Samuraj
O legendarnych wojownikach z Kraju Kwitnącej Wiśni mówiło się, że są silni jak niedźwiedzie, zwinni jak pantery, a przy tym skromni i pokorni niczym myszy. Lexusowi tej skromności brakuje. I dobrze. Bo wie, że wart jest swojej ceny.
To był jeden z tysiąca identycznych wieczorów, jakie spędzają zapracowani ludzie XXI wieku. Kieliszek wina w jednym ręku, pilot od telewizora w drugim i wycieczka po kanałach. Pstryk – jakaś kiepska komedia, pstryk – kolejny teleturniej z cyklu „jak zrobić z siebie głupka", pstryk – Kaczyński opowiada o niższych podatkach, pstryk – przestał kłamać... Na kolejnym kanale trafiam na prognozę pogody i... szlag by to trafił! Prezenterka radosnym głosem oświadcza: „To będzie ostatni śnieżny weekend tej zimy. Wiosna nareszcie przyspiesza kroku". Nareszcie?! Przecież w tym sezonie nie przymierzyłem nawet butów narciarskich, nie wspominając o tym, że stoki widziałem tylko na zdjęciach. A urodzony i wychowany w górach facet, który podczas zimy ani razu nie założył nart, czuje się mniej więcej jak informatyk, któremu ktoś na długi czas zabrał komputer. Zatem nie ma co czekać – w sobotę rano wyjeżdżam do Zakopanego. Hmmm... tylko czym? Może wolny jest już Lexus, którego mam odebrać dopiero w poniedziałek. Następnego dnia rano wykręcam numer do Janka Okulicza z Toyoty i z bijącym sercem czekam, aż sprawdzi w komputerze, czy mogę odebrać auto dwa dni wcześniej. W końcu pada długo wyczekiwane: „Tak, nie ma problemu". Po kilku godzinach jak na skrzydłach wpadam do siedziby Toyoty. Pan Rysiu wręcza mi kluczyk, dokumenty i rzuca krótkie: „Tylko ostrożnie, panie Łukaszu, bo to prawdziwy przeciąg".
Zawierucha na czterech kołach
Co miał na myśli sympatyczny Rysiu, zrozumiałem, gdy tylko zszedłem do garażu, wskoczyłem do auta, automatyczną skrzynię ustawiłem w położenie „D" i wcisnąłem gaz. O w mordę!!! Gdyby nie szybkie przerzucenie nogi na hamulec, rozwaliłbym z pięć aut z samym „gieesem" włącznie. Tutaj z gazem trzeba postępować jak z kobietą – delikatnie, ale zdecydowanie. Pomaga. Z garażem się uporaliśmy. Teraz czas stanąć na parkingu i przy świetle dziennym ustawić sobie fotel i kierownicę tak, żeby wygodnie się rozsiąść. Pozycję, w której teraz siedzę, biolodzy nazwaliby embrionalną. Głowa w dachu, zęby wbite w kierownicę, a kolanami mógłbym włączać kierunkowskazy. Z boku fotela intuicyjnie odnajduję przyciski elektrycznej regulacji. Najpierw przesuwam go do tyłu, później pochylam oparcie, w końcu chcę obniżyć i... od razu napotykam opór. Co? Pięciometrowa limuzyna za blisko 300 tys. zł, a ja zawadzam głową o sufit? To wręcz niemożliwe! Nawet w sportowym Porsche jest więcej miejsca dla kierowcy. Wiercę się i próbuję wszelkich kombinacji, aby rozsiąść się wygodniej. W końcu pomaga... odsunięcie rolety szyberdachu, choć nad głową przybywa mi zaledwie jakieś 1,5 centymetra. Cóż... jeżeli Lexus poważnie myśli o europejskich klientach, powinien wziąć pod uwagę to, że są oni średnio o głowę wyżsi od Japończyków.
