukcja muszą się wykazać. Popijałem właśnie drugi łyk, kiedy najechałem na pierwszą dziurę. Dowiedziałem się o tym po drgnięciu kierownicy. Teraz trochę mocniejsze szarpnięcie na kierownicy, a nadwozie zaczęło się płynnie kołysać - to musiała być jakaś większa dziura. Dziwna sprawa - piję kawę, a jednocześnie zasypiam z nudów.
Wreszcie coś zaczyna się dziać – lustro kawy w termosie faluje mocniej. Tak, to był ten wyższy próg zwalniający. Tego już nie mogłem zdzierżyć – przełączyłem zawieszenie z trybu „normal” na „comfort” i wreszcie komfortowo dopiłem kawę. Tak zaczęła się moja miejska znajomość z odświeżonym w tym roku Land Cruiserem V8.
Co się zmieniło w Toyocie Land Cruiser V8 w 2012?
W przypadku tego modelu facelifting był tak naprawdę niepotrzebny. V8 nie musi być ładny, zresztą nie znalazłem nikogo, kto by go za taki uznał. Wielki, potężny, budzący respekt – owszem. Ale ładny? Litości.., przecież to kiosk na kółkach! Od kiosku wymagamy przede wszystkim świeżych gazet i biletów tramwajowych, a nie nowoczesnego wyglądu. Podobnie i od Land Cruisera V8 oczekujemy zdolności w terenie w każdych warunkach i dla każdego kierowcy, a nie tego, aby wygrywał konkursy piękności. Mi wystarczy, że V8 nie jest niedbale ciosany siekierą jak Hummer.
Jako, że nie wymyślono jeszcze lepszego sposobu na przypomnienie klientom o samochodzie niż facelifting, to po paru latach produkcji V8 doczekaliśmy się pierwszych zmian. Japończycy trochę odświeżyli auto i wnieśli kilka praktycznych poprawek. Zauważalnie zmieniono grill, ostro podcięty zderzak skrócił nieco przedni zwis i zwiększył kąt natarcia, światła przeciwmgłowe otrzymały nowy kształt, na lusterkach pojawiły się kierunkowskazy, a światła – zarówno te z przodu jak i z tyłu – są teraz wspomagane LEDami. Zestaw wystarczający, aby odróżnić „nową” wersję od „starej”, ale to nie wszystko.
Zmiany sięgnęły również do wnętrza samochodu, choć są mniej widoczne od tych zewnętrznych i jest ich niewiele. Chyba tylko właściciel poprzedniej wersji, który spędził w niej setki godzin, będzie w stanie je wymienić. Wskazałby on na nowy dotykowy ekran komputera i ładniejszą grafikę na tablicy rozdzielczej i… chyba już tyle. Producent wspomina o większym wyborze rodzajów wykończenia wnętrza, ale poprzednia wersja na brak wyboru nie narzekała, zresztą powtórzmy to jeszcze raz: akurat V8 nie musi być „ładniusi”.
Asfalt czy bezdroża?
Kupując tak kosztowny samochód najprawdopodobniej nie będziesz chciał go utopić w jeziorze jeszcze tego samego dnia. Przypuszczam, że podobnie postąpi większość nabywców, którym zaimponuje nie tyle terenowa skuteczność flagowej Toyoty, co skuteczność podkreślania statusu społecznego jej właściciela na asfalcie. Zapewniam, że obydwa te zadania zostaną spełnione w 100%.
Za bezpieczeństwo samochodu i całej, maksymalnie 7-osobowej załogi odpowiada system Multi-Terrain Select (MTS), który w zależności od rodzaju nawierzchni odpowiednio zarządza momentem obrotowym i właściwym działaniem hamulców. Na liście pięciu trybów jazdy znajdziemy piasek, glinę czy kamienie. Dodatkowo znajdziemy tu nieźle działający system Off-Road Turn Assist, pozwalający na wykonanie możliwie ciasnego zwrotu w terenie i kapitalną innowację nazwaną Crawl Control, która pozwala poruszać się w trudnym terenie ze stałą prędkością bez konieczności naciskania pedału gazu. Przydatne - szczególnie podczas ostrych podjazdów i zjazdów. Kierowcy pozostaje wybrać jedną z pięciu prędkości „pełzania” i poczekać, aż auto dotrze do celu. System rzeczywiście działa - należy tylko nie mieszać się w pracę silnika i hamulców i przyzwyczaić się do hałasów dochodzących z podwozia.
