Skoda Kodiaq Sportline – ile ma w sobie sportu?
Skodę Kodiaq znamy już bardzo dobrze. Testowaliśmy już zwykłą wersję, która okazała się być bardzo dobrą propozycją dla rodziny. Była też odmiana Scout, która dodała Kodiaqowi więcej odwagi w terenie. Dziś dostaliśmy do testu edycję Sportline. Teoretycznie więc Kodiaq powinien mieć teraz więcej sportowych aspiracji. Sprawdziliśmy, jak jest naprawdę!
Ostrzejszy design
Sportline to pakiet występujący też w innych modelach tej czeskiej marki. Po czym najłatwiej rozpoznać, że mamy do czynienia z tą wersją? Po czarnych dodatkach. W przypadku Kodiaqa mówimy o grillu, lusterkach, relingach czy listwie okalającej boczne szyby. Oprócz tego przeprojektowano jeszcze zderzaki, aby wyglądały bardziej zadziornie. Myślicie, że to koniec zmian? Nic z tych rzeczy – dla Sportline’a zaprojektowano specjalny wzór 20-calowych obręczy. Gdzieniegdzie okraszono jeszcze tę odmianę emblematami „Sportline”. W standardzie dostaniemy też przyciemniane tylne szyby.
Tylko tyle i aż tyle. Większość z nas rozpozna od razu, że jest to Kodiaq, tyle tylko, że w niecodziennej wersji. Zmian mimo wszystko trochę jest. Nie zaburzyły one jednak koncepcji samego samochodu. Subtelnie zmieniły jego wygląd, aby stał się bardziej drapieżny.
Niestety, w podstawie Kodiaq nie prezentuje się tak dobrze jak nasza testowana wersja. Aby uzyskać taki efekt finalny, musimy wyłożyć dodatkowo 3 tys. zł za lakier „Velvet” i 2,6 tys. zł za 20-calowe alufelgi (w standardzie dostaniemy cal mniejsze).
Poczuj sportowego ducha
Środek Sportline’a również przeszedł szereg zmian. Pierwszą i najważniejszą są nowe fotele – tym razem zostały wykończone alcantarą. Jak przystało na usportowioną odmianę, trzymanie boczne stoi na bardzo wysokim poziomie. Zintegrowane zagłówki co prawda ograniczają w pewien sposób możliwość idealnego dopasowania do naszego ciała, jednak w tym przypadku nie ma tragedii. Oparcie jest na tyle długie, że nawet wysokie osoby mogą wygodnie i bezpiecznie zająć miejsce. Summa summarum takich foteli nie powstydziłoby się prawdziwe, sportowe auto.
Kolejną zmianą jest kierownica – bardzo przypomina tę z Octavi RS. Podobnie jak ta z mniejszego brata, została w całości pokryta perforowaną skórą. Podoba mi się decyzja o jej ścięciu u dołu i wyprofilowaniu miejsc na kciuki. Grubość wieńca została dodatkowo zwiększona. Wszystkie te usprawnienia rzeczywiście dodają sportowego charakteru.
W Kodiaqu możemy spotkać różne elementy dekoracyjne – począwszy od plastiku, poprzez drewno w wersji Scout, aż do imitacji karbonu w testowanym Sportline.
Zauważyliście, że całe wnętrze utrzymane jest w ciemnych kolorach, a jasnej tapicerki nie dostaniemy nawet za dopłatą? To nie przypadek. Czarna podsufitka czy deska rozdzielcza mniej rozprasza kierowcę. W wyścigach każdy szczegół się liczy. Kodiaqiem raczej nikt nie będzie brać udziału w rajdach, jednak miło, że projektanci zadbali nawet o takie detale.
Stary niedźwiedź mocno śpi…
Do testu otrzymaliśmy najmocniejszą z benzynowych jednostek – 2.0 TSI o mocy 180 KM oraz maksymalnym momencie obrotowym 320 Nm, który dostępny jest w bardzo szerokim zakresie (od 1400 do 3940 obr./min). Silnik ten seryjnie zespolony jest z automatyczną skrzynią biegów o siedmiu przełożeniach oraz napędem na 4 koła.
Jak się tym jeździ? Jeśli ktoś myślał, że Kodiaq Sportline będzie się prowadzić sportowo, to niestety bardzo się rozczaruje. Na papierze przyspieszenie do setki „trwa” 8 sekund, a maksymalnie rozpędzimy się do 205 km/h. Realne odczucia z jazdy są jednak zgoła odmienne. Kodiaq w żadnym przypadku nie namawia do szybkiej jazdy. Zachowuje się jak leniwy miś. Szczerze mówiąc, nie czuć tych 180 KM. Silnik nie ma ochoty wkręcać się na obroty, za to DSG bardzo ochoczo wrzuca kolejne biegi, aby choć trochę zbić obroty.
Plusem takiego zachowania jest obniżenie spalania, które przy ostrzejszym traktowaniu naszego misia, może wywołać ból głowy. Przy spokojnej jeździe uda nam się zejść do 12 litrów w mieście i około 8-9 litrów w trasie. Nie są to najniższe wartości – miejmy jednak na uwadze, że dwulitrowa jednostka nie ma łatwego życia – ciągnie cały czas ponad 1700 kg.
Niemniej jednak użytkowanie Kodiaqa z tym silnikiem jest bardzo przyjemne. Dzięki dobremu wyciszeniu przy niskich obrotach kompletnie go nie słychać. Lepiej nie denerwować misia, ponieważ nawet gdy się wkręci na wysokie obroty, to nic szczególnego się nie dzieje, oprócz tego, że staje się dużo głośniejszy.
Na drodze Kodiaq ciągle zachowuje się jak duży, leniwy niedźwiedź. Nawet pomimo 20-calowych kół, jazda po nierównościach czy przejazd po progach zwalniających, nie nastręczy nam bólu kręgosłupa. Na zakrętach nadwozie się przechyla, ale nikt o zdrowych zmysłach nie będzie szalał tym autem po łukach. A układ kierowniczy, choć dla mnie zbyt lekki, pracuje zaskakująco precyzyjnie jak na dużego SUV-a.
Mimo wszystko w tym aucie bardziej widziałbym 2.0 TDI o mocy 190 KM. Oczywiście czasami do naszych uszu dojdzie wtedy charakterystyczne terkotanie, jednak liczby na stacji paliw będą zdecydowanie niższe. O sportowej jeździe, zarówno przy benzynie jak i „ropniaku”, nie ma mowy, więc po co przepłacać?
Ile kosztuje podrasowany Kodiaq?
Ceny Kodiaqa Sportline zaczynają się od 138 700 zł. Sporo, zważając na fakt, że podstawowego Kodiaqa dostaniemy już od 93 750 zł. Oprócz testowanej przez nas dwulitrowej benzyny, możemy zdecydować się na 1.4 TSI 150 KM lub 2.0 TDI o mocy 150 KM lub 190 KM. Wysoka cena początkowa sportowej odmiany podyktowana jest bardzo bogatym wyposażeniem seryjnym. Na pokładzie znajdziemy np. w pełni ledowe reflektory przednie, bezkluczykowy dostęp, elektrykę fotela kierowcy czy oświetlenie ambientowe.
Na stronie internetowej Skody znalazłem zdanie, które idealnie opisuje testowany model: „Kodiaq Sportline odważnie łączy wygodne wnętrze ze sportowym designem”. Nie ma tam ani słowa o sportowych właściwościach jezdnych. Tak jak odmiana Scout nie zrobiła z Kodiaqa prawdziwej terenówki, tak Sportline nie zrobi z tego auta wyścigówki.