SsangYong Tivoli – Mercedes w skórze Daewoo?
Natury się nie oszuka. Już od czasów prehistorycznych człowiek myślał, jak ułatwić sobie życie. I pierwszym etapem było wykrzesanie ognia. Z punktu widzenia branży motoryzacyjnej najważniejsze było wykorzystanie koła. Pisząc w dużym skrócie, to rosnące potrzeby i chęć szybszego przemieszczania się doprowadziła do wynalezienia samochodu. Na tym jednak nie koniec. Niemal każdy z nas chce mieć więcej, lepiej i wygodniej. Jak w tym wszystkim odnajduje się SsangYong?
Dzisiaj komfort przez wielu utożsamiany jest z samochodami marki Mercedes. I tym wstępem nieco okrężną drogą dotarłem do mało popularnej w Polsce marki SsangYong. Ale jak? Zapytacie, skąd to wcześniejsze odwołanie do niemieckiej marki? Otóż we wczesnych latach 90-tych ubiegłego wieku koncern Daimler-Benz wykupił 5% akcji południowokoreańskiej marki. Bliska współpraca zaowocowała wspólnymi podzespołami (np. dla modeli Korado i Musso). W 1999 roku markę przejęła firma Daewoo. W 2010 roku doszło do kolejnej zmiany właściciela. Tym razem przedsiębiorstwo trafiło w ręce indyjskiej spółki Mahindra&Mahindra Limited.
Zaplanowany przeze mnie test ma w pewnym stopniu rozwiać wątpliwości – czy dzisiejszy SsangYong jest bliżej czasów Mercedesa czy Daewoo? A może jest to całkowicie nowy produkt?
Jak wygląda?
Produkowany od 2015 roku w miejscowości Pyeongtaek samochód to w rzeczywistości bardzo modny ostatnio crossover klasy B. Chociaż stylistycznie wygląda skromnie, to nazwa modelu wydaje się temu przeczyć – nawiązuje bowiem do starożytnego miasta we Włoszech w prowincji Turyn. Projekt nadwozia ma niewiele wspólnego z finezyjną włoską kreską. Jest za to rozwinięciem konceptów o nazwach XIV-Air i XIV-Adventure.
Zerwanie z poprzednią, mocno kontrowersyjną linią nadwozia marki wyszło na dobre. Patrząc obiektywnie, oprócz kształtu maski oraz znaczka zupełnie nic tu nie przypomina dawnych modeli. Sam projekt nadwozia jest po prostu poprawny. Subtelny grill został dobrze wkomponowany pomiędzy reflektory przednie. Uwagę zwraca tu przede wszystkim masywny zderzak z licznymi przetłoczeniami oraz sporej wielkości kratką wlotu powietrza u dołu. Całość uzupełniają nisko umieszczone halogeny, kształtem współgrające z wysoko umieszczonymi reflektorami, w które subtelnie włożono światła do jazdy dziennej w technologii LED.
Linia boczna pozbawiona jest wszelkich elementów charakterystycznych. Wyjątkiem jest masywny błotnik tylny z mocno zachodzącymi na niego kloszami lamp.
Trzeba jasno powiedzieć – najbardziej kontrowersyjny stylistycznie jest właśnie tył pojazdu. Wspomniane wyżej klosze lamp zachodzące na błotniki chociaż dobrze komponują się z całością nadwozia, wydają się trochę za małe w porównaniu do masywnej klapy bagażnika. Jej centralne miejsce zajmuje duże logo marki z umieszczoną pod nim nazwą modelu. W dolnej części zderzaka umieszczono światła odblaskowe po obu skrajnych stronach samochodu, a światło przeciwmgielne – symetrycznie z logo SsangYong, tylko o wiele niżej.
Ostre przetłoczenia są cechą charakterystyczną Tivoli. Przywiązanie do tego widać również w projekcie szyb. Ich nietypowy kształt dobrze uzupełnia całość. Śmiało można powiedzieć, że duże zainteresowanie, które samochód budzi wśród przechodniów i innych użytkowników dróg, nie jest konsekwencją stylistyki. Jest to raczej ciekawość. Model Tivoli, jak i cała marka SsangYong nie są zbyt popularne w Polsce.
