SsangYong Korando - misja specjalna
W ostatnim dniu przed ciszą wyborczą ciężko było kupić szampon bez rozmowy z ekspedientką o polityce. Kiedy po ogłoszeniu wyników zacząłem pisać relację z jazdy testowej, cały Internet także pękał od polityki. Ciężko napisać cokolwiek apolitycznego, ale spróbuję...
Nie… obiecuję… tylko jeden akapit! Weźmy takiego Palikota. Ile to razy myślałem, że jest skończony, że nie podniesie się po kolejnych nieprzemyślanych słowach czy po spektaklach z akcesoriami erotycznymi. Aż wreszcie miarka się przebrała, wyrzucono go z partii rządzącej a on? Jak Feniks powstaje z popiołów i szokuje dziś wszystkich dziesięcioprocentowym słupkiem poparcia dla swojego Ruchu. Ale wiecie co? Gdyby nawet słupek poparcia dla Ruchu Palikota urósł w wyborczą niedzielę do 50% i choćby miał on zostać (o zgrozo..) nowym premierem, to i tak jeszcze przez dłuższy czas widząc Palikota, przypominałbym sobie o akceso… to znaczy o wibratorze.
Ciężko zmienić wyrobioną opinię
Tak to jest z ludźmi - jak ktoś sobie wyrobi już opinię o Tobie, to ciężko ją zmienić, choćbyś został i premierem Rzeczypospolitej.
Z samochodami zresztą jest podobnie. Była sobie na naszym rynku kiedyś marka SsangYong. I design samochodów tej marki zdawał się mówić nam wszystkim: „Nie jesteśmy tacy sami jak inni i pokochajcie nas właśnie takimi!”. I sprzedawała takie niezbyt urodziwe modele, jak Actyon czy Rodius. Efekt? Wyrobiłem sobie opinię, że SsangYong (delikatnie mówiąc) nie trafia w moje gusta swoim designem. I ciężko ją będzie zmienić.
Raczej nie byłem odosobniony w swojej opinii, bo SsangYong zniknął z naszego rynku w 2009 roku. A kiedy wrócił z nowym modelem, to miał on w swoim wyglądzie nowy komunikat: „Nie jestem gorszy od innych i nie musisz stawać na głowie, aby mnie pokochać!”. Podobno tylko krowy nie zmieniają poglądów, a więc chwyciłem za telefon i umówiłem się na test nowości z Dalekiego Wschodu.
Agent z Korei
I oto on. Nowy SsangYong Korando. Ubrany w modne białe szaty, pasujące do twarzy okulary i proporcjonalnie zbudowany. Agent, którego Koreańczycy przysłali z misją specjalną – zatrzeć wspomnienia po „tamtym” SsangYongu i przekonać klientów, że auta z logiem przypominającym skrzydła anioła (lub rogi diabła, jak kto woli) mogą być ładne. To oczywiście nie jest jedyne jego zadanie – ma też urzekać mocą, ergonomią, wyposażeniem i komfortem jazdy. Mission impossible? Mieliśmy tydzień na rozpracowanie tego agenta.
Oglądając nowe Korando, widzimy, że zmieniono nie tylko przesłanie skierowane do klienta - zmieniono też ludzi odpowiedzialnych za projekt nadwozia. I rzeczywiście – za nowy projekt odpowiada słynny Giorgetto Giugiaro, który nadał nowemu dziecku SsangYonga wyraz twarzy młodego misia z wielkim nosem, który patrzy na świat szeroko otwartymi oczami i lekkim uśmiechem na ustach, podkreślonych oryginalnie umiejscowionymi i oprawionymi światłami przeciwmgielnymi. Auto wygląda proporcjonalnie, mimo kontrastu pomiędzy masywnym przodem, a ściętym tyłem prawie pozbawionym zderzaka i zakończonym światłami w kształcie przecinków. Podwójne rury wydechowe dopełniają dynamikę sylwetki i wnoszą modny sportowy akcent. Lecz właściciel będzie częściej oglądał auto od wewnątrz, a więc …
zaglądamy do środka.
