Toyota C-HR po liftingu – dodanie nowego silnika wyjdzie jej tylko na dobre
Toyota zawsze kojarzyła się ze starszymi i bardziej doświadczonymi kierowcami – takimi, do których przemawiała opinia niezawodności i ekonomiczności. Japończycy postanowili jednak nieco odwrócić te trend i tak powstała Toyota C-HR. Chwilę po tym worek z zamówieniami się otworzył.
Pamiętam jeszcze rozmowy z przedstawicielami Toyoty, kiedy C-HR dopiero wchodził na rynek. Ludzie po prostu oszaleli na punkcie tego samochodu i jeszcze zanim nowy model pojawił się w polskich salonach, zamówiono setki egzemplarzy.
Zresztą, czemu się dziwić. Toyota – do tej pory bardzo konserwatywna marka, ale o dobrej opinii – wypuściła na rynek coś, co w nieco luźny sposób nawiązywało do segmentu, który stawał się już hitem – mówimy o SUV-ach w stylu coupe.
Rocznie, w samej Europie, klienci zamawiają aż 120 tysięcy egzemplarzy. Żebyśmy się jednak zbyt szybko nie znudzili, Toyota zdecydowała się na wprowadzenie liftingu już po 3 latach od wprowadzenia modelu na rynek.
Toyota C-HR – co się zmieniło po faceliftingu?
Na pierwszy rzut oka niewiele.
Duży sukces samochodu to zawsze motywator do takich zmian, które nie wpłyną na jego odbiór. Popatrzcie na Skodę Octavię – przed liftingiem była przyjemnym dla oka samochodem, a po liftingu i wprowadzeniu dzielonych świateł wylała się na nią fala krytyki. Dopiero z czasem klienci przyzwyczaili się do nowego wyglądu. Z drugiej strony, akurat w przypadku Skody krytyka swoje, a słupki sprzedaży swoje – pozostały niezachwiane.
Toyota nie chciała chyba jednak odpowiadać na zbyt dużo komentarzy, więc zmiany są dosłownie kosmetyczne.
To na przykład światła LED z przodu wykonane w lepszej technologii, z kierunkowskazami w tym samym miejscu, co światła do jazdy dziennej. Przedni zderzak został też delikatnie zmieniony, gdzie chyba najbardziej widoczną zmianą jest listwa u dołu pomalowana w kolorze nadwozia.
Tylne LED-owe reflektory wyglądają ciekawiej, połączone są też teraz błyszczącą, czarną listwą, co ma tworzyć jednolity kształt. Na zdjęciach widzicie też nową konfigurację kolorystyczną i wygląda ona naprawdę nieźle – czarny dach obniża optycznie samochód, a czarne, 18-calowe felgi dodają mu bojowego charakteru.
Jeśli jednak dobrze rozumiem cennik, to ten lakier dostępny jest tylko w nowej specjalnej wersji Selection Orange. To taki „gotowiec”. Kosztuje 141 900 zł i w tej cenie dostajemy wspomniany wcześniej lakier i felgi, dwustrefową klimatyzację automatyczną i tapicerkę skórzaną. Pod maską od razu znajdzie się najmocniejszy silnik hybrydowy i nie ma tu możliwości wyboru niczego innego. Dokładnie tyle samo kosztuje zwykła wersja Selection, więc tak naprawdę dostajemy ciekawszą konfigurację w tej samej cenie.
Zmiany we wnętrzu również są kosmetyczne, ale jakże ważne w XXI wieku. Toyota w końcu się dorobiła Apple CarPlay i Android Auto. Nowy system potrafi też pobierać aktualizacje OTA, czyli w locie, przez Internet, a nie jakieś pendrive’y i tym podobne. Nieźle wygląda też nowy, czerwony motyw kolorystyczny. I najważniejsze – przy ekranie pojawiły się fizyczne przyciski i pokrętła, więc teraz obsługuje się to o wiele sprawniej.
Nowa jest też technologia klimatyzacji. Teraz wyposażono ją w technologię oczyszczania i nawilżania powietrza Nanoe – to było wcześniej dostępne tylko w Lexusach.
Podobnie, jak w innych markach, można też teraz dowiedzieć się, co dzieje się z naszym samochodem zdalnie, dzięki aplikacji MyT na iPhone’y i telefony z Androidem.
