Sześć kół, trzy kraje, 4000 kilometrów – wyprawa Skoda Cycling Adventure
Sezon urlopowy w pełni, pogoda sprzyja, jest to więc idealny moment, żeby przetestować dokładniej pozornie dobrze znane samochody oraz inne produkty marek samochodowych. Przecież tacy producenci jak BMW, Porsche, Peugeot a nawet Ferrari oferują pod swoją marką nie tylko samochody, ale także… rowery. My zdecydowaliśmy skompletować zestaw testowy: wielozadaniowy samochód wakacyjny oraz szybki szosowy rower. Padło na duet Skody: Kodiaq w wersji Sportline oraz rower Skoda Grand Tour Superior. Pozostało już tylko dobrać trasę wyprawy odpowiednią dla takiego zestawu pojazdów.
Mamy bardzo gorące lato – to oczywiście wspaniale. Jednak są tacy, dla których komfortowa temperatura kończy się na 26 stopniach Celsjusza i już po kilku dniach tropikalnych upałów uciekają w chłodniejsze miejsca. A gdzie zazwyczaj jest chłodniej? Na północnym wschodzie oczywiście! Postanowiliśmy zatem wybrać się w tamtym kierunku, w poszukiwaniu orzeźwienia nad Bałtykiem oraz z nadzieją odkrycia mało znanych nam pod kątem turystycznym krajów – Litwy, Łotwy i Estonii. I tu zaskoczeniom nie było końca. Upały były jeszcze większe niż w Polsce, a atrakcji było o wiele więcej niż czasu, który mieliśmy. No i ciągły dylemat: podróż na dwóch czy czterech kołach?
Prezentuj broń! Tzn. czym jeździliśmy?
Zarówno samochód jak i rower, którymi mieliśmy podróżować przez kilkanaście dni w krajach bałtyckich, były skonfigurowane „po kokardy”, czyli wyposażone we wszystko, co możliwe. Zacznijmy jednak od samochodu.
Naszą Skodę Kodiaq Sportline napędzał silnik benzynowy 2.0 TSI o mocy 180 koni mechanicznych zespolony z siedmiobiegowym automatem DSG. Napęd 4x4 to standard z tym zespołem napędowym. Od zwykłego Kodiaqa Sportline wyróżnia się stylistyką – grafitowe felgi o średnicy 20 cali, lakierowane dokładki zderzaków oraz chromowana listwa tylnego zderzaka imitująca końcówki wydechów. Lakier również robi dobre wrażenie: metalizowana czerwień Velvet idealnie pasuje do usportowionego charakteru dużego SUV-a.
A co we wnętrzu? Przede wszystkim absolutnie wspaniałe kubełkowe fotele ze zintegrowanymi zagłówkami, tapicerowane Alcantarą. Mocno podpierają ciało na zakrętach, a jednocześnie są wygodne i miękkie. Do tego czarna podsufitka, spłaszczona u dołu kierownica obszyta pikowaną skórą, a w menu komputera stoper do pomiaru okrążeń (to ostatnie to przerost formy nad treścią, ale miało być Sport, więc jest). Poza tym nie mogło zabraknąć nakładek na pedały ze stali nierdzewnej, a dekor deski rozdzielczej polakierowano na wzór włókna węglowego. Prawdę mówiąc, niektóre hot hatche mają mniej sportowych akcentów niż Kodiaq Sportline. Jak na SUV-a, który ma wyglądać na „szybszego”, jest bardzo dobrze.
Rower z kolei to crème de la crème. Skoda Grand Tour Superior to prawdziwa wyścigówka. Zarówno rama jak i widelec są z carbonu, za obsługę napędu odpowiedzialny był osprzęt Shimano z grupy 105. Koła wykonane zostały z aluminum i przygotowane przez firmę DT Swiss. Kierownica, suport, rura podsiodłowa czy mostek to dzieło firmy FSA, a wisienką na torcie było siodełko firmy fizik, które kolorystycznie przystawało do matowego, zielono-czarno-białego malowania ramy. Napęd to układ 2x11, hamulce oczywiście tarczowe hydrauliczne. Waga całości to 7,9 kg, co było bardzo odczuwalne, zwłaszcza na podjazdach.
Trasa dookoła trzech krajów
Naszą wyprawę rozpoczęliśmy w Katowicach, skąd wyruszyliśmy do litewskiego Kowna. Pierwszy – ponad 800-kilometrowy odcinek – pokonaliśmy głównie drogami dwupasmowymi. Dwulitrowy silnik TSI o mocy 180 koni mechanicznych pozwalał na dynamiczne przyspieszanie przy każdej (dozwolonej przepisami) prędkości, pomimo pełnego bagażnika, dwóch rowerów na haku holowniczym oraz boxu dachowego. Kodiaq, zwłaszcza na tym najszybszym odcinku całej trasy, dał się poznać jako samochód nieźle wyciszony i komfortowy. Nawet podróżowanie z prędkością 120 km/h nie budziło zastrzeżeń pod względem akustycznym.