Czas ruszyć w krótką drogę do domu. Krótką tylko w dystansie, bo w godzinach szczytu przejazd 10 kilometrów zajmie mi trochę czasu. Ale to dobrze – zdążę się dobrze poznać z autem. Jak się szybko okazuje, zawieranie znajomości przychodzi bardzo łatwo, bo Lexus potrafi zdobyć względy kierowcy. Fotele wygodne, skórka nie dość, że mięciutka, to podgrzewana bądź wentylowana, materiały ogólnie też bez zastrzeżeń. Ogólnie, bo „drewniane" wstawki mogłyby być mniej plastikowe, a kierownica cała obita skórą zamiast „drzewem". Reszta – palce lizać. Przynajmniej jeżeli chodzi o materiały, bo wykonanie... Cóż, widać, że Japończycy brali korepetycje u Niemców, ale na niektórych zajęciach chyba trochę przysypiali. W testowanym Lexusie było to wyraźnie słychać w okolicach przedniego lewego głośnika na desce rozdzielczej, gdzie jakiś „świerszcz" grał nieprzyjemnie, gdy auto wpadało w dziury. Można to potraktować jako wypadek przy pracy, jednak w autach made by BMW czy Audi to się nie zdarza.
Za to swoich konkurentów ze Starego Kontynentu Lexus zawstydza poziomem ergonomii. W dobie iDrive’u i innych niemieckich cudów Japończyk daje się obsługiwać łatwiej niż Polonez, w którym były trzy przyciski na krzyż. To głównie zasługa dotykowego ekranu, który wyświetla wszystko – od klimatyzacji, przez radio i kamerę cofania, po nawigację. Parę przycisków ukryto pod bardzo wygodnym podłokietnikiem oraz w sprytnym schowku po lewej stronie kierownicy. Jednym słowem – ergonomia przez duże „E". Nie minąłem dwóch skrzyżowań ze światłami, a już miałem ustawioną klimę, zapamiętaną pozycję fotela i kierownicy oraz odpowiednio zestrojony sprzęt audio. Ten ostatni zasługiwałby na opisanie w odrębnym artykule. Sama jego nazwa znawcom powie wszystko: Mark Levinson. Do tego 13 głośników, 300-watowy wzmacniacz i subwoofer. Audiofile będą zachwyceni – zaoszczędzą na wizytach w filharmonii.
Słuchając kawałka „Nine milion bicycles", podjeżdżam pod dom. Skrzynia w pozycję „P", przycisk „Start/Stop" na desce i kierownica odsuwa się maksymalnie, ułatwiając wysiadanie. Czas obejrzeć auto z zewnątrz. Skoro na skrzyżowaniach podziwiali go równie chętnie kierowcy innych aut, jaki i przechodnie i pasażerowie tramwajów, to znaczy, że musi mieć w sobie to „coś". I rzeczywiście – tylko turpiści będą twierdzili, że GS im się nie podoba. Jest masywny, jakby napakowany sterydami, ale jednocześnie lekki. Elegancki i sportowy zarazem. Wygląda jak samuraj szykujący się do skoku i dający do zrozumienia: traktuj mnie poważnie, bo potrafię wyrządzić krzywdę. Agresywny grill i reflektory z chromowanymi reflektorami, 18-calowe felgi oraz podwójny wydech – od razu widać, że w Kraju Kwitnącej Wiśni znają powiedzenie, iż diabeł tkwi w szczegółach. No dobra, czas przerwać pierwszą randkę, druga już jutro – jeszcze zanim wzejdzie słońce...
