Suzuki Jimny vs. Suzuki Samurai - syn kontra ojciec?
"Jaki ojciec taki syn"- często słyszycie te słowa? Można by się spierać co do prawidłowości tej sentencji, ale musicie przyznać, że coś w tym jest. No dobrze, to działa wśród ludzi, jednak czy ma odniesienie do świata motoryzacji? Sprawdzając Suzuki Jimny nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że to naprawdę gruntownie zmodyfikowany...Samurai. Czy Jimny'ego można uznać za syna Suzuki Samuraia? Pójdźmy tym tropem i przekonajmy się.
Zacznijmy od wyglądu tych sympatycznych terenówek. Samurai to straszny "kanciak" - klasyczny, dwubryłowy "offroadowiec". Został zaprojektowany w latach 80-tych, co doskonale widać, jednak jego sylwetka starzeje się wolno i nadal jest pełna uroku. Użyczony do testu egzemplarz ma już na karku 22 lata, więc biorąc pod uwagę samochodowe życie można go uznać za "pana w średnim wieku". Wygląda filigranowo, ale na tyle poważnie, by móc uchodzić za czyjegoś ojca. Jimny naprzeciw niego wydaje się być designerskim młodzieniaszkiem. Chociaż jego sylwetka pochodzi z lat 90-tych widać w nim inspirację przodkiem - podobne proporcje, układ przedniego pasa, nadęte błotniki, czy koło zapasowe tam, gdzie powinno być w terenówce - na tylnej klapie. Jimny wygląda nieco bardziej delikatnie i zabawkowo - nie można uznać tego za wadę, trzeba ten zabieg potraktować jako próbę pójścia z duchem czasu. Czy udaną? Wszystko zależy od gustu. Oba autka mają w sobie to coś, ale to starszy z nich wygląda jakby mógł zdobyć znacznie trudniejszy teren.
Ich wymiary nie budzą respektu, a przy większych samochodach wydają się być mało poważne. To tak jakby przy koszykarzu NBA postawić ucznia podstawówki i kazać mu prężyć muskuły. Choćby miał duże bicepsy i tak go nie zauważycie. Samurai ma niecałe 3,5 metra długości i 153 centymetry szerokości. Z wysokością jest nieco lepiej, bo wynosi ona prawie 170 centymetrów. Jimny jest większy, ale to subtelne różnice. Oba samochody należą do wagi piórkowej - zwłaszcza starszy z nich, którego waga dochodzi do 970 kilogramów. Młodszy jest cięższy o 90 kilogramów, ale to nie efekt nadwagi, a większej ilości udogodnień na pokładzie.
Jimny uchodzi za mieszczucha - jest mały, zwrotny, a dzięki dużemu prześwitowi wskakuje na każdy krawężnik. Wsiada się do niego z łatwością, bo siedzenie znajduje się na idealnej dla większości kierowców wysokości. Duże szyby dają doskonałą widoczność, a kanciaste nadwozie idealne wyczucie obrysów samochodu na ciasnych parkingach. Podobny opis należałby się Samuraiowi, gdyby nie jeden fakt. W Jimnym wszystko działa delikatnie, mamy wspomaganie kierownicy, a biegi wchodzą z dziecinną łatwością. Zgoła odmienne wrażenie ma się, wsiadając do Samuraia. Można zapomnieć o hydraulice pomagającej skręcić koła. W tym aucie trzeba się odpowiednio przystawić do kierownicy, a jeśli nie możecie obrócić jej w miejscu potrzebna będzie wizyta na siłowni. Nie no, nie jest tak tragicznie, niemniej jednak manewrowanie tym samochodem przy małych prędkościach pozwoli spalić kierowcy sporą ilość kalorii i wzmocnić mięśnie ramion.
Kiedy już poćwiczymy miejskie parkowanie, pora udać się na przejażdżkę asfaltem. Pierwszy Jimny. Dlaczego? Ponieważ przesiadka z praktycznie każdego innego samochodu do tej małej terenówki jest jak przełączenie słodkiego popu na nowy singiel Metalliki, a to dopiero początek wrażeń związanych z tą dwójką. Jimny podskakuje, przechyla się na zakrętach, koła próbują przejąć władzę nad kierownicą w każdej koleinie... Jednym słowem ten samochód robi na drodze wszystko to, czego byście nie chcieli czuć za kółkiem. A Samurai? Jeśli jazda Jimnym jest jak słuchanie heavy metalu, to przesiadka do protoplasty to już wrzucenie do odtwarzacza składanki z death metalem. Samurai jest jeszcze twardszy, mocniej podskakuje i odbiera kierowcy resztki pewności siebie, które zostawił Jimny. Te samochody nie nadają się do szybkiej jazdy - niektórzy stwierdziliby nawet, że w ogóle nie da się nimi jeździć. Na początku czułem się trochę nieswojo, ale kiedy przyzwyczaiłem się do bujania, podbijania i niespodziewanych szarpnięć kierownicą zrozumiałem, że te samochody wcale nie chcą zabić kierowcy. Proponują po prostu odmienny styl jazdy. Idealnie pasowałyby do hardcorowego trybu życia, uzupełniając go w kwestii patentu na przemieszczanie się z punktu A do B.