Następnie skierowaliśmy się w stronę morza i w Kłajpedzie przepłynęliśmy promem na Mierzeję Kurońską, gdzie odkryliśmy malowniczą trasę rowerową wzdłuż plaży, która ciągnęła się przez kilkadziesiąt kilometrów aż do granicy z Obwodem Kaliningradzkim.
Kolejnym przystankiem była Lipawa na Łotwie – jedno z największych miast w tym kraju, gdzie spotkać można bardzo wiele reliktów minionego ustroju.
Pierwsze noclegi pod namiotem spędziliśmy na Półwyspie Kolskim, gdzie dominują lasy, czyste plaże, a w Bałtyku (dzięki płyciznom na tym obszarze) woda jest zupełnie czysta i ciepła. Płaska okolica natomiast jest wprost idealna do połykania dziesiątek kilometrów na rowerze szosowym.
Następnie przyszła kolej na Rygę, pierwszą stolicę odwiedzoną w trakcie wyprawy. Poza przepięknym starym miastem można tutaj zobaczyć budynek, który jest „bliźniakiem” Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Dla podróżujących samochodami szczególnie emocjonujące jest korzystanie z dość skomplikowanych skrzyżowań z wieloma pasami w każdą stronę.
W Estonii odkryliśmy, że w zasadzie w każdym miejscu w tym kraju można rozbić namiot, a niemal całe wybrzeże jest co weekend oblegane przez Estończyków. To właśnie wtedy Kodiaq miał okazję kilkukrotnie uwolnić swoją offroadową naturę i pomimo sportowej stylizacji udowodnić, że głęboki piach i strome trawersy to dla niego żaden problem.
Tallin – poza upałami rzędu 34 stopni w cieniu – dał się poznać jako miasto zapełnione tysiącami turystów z całego świata, z brukowanym centrum miasta, w którym adaptacyjne zawieszenie DCC w trybie Comfort miało co robić.
Drugie co do wielkości miasto Estonii – Tartu, ma więcej wspólnego z Polską, niż mogłoby się wydawać. Nawet flaga tego miasta jest biało-czerwona, a autorem konceptu był sam król Stefan Batory.
Ostatnim punktem naszej wyprawy było Wilno, chyba najbardziej znana Polakom stolica państw bałtyckich. Zwłaszcza wieczorne spacery po starówce pozwalają na poznanie spokojnego i sędziwego oblicza tego miasta, choć jazda samochodem w godzinach szczytu wymaga mistrzowskiego refleksu i umiejętności radzenia sobie w stresie.
W sumie Kodiaqiem pokonaliśmy 3950 kilometrów. Średnie spalanie z całej trasy wyniosło 8,9 litra na 100 kilometrów – jest to odczyt z komputera pokładowego. W trasie, gdzie maksymalna prędkość wynosiła 90 km/h, spalanie spadało do 7,8 litra na 100 kilometrów, a podczas jazdy miejskiej w godzinach szczytu w Rydze, w Tallinie czy w Wilnie nie udało się zejść poniżej 12 litrów na setkę. Jak na SUV-a z silnikiem benzynowym o mocy 180 koni mechanicznych, z automatem i napędem na cztery koła, z pełnym bagażnikiem, dwoma rowerami i boxem dachowym, wynik wydaje się być nienajgorszy. Benzyna bezołowiowa PB95 na przełomie lipca i sierpnia 2018 roku kosztowała: na Litwie około 1,29 euro za litr, na Łotwie 1,33 euro za litr a w Estonii 1,38 euro za litr.
Rowerowych kilometrów nie liczyliśmy tak dokładnie, jednak pomimo szosowego charakteru Skoda Grand Tour dawała sobie radę nie tylko na asfalcie, ale również na ścieżkach nieutwardzonych, a nawet w niezbyt głębokim piasku. Jednak środowiskiem naturalnym dla tego roweru jest gładki asfalt, na którym pozwala rozwinąć zaskakująco wysokie prędkości rzędu kilkudziesięciu kilometrów na godzinę. Jazda po ostrych zakrętach dzięki sztywnej karbonowej konstrukcji czy strome podjazdy dzięki niskiej masie roweru pozwalają poczuć się jak kolaż jednej z ekip World Tour.
Piąte i szóste koło u wozu (na karbonowej ramie) mile widziane
Kodiaqa testowaliśmy już parokrotnie, jednak nigdy na tak długim dystansie. Okazuje się, że w wersji Sportline usportowiony SUV pozostał SUV-em, a jednocześnie dzięki kilku detalom prowadzi się przyjemniej i wygląda atrakcyjniej niż jego bardziej cywilne wersje.
Jednak prawdziwym odkryciem był rower ze znaczkiem Skoda, który mógłby służyć do profesjonalnego ścigania się, a jednocześnie nawet w rękach kompletnego amatora daje olbrzymią frajdę z każdego pokonanego kilometra. Okazuje się, że taki lifestylowy duet spod znaku jednego producenta to świetny zestaw wakacyjny. Nie trzeba bać się skrótów ani z nich rezygnować, a jednocześnie tam, gdzie nie można dojechać samochodem, ze względu na ruch, korki i drogie parkingi, można znacznie szybciej dostać się jednośladem rodem z "WorldTourowego" peletonu.