Wilk potulny jak baranek
Dochodzi 5 rano. Za oknem ciemno i po ciężkim tygodniu nie chce mi się wyściubiać nosa spod kołdry. Nie pomagają nawet myśli o tym, że czekają na mnie ośnieżone stoki. Budzi mnie dopiero wspomnienie, czym mam na nie dojechać. Torby są już spakowane, narty po serwisie, więc wystarczy mi kilkadziesiąt minut na kawę i doprowadzenie się do stanu używalności. Wychodzę. Nie zdążyłem wyjąć kluczyka z kieszeni, a auto przywitało mnie pięknym błyskiem diod LED zamontowanych pod lusterkami (ach, ta magia bezdotykowych kluczyków). Łapię za klamkę i wszystkie zamki posłusznie się odblokowują. Wnętrze rozjaśnia się diodowym światłem. Bagaże lądują w bagażniku (zaledwie 430 litrów), a ja za kierownicą. Włączam zapłon i dopiero teraz widzę, jak pięknie podświetlono deskę rozdzielczą. Zegary z metalicznym tłem rozbłyskują mlecznym światłem, a wielki monitor razi tak, że muszę go przyciemnić. Tylko do tych zielonych przycisków na środkowej konsoli jakoś nie jestem przekonany. Są takie „fordowskie". Jakby nie można było ich zrobić na bursztynowo. Ale nie ma się co czepiać. Czas wcisnąć gaz.
Tylko czy ja na pewno zapaliłem silnik? Wskazówka obrotomierza mówi mi, że tak, ale odgłosy dobiegające spod maski, a raczej ich brak, sugerują coś zupełnie innego. W środku jest tak cicho, że trzeba obserwować kontrolki, by zauważyć, czy silnik pracuje. Nawet na zimno jednostka chodzi tak aksamitnie i równo, że można postawić na niej szklankę pełną wody i nie uroni się z niej nawet jedna kropla. No, ale w końcu od 8 cylindrów upakowanych w 4,3 litra pojemności można oczekiwać spokoju godnego japońskiego cesarza.
Jednak kiedy trzeba, Lexus potrafi pokazać pazury i być bardzo porywczy. Życzę Jego Cesarskiej Mości, aby miał przynajmniej połowę wigoru, jakim może się pochwalić GS. Na skrzyżowaniu wystarczy wcisnąć gaz do 1/3, aby cały peleton samochodów zostawić w eleganckim stylu z tyłu. Obsługiwanie pedału gazu na zasadzie „do dechy" nie ma sensu. Wtedy cała stajnia 283 koni pcha auto tak ostro do przodu, że system kontroli trakcji załącza się jeszcze na trzecim biegu przy 100 kilometrach na godzinę, a mniej wytrzymali pasażerowie zaczynają się rozglądać za papierowymi torbami i aviomarinem.
Uradowany odrzutowymi wrażeniami szybko opuszczam warszawskie okopy, a przede mną objawia się Gierkówka. Jej stan jasno wskazuje na to, że zima jak zwykle zaskoczyła naszych kochanych drogowców. Ostrożnie obchodzę się z gazem, świadomy tego, że GS ma napęd na tył i może zacząć tańczyć na ośnieżonym asfalcie. Ale okazuje się, że wszechobecna elektronika działa cuda i wyprowadzenie Japończyka z równowagi jest praktycznie niemożliwe. Przełączam skrzynię biegów w tryb „snow" i mogę praktycznie nie zważać na to, jak głęboko wciskam gaz. Ale zaraz... pod podłokietnikiem dostrzegam tajemniczy przycisk „TRC OFF" jasno sugerujący, że służy do wyłączania kontroli trakcji. To oznacza, że będzie niezła jazda! Nie mogę powstrzymać naturalnego instynktu kierowcy, więc szybko zjeżdżam na najbliższy parking, robię małe pstryk, wciskam gaz i... system się załącza, tyle że ułamek sekundy później. Na dodatek po przekroczeniu pięćdziesiątki całkowicie się aktywuje i o efektownych poślizgach bokiem możemy zapomnieć. Lipa! Najwyraźniej w Lexusie nad emocjami wziął górę krytyczny stosunek do umiejętności kierowców ze Starego Kontynentu.