Zmieniły się też delikatnie rodzaje materiałów we wnętrzu Toyoty C-HR, wygląda teraz na pewno lepiej. Eleganckim zabiegiem jest też podświetlanie uchwytów na kubki – jeśli wsadzimy tam małą butelkę z wodą, rozświetla nam ona wnętrze. Ale jak wsadzimy kawę, będzie już ciemno.
Mocniej, szybciej!
Do wcześniejszych silników – czyli 1.2 Turbo i 1.8 Hybrid, dołączył najnowszy i najciekawszy wynalazek Toyoty, czyli 2-litrowy Hybrid Dynamic Force.
Za wyglądem C-HR-a nadążają też teraz jego osiągi. Moc to 184 KM, bo silnik spalinowy ma aż o 54 KM i 48 Nm więcej od wersji 1.8 i dzięki temu rozpędza się do 100 km/h w 8,2 sekundy – to prawie 3 sekundy szybciej niż słabsza hybryda.
Wrażenia z jazdy są więc naprawdę dobre, bo silnik elektryczny w każdej chwili może nas katapultować do przodu i już po chwili przyspieszenie kontynuuje mocny silnik spalinowy. W rzeczywistości C-HR wydaje się więc jeszcze szybszy.
Jest na tyle szybki, że gdy jeździmy w deszczu, kontrola trakcji zapala się dość często. Praktycznie przy każdym mocniejszym przyspieszeniu. Zawieszenie jest dość miękkie, ale nie lubi chyba zbytnio nagłych ruchów, bo wielokrotnie zdarzało mi się, że jeśli hamując wpadłem akurat w jakąś dziurę, kontrola trakcji znów sygnalizowała działanie, co oznaczałoby, że przy takim ruchu nadwozia któreś koło straciło przyczepność lub nawet kontakt z nawierzchnią.
Nowy C-HR został lepiej wyciszony – w okolicy drzwi i okien, tylnych nadkoli, słupków i deski rozdzielczej. Do około 120 km/h jest tu całkiem cicho. Efekt potęguje jeszcze mniej krzykliwa charakterystyka skrzyni CVT, która teraz obroty buduje wolniej, ale też skoro samochód szybciej osiąga jakąś prędkość, to krócej musimy jechać z mocno wciśniętym pedałem gazu.
W wersji 2.0 musimy jednak pamiętać, że akumulator przeniesiono do bagażnika i tracimy na tym 19 litrów pojemności, dostając 358 litrów.
Nie powiedziałbym, że Toyota C-HR jest to samochód do sportowej jazdy, ale taka hybryda pozwala już poczuć sporo pozytywnych emocji podczas jazdy, a do tego znacznie lepiej radzi sobie na autostradach. Na trasie z Krakowa do Warszawy średnie zużycie paliwa wynosiło w moim wypadku 7,4 l/100 km, więc jest całkiem w porządku.
Tak, wiem, silniki benzynowe zużywają podobne ilości, więc na co komu hybryda? Myślę, że mocna hybryda to faktycznie sposób na to, żeby samochód zużywał w mieście realnie 5-6 l/100 km, ale nie był przy tym nudny i sprawdzał się też w trasach.
Coupe w końcu jak coupe
Chociaż nazwa i nadwozie coupe są ostatnio może trochę nadużywane, to jeśli za dynamicznym wyglądem idą też osiągi – takie połączenie potrafi się obronić. W przypadku Toyoty C-HR broniło się nawet wcześniej, kiedy nie był to zbyt szybki samochód, ale jeśli mamy mówić o samochodzie dla młodszych, bardziej dynamicznych klientów, to dodanie mocnego silnika wyjdzie Toyocie na dobre.
Ceny nowego C-HR-a zaczynają się od 94 900 zł, z rocznika 2019 nawet od 84 900 zł, ale za rozsądnie wyposażone egzemplarze trzeba by zapłacić około 115-125 000 zł. Silnik 2.0 Hybrid Dynamic Force dostaniemy od 123 900 zł. Hybrydę 1.8 możemy kupić już za 109 900 zł.
A więc C-HR jest lepszy, cichszy i szybszy, i nadal ma wszystko to, za co wybiera go kolejnych 120 tysięcy mieszkańców Europy w ciągu roku.
Redaktor