A tam wita nas szalony głośny gong ostrzegający przed niezapiętymi pasami. Rany… ja jeszcze nie jadę! Ba, ja nawet nie zdążyłem odpalić silnika, a to auto już chce, abym założył kask? Nie za wcześnie? Może to koreański sposób na 5 gwiazdek w testach zderzeniowych?
A więc po zajęciu miejsca w kabinie i zapięciu się, uwagę zwraca estetyka, prostota rozwiązań i brak przerostu formy nad treścią. Deska rozdzielcza jest bardzo prosta i czytelna - wszystko jest na swoim miejscu. No… prawie wszystko. Włączenie kierunkowskazów odbywa się „piętro wyżej” niż w innych samochodach, podobnie sterowanie wycieraczkami. Oba przełączniki sterczą pod kątem 45 stopni do góry z kolumny kierowniczej.
Co ciekawe, przy moim 2-metrowym wzroście zajęcie prawidłowej pozycji prawie nie wymagało regulacji. Wnętrze jest na tyle obszerne, że miejsca nie brakuje ani nad głową, ani nad kolanami i to bez odsuwania wszystkiego „na maksa”. Skórzane fotele są dobrze wyprofilowane i wygodne i pozwoliły mi na pokonanie trasy Warszawa-Łódź-Kraków bez najmniejszych dolegliwości.
Użyte we wnętrzu plastiki są niskobudżetowe, ale nie tandetne. Nic w aucie nie skrzypi ani nie trzeszczy - wszystkie elementy są dobrze spasowane.
Producent pomyślał o rozrywce, a więc w aucie znalazł się odtwarzacz CD/MP3 z 6 głośnikami i możliwością odtwarzania muzyki przez Bluetooth, złącze USB lub przez gniazdo AUX-IN. Takie bogactwo skłoniło mnie do wyciągnięcia USB z testową muzyką i choć wynik nie zwalił mnie z nóg, to dla większości słuchaczy (w tym dla mnie) jest to w zupełności wystarczająca jakość odtwarzania. Trochę przeszkadza sposób przewijania utworów, możliwy w obu kierunkach tylko z kierownicy (pasażer może przewijać wyłącznie do przodu) oraz niewygodnie wyskalowana regulacja głośności. Volume 0 – cisza. Volume 1 – za głośno. A jakbym chciał tak tyci, tyci? Tego producent nie przewidział.
A w drugim rzędzie…
Z tyłu nie ma już takiej przestrzeni, ale osobom średniego wzrostu miejsca nie zabraknie. W zimie pasażerowie mogą cieszyć się rzadko spotykaną w tej lidze cenowej podgrzewaną tylną kanapą. Ja siadając z tyłu, miałem problem z opadającą na głowę podsufitką, ale udało się go wyeliminować po delikatnym rozłożeniu oparć. Zabrało to trochę pojemności z bagażnika, ale mogłem już podróżować bez przeszkód – dobrze, że taką możliwość przewidziano.
Skoro już mówimy o bagażniku, to projektantom należy się pochwała za poręczne kieszenie pod podłogą bagażnika, w których można zostawić laptop bez obaw o jego roztrzaskanie na zakręcie. A Grand Prix pomysłowości w organizacji bagażnika wędruje do Koreańczyka, który przewidział miejsce na roletę bagażnika pod jego podłogą.
Podsumowując, zarówno na zewnątrz jak i w środku auto sprawia dobre, świeże, powiedziałbym europejskie wrażenie – myślę, że ten test możemy Korando zaliczyć.
Technika
Silnik testowanego auta to 2-litrowy diesel o mocy 175 KM i momencie obrotowym 360 Nm - to na razie jedyna jednostka napędowa, dostępna w Korando. Jest to zupełnie nowa konstrukcja, która z łatwością radzi sobie z tym SUVem i zużywa przy tym umiarkowane ilości paliwa. W mieście nie udało mi się przekroczyć granicy 9,5 litra/100km, a w trasie przy spokojnej jeździe uzyskałem wynik 7 litrów.
