Scion tC - wskrzeszona Celica w amerykańskim wydaniu
20 tys. dolarów - to mniej więcej 68 tys. PLN. Tyle wystarczy za Atlantykiem, by stać się posiadaczem auta, które w Polsce w wielu kręgach jest całkowicie nieznane. Co więcej, wystarczy zapytać co poniektórych o markę Scion, by się przekonać, że obieg informacji w teleinformatycznym świecie wcale nie jest aż tak szybki, jakby nam wszystkim się mogło wydawać. Dla niektórych Scion kojarzy się co najwyżej z modelem nowoczesnego... telewizora lub odkurzacza. A jednak Scion to naprawdę marka samochodów, a model tC to jeden z najbardziej interesujących w gamie tej japońskiej marki.
Scion, obok Lexusa, jest kolejnym dzieckiem Toyoty, tyle że oferowanym tylko i wyłącznie w Ameryce Północnej i w Japonii. W Polsce marka Scion w przeciwieństwie do Lexusa praktycznie nie istnieje, a jak już modele tego producenta pojawiają się na ulicach, to zawsze pochodzą z prywatnego importu.
Przeglądając amerykańską stronę internetową producenta dziwi nie tylko specyficzne nazewnictwo (xA, xB, xD), ale także dysonans pomiędzy pozostałą linią modeli, a opisywanym sportowym coupe tC. Model tC („touring coupe”) w przeciwieństwie do innych produktów japońskiej marki nie dzierży litery „x” w swojej nazwie. Jak się okazuje, wynika to z polityki… Volvo. Szwedzi nadając swoim SUVom przydomki „XC” uniemożliwili Scionowi stworzenie przejrzystej linii modelowej.
Pierwsza generacja modelu tC zadebiutowała w połowie 2004 roku. Z ceną wyjściową na poziomie ok. 17 tys. dolarów sportowe coupe Toyoty uchodziło za jedną z bardziej atrakcyjnych propozycji na rynku. Niska cena wyjściowa połączona z przyzwoitym wyposażeniem, które w razie potrzeby można było wzbogacić o atrakcyjnie wyceniane pakiety sprawiła, że zainteresowanie modelem, szczególnie wśród młodszej klienteli, było spore. Bazujące na płycie podłogowej Toyoty Avensis sportowe coupe urzekało nie tylko powinowactwem do kultowej Celici, poziomem bezpieczeństwa (NHTSA), ale także osiągami – jedyna dostępna w modelu jednostka napędowa zapożyczona z modelu Camry generowała ponad 160 KM i umożliwiała osiągnięcie 100 km/h w czasie ok. 7.5 s!
Pod koniec 2010 roku na rynku pojawiła się kolejna generacja modelu – podobnie jak poprzednik, nowy model dzielił płytę podłogową z Toyotą Avensis (III generacji), a jednostkę napędową z Toyotą Camry. Tym razem pod maskę zawędrowała 2.5-litrowa, benzynowa jednostka benzynowa oznaczona symbolem 2AR-FE, generująca 180 KM mocy i 236 Nm momentu obrotowego. Te same wymiary nadwozia, ta sama koncepcja wnętrza, lepsze materiały wykończeniowe i bardziej wyrazista stylistyka – nowy tC miał na nowo ożywić podupadającą w 2009 roku sprzedaż modelu. Także i w tej generacji modelu zaproponowano klientom przyzwoite wyposażenie: całkowicie przeszklony dach, 18-calowe aluminiowe felgi, ABS, pełną elektrykę, tempomat, system stabilizacji toru jazdy VSC, system nagłośnieniowy firmy Pioneer i wiele innych.
Początkowe szacunki zakładały sprzedaż na poziomie ok. 40 – 50 tys. egzemplarzy rocznie, jednak ogólnoświatowy kryzys w branży motoryzacyjnej oraz problemy jakościowe Toyoty sprawił, że nabywców znalazło tylko 15 tys. aut w 2010 roku i 22 tys. aut w 2011 roku. Porównując wyniki sprzedaży drugiej generacji Sciona tC ze statystykami protoplasty okazuje się, że pierwsza generacja modelu sprzedana w niemal 300 tys. egzemplarzy zdecydowanie lepiej trafiła w gusta odbiorców.
Zresztą przyglądając się drugiej generacji auta pojawia się nieodparte wrażenie, że atrakcyjny przód i „byle jaki” tył auta zdecydowanie ze sobą nie współgrają. W pierwszej generacji modelu stylistyczne eksperymenty projektantów zdecydowanie bardziej trafiły w upodobania klientów – auto nie tylko lepiej się sprzedawało, ale także cieszyło się lepszymi opiniami wśród użytkowników. Zatem czyżby należało się spodziewać, że już niedługo w sprzedaży pojawi się trzecia generacja modelu?
Fot. Scion