Okazja za trzy stówy
Rozsądek japońskich inżynierów czuć także w zawieszeniu GS. Jest takie, jakie być powinno – nie za twarde, nie za miękkie. Po prostu w sam raz. Świetnie tłumi nierówności, a w zakrętach pewnie trzyma auto. To zasługa systemu AVS, który czuje, czy jedziemy po dziurach, czy po nowiutkiej autostradzie, i odpowiednio ustawia sztywność zawieszenia. Przy takim rozwiązaniu używanie trybu „sport", który jeszcze je utwardza, jest zbędne, przynajmniej w polskich warunkach. Zamiast tego Japończycy lepiej zaoferowaliby przycisk „uczulanie układu kierowniczego", bo ten standardowy jest trochę za miękki i mało zdecydowany. Precyzji nie można mu odmówić, ale przy prędkościach godnych niemieckich autostrad kierownica pracuje za lekko i „nie czuje" zbyt dobrze asfaltu. No dobra... przyznaję – czepiam się. Większość kierowców niemających względem Lexusa rajdowych zamiarów pokocha sposób, w jaki się go prowadzi.
W sumie cały GS to sympatyczny wózek. I to bardzo. Uśmiecha się do zazdrosnych przechodniów, rozpieszcza komfortem pasażerów i rozleniwia kierowcę. Do jego obsługi wystarczy w sumie jedna ręka, jedna noga i jeden, za to bardzo gruby portfel. Samo dokarmienie Lexusa kosztuje więcej niż wyżywienie nosorożca w zoo. 15 litrów w mieście i 8 na autostradzie to absolutne minimum. A jeżeli chcemy poszaleć, musimy doliczyć do tego nawet po 5 litrów. No, ale jeżeli ktoś kupuje ośmiocylindrowca za prawie 300 tys. zł, to na wariujący wyświetlacz dystrybutora na stacji benzynowej raczej nie zwraca uwagi.
No właśnie... cena. Zabrzmi to pewnie śmiesznie, ale jest atrakcyjna. Wręcz okazyjna. Samochód jest w wersji „full wypas" i nawet jakbyśmy chcieli, to nie ma co do niego dokupić. Gdyby te wszystkie bajery (łącznie z elektryczną roletą tylnej szyby czy elektrycznie składanymi lusterkami) wpakować do BMW 540i czy Mercedesa E500, ich cena przeskoczyłaby 350 tys. zł. Bolesną prawdą jest także fakt, że dla przeciętnego kierowcy Lexus pozostaje autem z katalogu „Marzenia na czterech kółkach". No cóż... gdyby świat był pełen Samurajów, pewnie ich legendarnej odwagi, siły i oddania nikt nigdy by nie docenił.
PS: na nartach było świetnie.
Kwestionariusz – Lexus GS 430 Prestige
- obywatelstwo: japońskie
- wiek: produkowany od 2005 roku
Wymiary
- długość – 4825 mm
- szerokość – 1820 mm
- wysokość – 1430 mm
- rozstaw osi – 2850 mm
- pojemność bagażnika: 430 l
- pojemność zbiornika paliwa: 71 l
Serce
- silnik benzynowy o pojemności 4293 cm sześc.
- 8 cylindrów, 32 zawory
Tężyzna fizyczna
- moc: 283 KM przy 5600 obr./min
- maksymalny moment obrotowy: 417 Nm przy 3500 obr./min
- napęd: na koła tylne
- skrzynia biegów: automatyczna, 6-stopniowa z możliwością zmiany manualnej
Zajęcia na bieżni
- sprint 0-100 km/godz. – 6,1 s
- prędkość maks. – 250 km/godz. (ograniczona elektronicznie)
Apetyt
- miasto – 15 l/100 km
- trasa – 8 l/100 km
Stan majątkowy
- 9 poduszek powietrznych, ABS, TRC, nawigacja satelitarna sterowana głosem, elektrycznie regulowane, podgrzewane i wentylowane fotele, skórzana tapicerka, szyberdach, czujnik i kamera cofania, system domykania drzwi, elektryczna roleta tylnej szyby, inteligentny kluczyk, adaptacyjne reflektory ksenonowe, 18-calowe felgi aluminiowe, system audio Mark Levinson, tempomat z systemem kontroli odległości od pojazdu jadącego z przodu, VGRS – układ kierowniczy ze zmiennym przełożeniem, AVS – układ korekcji sztywności zawieszenia
Wartość
- 287 700 zł