Rozpoczynamy test
Z uwagi na to, że moje spotkanie z Tivoli było pierwszym testem samochodu tej marki, postanowiłem go sprawdzić w naprawdę różnych warunkach. Jako pierwsze wyzwanie przed koreańskim modelem postawiłem długą, całodniową podróż nad polski Bałtyk. Trasa, która liczyła niemal 700 km (w jedną stronę), przebiegała nie tylko przez autostrady i trasy szybkiego ruchu. Nie zabrakło również zakorkowanych centrów miast czy zwykłej drogi krajowej prowadzącej wzdłuż morza do upragnionego miejsca wypoczynku.
Skrajnie różne warunki na drodze i dostosowana do tego dynamika jazdy pozwoliła mi odpowiedzieć na wiele nurtujących pytań. Wbrew wcześniejszym zwyczajom tym razem nie czytałem wcześniej w Internecie informacji o modelu. Z drugiej strony – wbrew pozorom nie ma ich tam aż tak wiele. To kolejny raz potwierdza, że SsangYong w dalszym ciągu jest w Polsce marką niszową. Tym razem pierwsze wrażenia i opinie o samochodzie chciałem uzyskać z jazdy.
Układ napędowy
Pod maską testowanego modelu znalazł się turbodoładowany silnik Diesla o pojemności 1.6 litra. Dopiero pierwsze kilkanaście kilometrów poza miastem pozwoliło mi w miarę dobrze wyczuć tę jednostkę. Deklarowana przez producenta moc, która wynosi 115 KM, jest w zupełności wystarczająca do tego lekkiego samochodu.
Dynamiczna jazda i płynne wyprzedzanie nie wymusza na kierowcy częstej redukcji biegów. Chociaż skrzynia biegów działa płynnie i bez wyraźnego oporu, ma też swoje wady. Zbyt za ciasno osadzone sąsiednie biegi potrafią zmylić kierowcę. Przekonałem się o tym podczas jazdy pod lekkie wzniesienie. Z pozoru spokojna jazda z dozwoloną na tym odcinku prędkością maksymalną, wynoszącą 70 km/h, a silnik nie daje rady podciągnąć ważącego 1455 kg Tivoli pod górkę. Szybki rzut oka na dźwignię zmiany biegów i pierwszy raz pojawiły się wątpliwości. Czy to już piaty czy jeszcze trzeci bieg? Przy takim wzniesieniu powinienem jechać trójką.
Niezbyt komfortową sytuację poprawia w pewnym stopniu komputer pokładowy. Potrafi on zasugerować zmianę biegu na wyższy lub na niższy. Od tego momentu starałem się uważnie słuchać podpowiedzi tego elektronicznego asystenta.
Dynamiczna jazda, gwałtowne przyspieszenia podczas wyprzedzania i szybkie przemieszczanie się krótkimi fragmentami autostrad zaowocowało dosyć sporym spalaniem. Kolejny raz, opierając się na wskazaniach komputera, odczytałem dane. 6,5 litra na 100 km/h jazdy w trasie to niezbyt imponujący wynik. Co więcej, odbiega on znacznie od deklaracji producenta.
Pierwszą część testu Tivoli zdaje z niezbyt imponującym wynikiem. Na usprawiedliwienie dodam, że w trakcie podróży starałem się wyjątkowo często korzystać z dosyć wysokiego momentu obrotowego, który wynosi 300 Nm przy 1500-2500 obr./min. Nie omieszkałem także sprawdzić sprintu od 0 do 100 km/h.
Wnętrze
Podczas jazdy, oprócz doznań, na które zwraca uwagę kierowca, pojawiły się również inne spostrzeżenia. Część z uwag dostarczyła mi moja żona, która była wiernym i cierpliwym kompanem w podróży. Przez wielu niedoceniania, a często wręcz wyśmiewana marka oferuje naprawdę ciekawe i przede wszystkim przestronne wnętrze.
Pierwsze wrażenie po zajęciu miejsca za kierownicą przywołuje na myśl samochody marki Chevrolet. Zegary osadzone głęboko w tubach z możliwością zmiany koloru podświetlenia, centralnie umieszczony dotykowy wyświetlacz oraz znajdujący się pod nim zestaw przycisków do złudzenia przypominają te z modelu Cruze. Koło kierownicy jest spłaszczone u dołu, a umieszczone na nim przyciski sterowania multimediami są logicznie ułożone. Ergonomiczne rozmieszczenie wszystkich przycisków to jedna z najmocniejszych stron wnętrza Tivoli. Jedyną skazą w całym, niemal doskonałym projekcie jest sterowanie wskazaniami komputera pokładowego z konsoli środkowej. Jest to bardzo niewygodne rozwiązanie, gdyż wymusza chwilowe oderwanie wzroku od drogi.