Jeśli jednak nigdy nie zjedziesz swoją terenówką z asfaltu, a słowa „droga gruntowa” brzmią dla Ciebie jak cytat z Gwiezdnych Wojen, to dla Land Cuisera też nie jest to problemem. Stworzony do jazdy w terenie, osadzony na stalowej ramie i uzbrojony po zęby w terenowe gadżety - nie boi się asfaltu. Jak już wspomniałem na początku – nie ma wielkiego znaczenia, czy jest to asfalt równy czy dziurawy. Ważniejsze jest natomiast, czy droga jest prosta czy kręta.
Bo jeśli droga będzie kręta, to najlepiej przełączyć pneumatyczne zawieszenie w tryb Sport i pamiętać o dwóch faktach: po pierwsze – wielka masa auta, po drugie – wysoki środek ciężkości. Na ostrych zakrętach czy na ciasnych rondach należy uszanować prawa fizyki i zmniejszyć prędkość – szczególnie, jeśli asfalt jest mokry. Ogromna bezwładność zrywa zresztą przyczepność i nawet na suchym i pozwala bardzo łatwo zapiszczeć oponami samym tylko ostrym ruchem kierownicy.
Land Cruiser V8 na asfalcie nie tyle się męczy, co nudzi. Płynąc tą monumentalną konstrukcją po miejskiej drodze, kierowca zaczyna z nudów szukać okazji do rozrywki. Na każdych światłach dostarcza jej system kamer, które pokazują na dużym ekranie otoczenie wokół samochodu, w drodze natomiast rozrywki dostarcza dobrej jakości system audio, sygnowany przez JBL - ale to wciąż za mało. Złapałem się na tym, że chciałem ścinać zakręty, najeżdżając na krawężniki, a raz musiałem naprawdę się skupić, aby odmówić sobie przyjemności przejechania wysepki zwalniającej górą, zamiast ją objeżdżać. Dla V8 wysepka ta mogłaby być równie dobrze namalowana na asfalcie – podobnej łatwości przeszkoda. Wilk zawsze patrzy w las, a Land Cruiser V8 w teren i trudno się temu dziwić. Jeździć V8 tylko po asfalcie, to jakby kazać Usainowi Boltowi chodzić na spacery z żółwiem.
Diesel czy benzyna?
Pod maską Toyoty Land Cruiser V8 może zagościć jeden z dwóch silników – naturalnie oba V8. Jeden z nich to egzotyczny w Europie silnik benzynowy V8 4,6l o mocy 318 KM i w cenie 419 tys. zł. Dlaczego egzotyczny? Bo aż 9 na 10 klientów na Starym Kontynencie wybiera Toyotę Land Cruiser V8 z silnikiem Diesla 4,5 D-4D. I wiecie co? Nie dziwi mnie to. Jest co prawda 46 KM słabszy, ale prędkość maksymalną ma wyższą o 5 km/h, o 200 Nm większy moment obrotowy, a do tego jest 20.000 zł tańszy. Same plusy!
Dlaczego więc niektórzy decydują się na wersję benzynową? Mam wrażenie, że Toyota Motor Poland kazała nam poszukać sensu takiego zakupu i dlatego nasze testowe auto było wyposażone właśnie w silnik benzynowy. Po tygodniu jazdy mogę powiedzieć, że wybór taki oczywiście nie jest pozbawiony sensu, jednak to diesel będzie bardziej przemyślanym zakupem.
Owszem, po naciśnięciu przycisku Start, spod maski słychać szlachetny ryk benzynowego mocarza. Nie zaprzeczę, że gdy wciskamy gaz do dechy, muzyka docierająca do naszych uszu przyćmiewa nawet doskonałe brzmienie systemu stereo. Rzecz jasna, robiąc kółko na Placu Nowym na krakowskim Kazimierzu przyciągniesz aprobujące spojrzenia znawców, którzy docenią brak klekotu wtryskiwaczy. Nie mówię, że benzyna jest do niczego - dodaje autu ogłady i szlachetności, tylko czy Land Cruiser V8 tego potrzebuje?
