Toyota C-HR – nasza nowa „stażystka”
Jak już zapewne wiecie, Auris, który towarzyszył nam w ubiegłym roku, zakończył staż w naszym zespole. Jednak ma już swojego zastępcę. Z początkiem stycznia nasze szeregi zasiliła hybrydowa nowość ze stajni Toyoty – model C-HR.
Hybrydy stają się coraz popularniejsze. Obecnie większość marek stara się wprowadzić do swojej oferty auta przyjazne niedźwiedziom polarnym. W końcu w kółko słyszymy o globalnym ociepleniu czy smogu, który do tej pory szczególnie upodobał sobie południe kraju, a ostatnio „wprasza” się także w inne rejony Polski (fakt, że motoryzacja ma na to niewielki wpływ, ale teraz nie pora na takie dywagacje). Choć wiele marek próbuje – z większym lub mniejszym skutkiem – wprowadzać do swoich gam modelowych ekologiczne auta, to od początku prym w tej kwestii wiodła Toyota. Zaczęło się od Priusa, który, mimo że był pierwszym seryjnie produkowanym pojazdem hybrydowym, to niestety nie grzeszył urodą. Jednak teraz wszystko zmierza ku lepszemu. Wystarczy spojrzeć na zeszłoroczne statystyki sprzedaży – według danych Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego SAMAR, Toyota sprzedała dokładnie 7748 aut hybrydowych, Lexus - 1492, podczas gdy wszyscy inni producenci razem wzięci – 649 sztuk.. Czy najnowsza hybryda Toyoty podniesie poprzeczkę jeszcze wyżej?
„Powrót do przyszłości”?
C-HR to zupełnie nowy model, który już za moment pojawi się w regularnej sprzedaży. Trzeba przyznać, że Toyota się postarała. Z reguły koncepty aut wyglądają jak skrzyżowanie statku kosmicznego z Terminatorem, a w efekcie końcowym mamy do czynienia z łagodnym i pociesznym pączkiem. C-HR łamie ten stereotyp. Nie dość, że faktycznie przypomina swój koncepcyjny pierwowzór, to wydaje się "przyjść na świat" przez przypadek w rodzinie Toyoty, zamiast Lexusa. C-HR w kwesii wyglądu bardziej pasuje właśnie do tej drugiej rodziny – futurystycznego wyglądu odmówić mu nie można. Pozostaje tylko pytanie, jaka będzie reakcja klientów, przyzwyczajonych do zachowawczego stylu Toyoty, kiedy przywita ich taki kosmiczny "stworek"?
Ostre kształty
Koło C-HR'a trudno przejść obojętnie – jest na czym zawiesić oko. W tym aucie chyba nic nie jest zwyczajne. Ostre przetłoczenia umieszczone są gdzie tylko się da, a w połączeniu z nadmuchanymi nadkolami sprawiają, że C-HR (który z czasem pewnie będzie nazywany „CHR-umem”, to chyba tylko kwestia czasu…) optycznie wydaje się większy niż jest w rzeczywistości. Tył jest dość mocno podkasany, a kształty tylnych lamp i wgłębień w zderzaku trzymają się kanciastej koncepcji całego auta. Co jeszcze urozmaica wygląd nowej hybrydowej Toyoty? Choćby „ażurowy” tylny spoiler, który - ze względu na swoje otwory - raczej nie spełnia żadnej innej funkcji poza estetyczną. No i oczywiście klamki tylnych drzwi. O ile ukryte klamki widywaliśmy już w motoryzacji na przestrzeni lat (choćby w Hondach, czy Alfach Romeo), to tak dziwnej klamki świat jeszcze nie widział. W zasadzie przypomina nieco przednią, z tą różnicą, że jest umieszczona mniej więcej na wysokości oczu niewysokiej osoby. Nie miałoby to znaczenia gdyby nie fakt, że jest poza zasięgiem rąk dziecka, co z rodzinnego punktu widzenia może być problematyczne. Z przodu auta dominują ostre linie, podkreślone przede wszystkim przez reflektory, które w pełni wykonane zostały w technologii LED. Mówiąc krótko: jest kanciasto, odważnie i ciekawie.
C-HR może się wydawać niedużym samochodem - szczególnie biorąc pod uwagę zwartą sylwetkę i czarny dach, który optycznie obniża auto. I choć wnętrze może nie należy do najbardziej przestronnych, to jednak nad głowami kierowcy i pasażerów jest całkiem sporo miejsca. Nieco mniej przestrzeni niż z przodu znajdziemy w drugim rzędzie siedzeń, co z pewnością zobaczycie w Teście Dwumetrowca. Wbrew pozorom, auto dysponuje jednak całkiem przyzwoitym bagażnikiem o objętości 377 litrów. Minusem jest dość ciężko podnoszona tylna klapa, choć może to kwestia kilkunastostopniowych mrozów - w końcu przy takiej pogodzie wszystkim odechciewa się pracować, nawet siłownikom klapy bagażnika.
Serce przyjazne niedźwiedziom polarnym
Nasz egzemplarz jest nie tylko nowoczesny z zewnątrz, ale także pod maską. Podobnie jak było w przypadku Aurisa, teraz też spędzimy prawie rok w towarzystwie auta hybrydowego. Pod maską „naszego” C-HR’a znalazł się benzynowy silnik o objętości skokowej 1.8 litra, który w duecie z silnikiem elektrycznym generuje łączną moc 122 koni mechanicznych i 142 Nm maksymalnego momentu obrotowego. Z takimi parametrami C-HR przyspiesza do 100 kilometrów na godzinę w okrągłe 11 sekund. Niestety dynamiczne przyspieszanie jest okupione mało przyjemnym dźwiękiem, jaki wydaje z siebie bezstopniowa przekładnia E-CVT. Ale taki już jest „urok” większości hybryd.
Za C-HR’em trudno nie obejrzeć się na ulicy. Co by nie mówić – zwraca na siebie uwagę przechodniów. Głęboki, niebieski metaliczny lakier z pewnością nie ułatwia mu schowania się w tłumie. Niektórzy porównują C-HR’a do Nissana Juke, jednak - biorąc pod uwagę wielkość i segment - to prędzej może mierzyć się z Qashqai'em. Wystarczy rzut oka w tabelki: C-HR mierzy dokładnie 4350 mm, a konkurent ze stajni Nissana – 4380 mm. Najnowsza hybryda Toyoty może pochwalić się wzrostem półtora metra i jest przy tym jedynie o 9 centymetrów niższa od Qashqai'a. Porównując je pod względem nie tylko technologii, ale i wyglądu, to dwie całkowicie różne epoki. A napęd hybrydowy jest nie tylko ekologiczny, ale także ekonomiczny – w ruchu miejskim C-HR zużywa około 5 litrów paliwa. Bierzmy jednak pod uwagę siarczyste mrozy. Nadejście wiosny pokaże, czy deklarowane przez producenta zużycie w cyklu miejskim na poziomie 3,3 litra na 100 kilometrów, okaże się łatwe do osiągnięcia. Jedno jest pewne – w ciągu najbliższego roku nie raz usłyszycie o „naszym” C-HR’ze.