Sam projekt deski rozdzielczej może nie zachwyca, ale ma swój indywidualny styl. Plastiki – chociaż twarde (szczególnie w górnej części kokpitu) – wyglądają ładnie i są nieźle spasowane.
Osoby lubiące porządek w aucie, a jednocześnie dużo podróżujące, docenią liczne schowki. W kieszeniach bocznych każdych drzwi znajduje się specjalne wycięcie na butelkę. Oprócz tego w tunelu środkowym, tuż obok dźwigni hamulca ręcznego znajdziemy poręczne cupholdery.
Kolejnym ciekawym rozwiązaniem, którego nie spotkałem w żadnym innym aucie, jest projekt podłokietnika. W przedniej jego części znajduje się sporej wielkości wyżłobienie. Dzięki temu zabiegowi bez trudu schowamy tam nawet sporej wielkości tablet.
Duże fotele przednie nie dają zbyt dobrego trzymania bocznego, za to nadrabiają zaległości w dziedzinie komfortu. Właściwe wyprofilowanie części lędźwiowej sprawia, że nawet dłuższa podróż bez przerw nie jest żadnym problemem.
Podobnie pozytywne zdanie mam na temat kanapy tylnej. Bez trudu możemy zabrać ze sobą dwóch pasażerów. Łagodnie opadająca linia dachu i spora ilość miejsca na wysokości kolan (nawet przy maksymalnym odsunięciu foteli przednich) sprawiają, że osoby mierzące powyżej 1,80 m będą się czuły komfortowo.
Skoro już mówimy o wnętrzu, to warto wspomnieć o bagażniku. Tivoli jako crossover klasy B potrafi zaskoczyć w tym aspekcie. 423 litry pojemności to wynik najlepszy w klasie. Ale niestety jest to wynik, który dostępny jest tylko na papierze. Regularny kształt bagażnika, czy podwójna podłoga nie rekompensują niedostatku miejsca. Przyznam szczerze, że bagażnik sprawia wrażenie mniejszego niż w typowym samochodzie klasy B, np. VW Polo czy Seacie Ibiza. Podczas pakowania mieliśmy spory problem, by upchnąć wszystkie bagaże na 4-dniowy urlop nad morzem.
Wyposażenie zaskakuje
Pomimo bardzo ambitnych planów, które założyłem na początku tego testu, po pierwszych dwóch dniach nie byłem w stanie jednoznacznie ocenić Tivoli. Z jednej strony to samochód, w którym od razu czujesz się pewnie i niemal nic Cię negatywnie nie zaskakuje. Z drugiej strony – za kwotę powyżej 90 000 zł możesz kupić wiele większych i bardziej dojrzałych samochodów. Patrząc obiektywnie, otrzymujemy jednak maksymalnie wyposażony samochód segmentu B ze sporo wyższym prześwitem i całkiem fajną jednostką napędową.
Jeżeli ktoś szuka auta do miasta, którym ma się wyróżnić z tłumu, a przy tym chce zaimponować poziomem wyposażenia, to Tivoli jest idealną propozycją dla niego. Wyposażenie standardowe testowanej wersji o nazwie Sapphire potrafi niemal „zwalić z nóg”. Już pierwsze spojrzenie na listę gadżetów – tych mniej i bardziej potrzebnych – przyprawia o zawrót głowy. W pełni skórzana tapicerka, elektrycznie regulowany fotel kierowcy czy wbudowana nawigacja to elementy, które rzadko znajdziemy w samochodzie tej klasy. Jak dodamy do tego podgrzewane, jak i wentylowane przednie fotele, asystenta parkowania wraz z kamerą czy system zapobiegający kolizji i utrzymujący samochód w wyznaczonych pasach ruchu, to przestajemy mieć wątpliwości, że SssangYong miał coś wspólnego z Mercedesem. Na tym jednak nie koniec dobrych wiadomości. Na pokładzie samochodu znajdziemy również podgrzewaną kierownicę, system automatycznego parkowania, a nawet tak dziwny gadżet jak czujnik położenia kół przednich na postoju. Wśród tych skrajnie nietypowych elementów wyposażenia trzeba wymienić jeszcze wyjście pod złącze HDMi, które znajduje się tuż przy wyjściu USB. Całość zamyka dobrze działający system bezkluczykowego dostępu do samochodu.
