Suzuki Splash - miejski przyjaciel
Minivany - auta rodzinne kojarzone przez większość osób jako jeżdżące pudełka, wypełnione gromadą krzykliwych dzieci. Gdyby ktoś kazał mi wymienić parę samochodów z tego segmentu, nie miałbym z tym większego problemu. Od razu do głowy przyszedłby mi Renault Scenic, Opel Zafira czy Ford C-max. Gdyby jednak mój rozmówca uściślił pytanie i kazał mi wskazać takie auto w salonie Suzuki.....oj miałbym kłopot.
Okazuje się, że odpowiedź jest bardzo prosta. Suzuki Splash! Tak japońscy inżynierowie postrzegają minivana. Niestety, nie wróżę sukcesu Splashowi w tej klasie aut, bo tu gołym okiem widać „DUŻĄ” przewagę konkurencji. Być może w Kraju Kwitnącej Wiśni nazwą „minivan” określa się samochody z „segmentu A”, do którego Splash idealnie pasuje i gdzie ma się on czym pochwalić. Dlatego myślę, że warto dać mu szansę.
Zmiany zewnętrzne w stosunku do poprzedniego modelu są minimalne i ograniczają się jedynie do przedniej części nadwozia. Odświeżony zderzak, nowa maska i większy grill - to wszystko, co zostało zmienione i choć zmiany są delikatne, to nadają temu modelowi ciekawszy i modniejszy wygląd. Auto nie zmieniło swoich wymiarów, które nadal wynoszą 3,7 m x 1,7 m x 1,6 m (dł., szer., wys.). Ta ostatnia wartość owocuje potężną ilością miejsca nad głową, co dodatkowo optycznie powiększa wnętrze. Oczywiście to, co ma swoje plusy, gdzieś musi mieć swoje minusy. Problem wysokości tego „minivana” zaczynamy odczuwać, kiedy wyjedziemy poza miejską dżunglę. Splash na trasie jest jak jeżdżący żagiel, który łapie każdy możliwy podmuch wiatru. To wszystko przekłada się na to, że w trasie nie prowadzimy auta, a walczymy o utrzymanie go między liniami wyznaczającymi pas ruchu. Nie jest to jednak auto przeznaczone na długie trasy, a raczej na szybkie przemieszczanie się po mieście. Wróćmy więc zatem między blokowiska i popatrzmy, co zmieniło się we wnętrzu nowego Splasha.
Środek małego Suzuki nie zmienił się praktycznie wcale, poza niewielkimi detalami, które zauważalne są chyba tylko przez pracowników Suzuki. Ulubioną zmianą japońskiego producenta jest dokładanie nowych wzorów tapicerek, dlatego nowy Splash również nie mógł zostać pozbawiony tej przyjemności. Oprócz tego zyskał również, jak określił to producent na stronie internetowej, „dodatkowe akcenty wykończeniowe odświeżające wnętrze kabiny”, czyli czarną błyszczącą obwódkę panelu centralnego. Poza PR-em Splash ma kilka innych zalet. Biorąc pod uwagę przeznaczenie tego miejskiego auta, istotne są dwie rzeczy: niewielkie gabaryty i jak najwięcej przestrzeni w środku.
We wnętrzu Splasha panuje spokój. Na desce rozdzielczej nie ma mnóstwa przycisków, które nawet po bliższym kontakcie z instrukcją obsługi, nie wiadomo do czego służą. Budowa konsoli centralnej jest prosta aż do bólu, a rozpracowanie przełączników trwa tyle, co rozpoznanie, gdzie jest przednia szyba auta. Materiały jednak, z których wykonane zostało wnętrze, pozostawiają wiele do życzenia. Plastiki są twarde i niezbyt przyjemne w dotyku, jednak ich spasowaniu nie można nic zarzucić. Podczas jazdy nic nie skrzypi i nie trzeszczy, co pozwala zapomnieć o ich mało przyjaznej fakturze.