W dziedzinie komfortu - wiem, w przypadku porównywanych aut to słowo jest mocno na wyrost - znacznie lepszy jest Jimny. Samurai zawieszony jest na resorach piórowych, a jego koła połączono sztywnymi mostami na obu osiach. Młodsze Suzuki to mały krok w przód. Zastosowano w nim zawieszenie sprężynowe, które jest miększe i sprawniej wybiera nierówności. Nowsza konstrukcja zawieszenia wydaje się też mieć nieco większy skok, a tym samym lepszy kąt rampowy, jednak trudno było to miarodajnie sprawdzić. "Zawias" Samuraia ma jedną wielką zaletę - jeśli tylko nie będziecie skakać tym samochodem z kilkumetrowej skarpy, nie ma praktycznie szans na uszkodzenie resorów piórowych. To zdecydowanie największy atut konstrukcji rodem z wozu drabiniastego.
Podjęcie decyzji, któremu z samochodów należy się laur zwycięstwa w kwestii przestrzeni wewnątrz, nie było już takie proste. Mimo pewnych różnic w wymiarach - Jimny jest dłuższy i nieco szerszy - oba samochody zapewniają podobną ilość miejsca w środku. Zaskoczenie czeka nas zwłaszcza z przodu, gdzie w obu Japończykach można usiąść całkiem wygodnie. Wszystko za sprawą wykorzystania dla pasażerów praktycznie całej szerokości wąskiego nadwozia. Oczywiście myśl o uderzeniu w boczne, cienkie jak tektura drzwi mrozi krew w żyłach, ale dwójka pasażerów nie może narzekać na brak miejsca. Jedynie panowie nadużywający siłowni, o ramionach szerokości jednego metra będą musieli zrezygnować z podróży tymi terenówkami lub... opuścić szyby w drzwiach. Z tyłu jest znacznie gorzej, ale da się tam upchnąć dwójkę pasażerów o średnim wzroście i jest szansa, że usłyszycie od nich podczas podróży coś więcej niż tylko marudzenie. Kwestię bagażnika najlepiej przemilczeć, albo nazwać go po prostu większym schowkiem. Na szczęście w obu samochodach w łatwy sposób można złożyć tylne fotele i awaryjnie powiększyć ilość przestrzeni na bagaż.
Zaskakująco dobra jest pozycja za kółkiem. Jeśli bez dwupłaszczyznowej regulacji kolumny kierownicy oraz 10 parametrów regulacji fotela nie wyobrażacie sobie zajęcia wygodnego miejsca, to zapraszam do jednego z tych samochodów. Położenia koła sterowego nie można zmienić, tak jak wysokości fotela. Ale co z tego, skoro konstruktorzy w jakiś niewiarygodny sposób uczynili zajmowanie pozycji w Jimnym uniwersalnym. Obie terenówki testowane były przez osoby o wzroście od 165 do 192 centymetrów i wszyscy usadowili się wygodnie. W jaki sposób dokonali tego japońscy inżynierowie? Na pewno nie zdradzą tej tajemnicy.
Skoro już jesteśmy we wnętrzu to czas się rozejrzeć. Nawet Jimny prezentuje się wewnątrz jak samochód z innej epoki. Owszem, jest tu schludnie, wszystkie przełączniki znajdują się pod ręką, na pokładzie jest nawet klimatyzacja oraz skórzane, podgrzewane fotele. Próżno jednak szukać termometru, a radio nie ma pożądanego portu USB. Błyszczące i twarde plastiki wróżą sporą odporność na uszkodzenia. Byłoby ok, gdyby nie archaiczny design. Nie lepiej jest u "ojca". Spojrzenie do wnętrza Samuraia zdradza dwa fakty - pierwszy sugeruje, że samochód użytkowany jest zgodnie z przeznaczeniem, o czym mówi lekko zachlapana błotem konsola środkowa, a drugi świadczy o wieku tego samochodu. Deska rozdzielcza tak jak całe nadwozie jest kanciasta, wszystkie przełączniki działają mechanicznie, a jedyną elektryką wewnątrz jest dmuchawa i radio. Z drugiej strony podstawowe wskaźniki, jak obrotomierz i wskaźnik temperatury silnika są wystarczające, a mniej wyposażenia, to mniej niepożądanych awarii. Słowo należy się fotelom starszego Suzuki, które jak na swój wiek nie tylko dobrze wyglądają, ale są całkiem wygodne i klimatyczne. Jimny to bardzo nieskomplikowany samochód, a Samurai jest prosty aż do...bólu.