Jedyny problem tego silnika to jego słabe wyciszenie przy mocniejszym wciśnięciu pedału gazu. W takich momentach Korando zbyt ostentacyjnie obwieszcza wszystkim, że w jego baku pływa olej napędowy. Klekot diesla (niemal obojętnie czy zimnego czy ciepłego) słychać również w kabinie. Być może jest to efekt uboczny niezłych parametrów silnika, który zaczyna „ciągnąć” już od 1.250 obrotów na minutę, a po przekroczeniu 2.000 obrotów ożywa i zaczyna naprawdę imponować dynamiką. Po dotarciu do 4.000 obrotów krzywa momentu pikuje ostro w dół i przychodzi czas na kolejny bieg.
I tu na nowym europejskim image Korando pojawia się rysa. Skrzynia biegów jest jakby z poprzedniej epoki. Nie jest zbyt precyzyjna, stawia wyczuwalne opory i ma długie skoki lewarka. Działa, ma 6 biegów i jest nieźle zestopniowana, ale nie nadąża za resztą samochodu.
Korando jest pierwszym SsangYongiem z elektrycznym wspomaganiem układu kierowniczego. Od oporu do oporu ma tylko 3 obroty, ale wspomaganie jest zbyt mocne(choć trzeba przyznać, że słabnie wraz ze zwiększeniem prędkości). Przynajmniej podczas parkowania ułatwia to kierowcy zadanie. Zresztą należy auto pochwalić za niezłą zwrotność (10,8 m średnicy zawracania).
Mimo mocnego silnika Koreańczyk nie pretenduje na miano sportowca. Zawieszenie jest miękkie i komfortowe, co nie przeszkadza pewnie pokonywać tym autem zakręty i nie zdejmować nogi z gazu w łagodnych łukach. Oczywiście przechyły nadwozia są wyraźne, ale szybsza jazda nie sprawia problemu.
W trudnych sytuacjach kierowcę ma wyręczyć napęd na wszystkie koła. Nie ma tu trybu 2WD, jednak w zwykłych warunkach drogowych auto i tak jest napędzane tylko przez przednie koła. Tylna oś wkracza do akcji dopiero wtedy, gdy jedno z kół traci przyczepność oraz automatycznie podczas zjazdów. W szczególnie trudnych warunkach przyda się możliwość włączenia blokady międzyosiowego sprzęgła Haldex czwartej generacji. Blokada automatycznie wyłączy się po przekroczeniu 40 km/h, co powinno wystarczyć przy jeździe w zaspach czy piasku.
Koszty
Ceny promocyjne Korando zaczynają się już od promocyjnych 82.800 zł za rocznik 2010. Cena za najwyższą wersję wyposażenia z tego roku (ze skrzynią manualną) ze wszystkimi bez wyjątku opcjami to 110,700 zł. W tym już jest skórzana tapicerka, napęd AWD, lakier metalik, okno dachowe, tempomat itd. Do pełni szczęścia brakuje jedynie nawigacji i reflektorów ksenonowych, których nie dostaniemy nawet za dopłatą - za to w standardzie znajdziemy komplet poduszek, kurtyn i ESP.
Porównajmy tę kwotę z ceną najbliższego krewniaka, czyli Renaulta Koleosa (zarówno Koleos jak i testowane Korando to „pochodne” modelu Samsung QM5). Renault życzy sobie za identyczną moc i wyposażenie 122.160 (po rabacie). Za porównywalnego VW Tiguana dopłacimy co najmniej kolejne 10 tysięcy więcej. Oczywiście pomijam kwestie wizerunkowe, skupiam się tu wyłącznie na cennikach.
Mission possible
Wydaje się, że Korando ma wszelkie atuty, aby zatrzeć wspomnienia po poprzednich modelach i dobrze się sprzedać. Jest zgrabny, mocny, atrakcyjnie wyceniony i ma aż 5-letnią gwarancję. Czy misja agenta się uda? Na to nikt nie da gwarancji, ale polski rynek świetnie przyjął już niejedno koreańskie auto. Dlaczego więc miało by się nie udać Korando?