Pozytywne wrażenie psuje jednak jeden mały drobiazg. Ku mojemu zaskoczeniu jest to układ klimatyzacji. Do szybkości i skuteczności jego działania i samej obsługi uwag mieć nie można. Najbardziej razi jednak ograniczona możliwość jej ustawienia. Nie można ustawić nawiewu na samą szybę czy na same nogi. Drobna wpadka, ale znacznie wpływa na komfort eksploatacji.
Jak go ocenić?
By jeszcze lepiej poznać samochód, w drodze powrotnej wybrałem alternatywną trasę do Warszawy. Więcej zakrętów, a mniej tras szybkiego ruchu miało być szansą na jeszcze dokładniejsze poznanie zachowania Tivoli w ruchu. W pierwszej części testu potwierdziłem, że pomimo niezbyt imponującej mocy, na dynamikę samochodu nie mam prawa narzekać. Nieco gorzej wypadło średnie spalanie. Trasa powrotna, która liczyła tym razem niemal 900 km stała się źródłem zupełnie innych doznań. Długa jazda z możliwie stałą prędkością oraz częste korzystanie z podpowiedzi komputera pokładowego, a także ambitne założenie o nieprzekraczaniu granicznej prędkości – 130 km/h zaowocowało drastycznym spadkiem apetytu na paliwo. Wynik osiągnięty podczas drogi powrotnej był naprawdę imponujący. Zaledwie 4,3 litra potrzebowało Tivoli na przejechanie każdych 100 km trasy. Przy zbiorniku liczącym 47 litrów pojemności pozwoli to na pokonanie ponad 1000 km. Wynik ten tym bardziej budzi respekt, gdy przypomnę sobie, że podobny osiągnąłem podczas testu znacznie mniejszego Fiata Pandy. Trzeba jednak otwarcie przyznać, delikatne operowanie pedałem gazu i stosowanie zasad ecodrivingu jest naprawdę wyczerpujące, a przy tym przyjemność z jazdy też była wątpliwa...
Świetne wyniki z zakresu ekonomiki przysłoniły nieco pewne niedoskonałości modelu, które odkryłem podczas jazdy. Kolumny McPhersona z przodu i belka skrętna z tyłu to dosyć popularne rozwiązanie w kwestii zawieszenia. Jest trwałe i dobrze się sprawdza na polskich drogach. Tivoli zapewnia odpowiedni komfort, skutecznie amortyzując wszystkie nierówności. Z mieście docenimy nie tylko wysoki prześwit wynoszący 167 mm, ale także mały promień skrętu, który ułatwia manewrowanie. Każdy, kto czerpie przyjemność z jazdy, będzie jednak zawiedziony. Układ kierowniczy jest bardzo czuły, co przekłada się na ograniczone możliwości wyczucia samochodu, a wyższy prześwit w połączeniu z dosyć krótkim rozstawem osi powoduje nieprzyjemne przechylanie samochodu. Nagła zmiana kierunku jazdy z koniecznością lekkiego hamowania sprawia, że przód wyraźnie nurkuje. Próby dynamicznej jazdy niosą wyraźny sygnał – tym samochodem nie należy szaleć. Po długiej przygodzie i wzajemnym poznawaniu się przyszedł czas na werdykt.
SsangYong Tivoli jest świetną propozycją do miasta czy na dłuższe wycieczki w komfortowych warunkach. Przy założeniu płynnej jazdy, a także patrząc na bogate wyposażenie, nie mam wątpliwości, że marka wzorowała się na Mercedesie. Jakość wykonania i czytelność wskaźników potwierdza, że to właśnie niemiecka marka jest tu stawiana jako wzór do naśladowania. Błędy zdarzają się każdemu, a z pozoru małe Tivoli ma ich naprawdę niewiele. Jeżeli marka w dalszym ciągu będzie się rozwijała w tym kierunku, to porównanie do budżetowego Daewoo będzie bezzasadne.
SsangYong stworzył model, którego nie musimy się bać. Pomijając drobne wpadki, jedyne czego możemy się obawiać to niezbyt duży prestiż i zazdrość sąsiada, że poziomem wyposażenia tego niepozornego auta możemy dorównać niejednemu Mercedesowi z ubiegłych lat.