Pod maską tych samochodów pracują silniki o pojemności 1,3 l. Różni je tylko konstrukcja. Ten starszy ma jednopunktowy wtrysk i 70 koni mechanicznych, a młodszy wielopunktowy i 85 "kucy". Oba silniki lubią wysokie obroty. Ten w starszym Suzuki z racji słabego wygłuszenia daje o sobie znać przy każdej prędkości. Jimny jest nie tylko cichy, ale również szybszy i żwawszy. Niestety daleko mu do demona szybkości. Przyspieszenie do "setki" trwa wieki, a osiągnięcie prędkości maksymalnej wynoszącej 140 km/h jeszcze dłużej. Oba samochody nie nadają się w trasę, najlepiej czują się na lokalnych drogach, bo powyżej 80 km/h jazda nimi staje się męcząca i... kosztowna. Zerowa dynamika oraz krótkie przełożenia pięciobiegowych skrzyń sprawiają, że spalanie przy wyższych prędkościach staje się zaskakująco duże. Niech was nie zmylą małe silniczki, oba te samochody to terenówki, więc średnie spalanie na poziomie 8-9 litrów nie powinno nikogo dziwić.
Mimo wielu miejskich zalet samochody te zostały stworzone do jednego - ich celem jest zdobywanie niezdobytego terenu. Wydawać by się mogło, że tak małe auta nie poradzą sobie na bezdrożach. Kto tak uważa musi zweryfikować swoje myślenie. Samurai to już terenowa legenda, bywalec rajdów i innych imprez off-roadowych oraz warsztatów, w których na jego bazie budowane są tak zwane "zmoty" gotowe wjechać tam, gdzie ciężko wejść. Został też bohaterem tysięcy filmików w sieci, pokazujących jego możliwości. Samurai to niezwykle dzielny terenowiec. Ma ramę, reduktor, bezawaryjne sprzęgła przednich kół zapinane ręcznie, wysoko umieszczony silnik i prześwit wynoszący 205 milimetrów. Nie gorzej uzbrojono Jimny'ego, z tą różnicą, że napęd przełączany jest nie dźwignią jak w Samuraiu, a guzikami na desce rozdzielczej. Takie rozwiązanie daje dużą większą swobodę jazdy, ale z pewnością nie jest tak niezawodne jak czysta mechanika protoplasty. Oba samochody mają niesamowite parametry terenowe. Jimny ma kąt rampowy wynoszący 31 stopni, a kąty natarcia i zejścia wynoszą odpowiednio 36 i 46 stopni. Samurai wcale mu nie ustępuje w tej dziedzinie, co sprawdziłem nie tylko na papierze, a przede wszystkim doświadczalnie.
Jak te specyfikacje wpływają na jazdę w terenie? Dla niewprawionego off-roadowca samochody te wydają się mieć nieograniczone możliwości. Wjeżdżają wszędzie, pokonują głębokie koleiny, przeszkody wodne, strome podjazdy i z każdej opresji wychodzą obronną ręką. Takie waleczne maluchy. Jeśli za kierownicą usiądzie ktoś, kto zna ich możliwości okazuje się, że potrafią jeszcze więcej. To najprawdziwsze terenówki, a ich małe wymiary poza asfaltem okazują się atutem. Wjadą tam, gdzie większe maszyny się po prostu nie mieszczą. Dodatkowo ich niska masa sprawia, że trudniej utopić je w błocie. Ale który z nich jest lepszy? Trudno wskazać zwycięzcę. Samurai wydaje się być odporniejszy na trudne warunki, ale czułem, że to tylko moje wrażenie albo obawa o to, by testowany Jimny wrócił z tej wyprawy w całości. Jedno jest pewne - wystarczy ubrać te samochody w "trekkingowe obuwie", by zdobyć naprawdę niedostępne rejony.
Suzuki Samurai to hardcorowy tata. Ma już kilka zmarszczek na karoserii, ale sprawnością może zawstydzić młodzieniaszka. Jimny wygląda nieco mniej zadziornie i jest bardziej cywilizowany, ale niech was to nie zmyli, bo pod zabawkową karoserią kryje się charakter protoplasty. Oba auta mają coś co nazwałbym "pakietem antystresowym" - nie zachęcają do przekraczania prędkości, więc niestraszne nam mandaty, a możliwości pokonywania ciężkiego terenu sprawiają, że czujemy się pewnie w każdej sytuacji. Stwierdzam, że "jaki ojciec taki syn". Różnice wynikają z upływu lat i zmieniających się potrzeb klientów. Suzuki Jimny jest godnym, choć niepozornym spadkobiercą legendy Samuraia. Za jego zakupem przemawia tylko jeden logiczny argument - duże możliwości jazdy po bezdrożach. Jednak dziwnym trafem wzbudził u mnie tak dużą sympatię, że dołączył do grona tych samochodów, z którymi było najtrudniej się rozstać.