Mając na uwadze wyższe o 30% od diesla spalanie (w mieście testowe auto paliło około 20 litrów/100 km, w trasie 13), mały zasięg na baku, wyższą cenę i niższy moment obrotowy tak potrzebny autom terenowym, zakup auta z silnikiem benzynowym wydaje się bardziej podyktowany kaprysem niż praktycznymi przesłankami. To jakby wspomnianego Bolta obuć w buty uszyte własnoręcznie przez królową Elżbietę - nobilitujące, ale rekordu z tego nie będzie, bo królowa to nie szewc.
Toyota Land Cruiser V8 w wielkim mieście
Już wsiadanie do V8 jest przeżyciem samym w sobie. Klamki są tak wielkie, że można je otworzyć w rękawicach bokserskich, boczny próg czy klamka pod słupkiem przestają być dekoracjami - są niezbędnymi etapami wygodnego wsiadania, a wewnątrz czeka na Ciebie fotel, który równie dobrze mógłby stać w Twoim salonie przed telewizorem. Jest tak samo wielki i wygodny a do tego jest ogrzewany i wentylowany. Trzymania bocznego ten fotel nie ma oczywiście żadnego, ale przypominam, że V8 nie jest autem, które lubi ostre zakręty.
Wewnątrz miejsca jest oczywiście dość na 7 osób, choć to tylko formalne ograniczenie – z pewnością zmieściło by się ze trzech dodatkowych pasażerów. Gabaryty zewnętrzne każą jednak zadać jedno ważne pytanie: czy tak wielkim autem da się jeździć po mieście? Da się. Po wciśnięciu gazu układ napędowy przez chwilę zbiera się do startu. A następnie zaczynamy się przemieszczać – jak lokomotywą, bezszumnie i nieskończenie płynnie. Niewielkie nierówności są pochłaniane bez reszty, większe czuć delikatnym wzdrygnięciem nadwozia czy kierownicy. Aż ciężko uwierzyć, że tylna oś nie ma niezależnego zawieszenia kół.
Niespodzianką może być fakt, że jazda tym monstrum po mieście wcale nie jest aż tak trudna. Oczywiście należy pamiętać o gabarytach 2x5 metrów, ale świetna widoczność (kierowców Q7, X5 czy ML ogląda się z góry), wielkie lusterka i szerokokątne kamery pozwalają na sprawne manewrowanie. Układ kierowniczy nie jest oczywiście mistrzem precyzji i każe sporo się nakręcić kierownicą na parkingu, ale oferuje niezłą zwrotność, jak na tak wielki rozstaw osi.
Na zakończenie testu
Toyota Land Cruiser V8 to wielkie rodzinne auto, gotowe do walki nie tylko z krawężnikami w mieście, ale i z poważnymi bezdrożami poza nim. W samochodzie czuć ducha 60-letniej historii rozwoju modelu Land Cruiser – tak długie doświadczenie nie pozwala popełnić błędów, ale konstruktorzy nie zatrzymują się na tym i wdrażają nowe pomysły - takie jak Crawl Control. Po testach tego systemu na niezbyt trudnej drodze już jesteśmy zachwyceni jego możliwościami. Pozostaje domyślać się, jak bardzo może być przydatny w naprawdę trudnym terenie.
Na trasie, a szczególnie w zakrętach, LC V8 nie czuje się jak ryba w wodzie, ale nie możemy oczekiwać, że auto wielkości kiosku będzie zwinne jak BMW M3. Płynność ruchu jest fantastyczna, a komfort pneumatycznego zawieszenia sprawi, że zapomnisz w jakim kraju mieszkasz i będziesz mógł bezpiecznie pic kawę w drodze do pracy. Z drugiej strony na pewno nie zapomnisz, gdzie są najbliższe stacje paliw, a w drodze z Warszawy do Krakowa będziesz musiał się zatrzymać na jednej z nich. Auto z salonu wyjedzie świetnie wyposażone, ale cennik się zaczyna od zawrotnych 399 tys. zł (za silnik Diesla), więc trudno to uznać za okazję.
To chyba jednak akceptowalna cena za to, jak się poczujesz w tym samochodzie. Wystarczy, że pomyślisz o zmianie pasa, a miejsce na sąsiednim pasie znajdzie się samo – zanim włączysz kierunkowskaz – taki respekt budzi to auto na drodze. Nieprzypadkowo Toyota nazywa Land Cruisera V8 Królem Dróg. Zgadzam się. Dodałbym tylko „i Bezdroży”.