Zupełnie inną bajką jest stylistyka. Konsola główna w kształcie elipsy i ciekawy obrotomierz, umieszczony osobno na desce, tylko dodają uroku wnętrzu. Można się przyczepić, że swój duży, okrągły prędkościomierz Suzuki przejęło od „Mini”, jednak trzeba przypomnieć, że diody LED w lampach zapoczątkowało Audi w R8, a teraz są one wszędzie i nikt nie widzi w tym problemu.
Zajrzyjmy na tylną kanapę. Zgodnie z wpisem w dowodzie rejestracyjnym, samochodem może podróżować pięć osób. Może w Japonii taka ilość miejsca wystarcza, żeby usadowić z tyłu trójkę pasażerów, lecz w Europie nie. Przestrzeń w bagażniku na poziomie 178 l również nie pasuje do formatu minivana. No chyba, że złożymy siedzenia - wówczas otrzymamy 573 l, jednak wtedy nie zapakujemy cenniejszego bagażu – dzieci! Koło się zamyka.
Splash, którym miałem okazję jeździć, nie należał do najlepiej wyposażonych samochodów na świecie. Miał między innymi radio z CD, obrotomierz, klimatyzację (oczywiście manualna), sterowanie radiem z kierownicy, kontrolę trakcji czy czujniki parkowania. Ten ostatni gadżet, jest godny poświęcenia chwili uwagi, bo jest dość nietypowy. W prawie każdym samochodzie wyposażonym w ten system, odległość od przeszkody sygnalizowana jest pikaniem. Lepsze systemy informują nas na ekranie, umieszczonym zwykle w okolicy tablicy rozdzielczej, o dokładnej odległości. W Suzuki ten właśnie ekran został umieszczony przed tylną szybą, tak by był widoczny we wstecznym lusterku, kiedy cofamy.
Na koniec pozostaje jeszcze silnik. W testowanym egzemplarzu zagościł jednolitrowy motor benzynowy o mocy 68 KM, współpracujący z manualną, pięciostopniową skrzynią biegów. Całość sprawia przyjemne wrażenie podczas codziennego poruszania się po zatłoczonych ulicach miasta. Splash jest żywy i dynamiczny, a dobrze zestrojone zawieszenie poprawnie tłumi nierówności. Do tego dochodzi układ kierowniczy, który może idealny nie jest, jednak daje nam odpowiednią kontrolę nad autem. Wszystko to sprawia, że prowadzenie Splasha jest proste jak układanie puzzli składających się z czterech elementów. Dodatkowo spalanie w cyklu mieszanym sięgające 6,2 litra, powoduje jeszcze większy uśmiech na naszej twarzy. Niestety kultura pracy silnika nie stoi na najwyższym poziomie. Najbardziej odczuwalne jest to podczas hamowania, kiedy obroty zaczynają falować, a samochód sprawia wrażenie jakby zaraz miał zgasnąć. Towarzyszące temu uczucie na pewno do przyjemnych nie należy, lecz chyba taka jest najprawdopodobniej specyfika silników Suzuki, do której trzeba się po prostu przyzwyczaić. Oczywiście na trasie braki mocy są odczuwalne, a na wysokich obrotach auto staje się bardzo głośne w środku. Jednak dla osób, które koniecznie chcą kupić Splasha do dalekich podróży jest alternatywa w postaci silnika 1.2, który dysponuje już 94KM.
Przyszła pora na podsumowanie i kalkulację. Splash, to japońska alternatywa dla blisko spokrewnionego Opla Agili, który był produkowany w oparciu o tę samą technologię. To małe autko dobrze pasuje na ciasne ulice miast, a jego dość spora ilość miejsca we wnętrzu, potrafi zaskoczyć. Podstawowa wersja Club kosztuje 42 900 zł, a za najbogatszą wersję Comfort z silnikiem 1.2 i automatyczną skrzynią biegów z portfela nie wyciągniemy więcej niż 50 900 zł. Japończycy rozsądnie podeszli do tematu i stworzyli poprawne auto, za przyzwoite pieniądze.
Redaktor