Samochody to nie Sex Pistols
Mówią, że odgrzewanie nie służy nawet kotletom. W latach 90. była moda na odgrzewanie legendarnych zespołów. Na spokojnej emeryturze za instrumenty chwytali znowu Black Sabbath, Sex Pistols, czy Deep Purple. Niestety z marnym skutkiem. Z reguły niewiele lepiej wypadają remake’i starych filmów. A samochody? W modzie jest ostatnio odgrzewanie kultowych modeli. Efekty? Na szczęście, całkiem niezłe.
Retro design, czyli powrót do przeszłości
Nazywano je „muscle cars". Były potężne, bezkompromisowe i bardzo paliwożerne. Między innymi dlatego wyginęły. Kryzys paliwowy, który dotknął przede wszystkim Stany Zjednoczone i coraz ostrzejsze normy emisji spalin doprowadziły do upadku tak kultowe samochody, jak Dodge Charger, Dodge Challenger, Plymouth Barracuda, czy Plymouth Roadrunner. Te, które przetrwały ciężki okres zmieniły się nie do poznania. Ford Mustang, Buick Riviera, Chevrolet Camaro z czasem bezpowrotnie utraciły swój czar.
Lata dziewięćdziesiąte to moda na tak zwany „retro design". Mistrzem w tej dziedzinie jest J. Mays, który całkiem udanie wskrzesił na przykład Forda GT, Forda Thunderbirda, Volkswagena Garbusa i Shelby Cobrę. Majstersztykiem „retro designu" okazał się również Chrysler PT Cruiser, dzieło Briana Nesbitta nawiązujące do legendarnego modelu Airflow Imperial.
Zwiastunem nadejścia nowego trendu było „odgrzanie" Forda Mustanga. Na czterdzieste urodziny swojego najsłynniejszego modelu szefowie amerykańskiego koncernu zaprezentowali Mustanga, który urodą niewiele ustępował kultowej wersji z roku 1966. Jego projektantem był oczywiście J. Mays. W zeszłym roku powrót kolejnego słynnego niegdyś modelu ogłosił Dodge. Nowy Charger w małym stopniu nawiązuje jednak do swojego znakomitego poprzednika, stąd przydomek, jaki mu nadano – „neo-muscle car". Prawdziwym konkurentem odrodzonego Mustanga ma być Challenger, którego debiut mogliśmy podziwiać podczas tegorocznych targów samochodowych w Detroit.
Powrót Challengera
Wystarczy jedno spojrzenie na ten prototyp, by przekonać się, jakie auto było jego pierwowzorem. Nowy Challenger jest do niego bardzo podobny, choć przy tym nieco szerszy, z większym rozstawem osi i bardziej muskularną sylwetką. Co ciekawe, jeszcze przed stworzeniem tego samochodu, projektanci z West Coast Pacifica Studio wzięli Challengera z 1970 roku, postawili go na środku swojej pracowni i zaczęli rysować jego udoskonalone wersje. Chodziło o to, by wziąć z oryginału wszystko, co ich zdaniem było najlepsze. Czy następca kultowego Dodge’a jest od niego ładniejszy? Zdania na pewno będą podzielone, choć jedno trzeba mu przyznać – wygląda efektownie i bardzo zgrabnie. Styliści nie zapomnieli o charakterystycznych, podwójnych lampach z przodu i charakterystycznym tyle, który zdobi neon ciągnący się przez jego całą szerokość.
Do barwnej historii słynnego modelu Dodge’a nawiązuje również wnętrze tego prototypu (stylowe zegary i kierownica). Nie mogło w nim jednak zabraknąć elektroniki – zamiast czwartego okrągłego zegara znajduje się wyświetlacz pokładowego komputera, z którego kierowca może dowiedzieć się między innymi o średniej i bieżącej prędkości, prędkościach granicznych dla każdego z przełożeń w skrzyni biegów oraz czasie przebiegu jednej czwartej mili. Ostatnia z opcji nie może być przypadkowa. Z przodu kabiny dla kierowcy i pasażera przygotowano wyczynowe fotele z wyścigowej serii Dodge SRT. Tapicerka na siedzeniach ma poziome fałdy, dokładnie jak w pierwowzorze z lat siedemdziesiątych.
Nowy Challenger będzie dysponował sześciolitrowym silnikiem V8 HEMI o mocy 425 KM. Auto ma się rozpędzać do 280 km/h. Żeby osiągnąć prędkość 100 km/h będzie potrzebowało zaledwie 4,5 sekundy. Wspomniany wcześniej dystans jednej czwartej mili pokona w 13 sekund. Takich osiągów nie powstydziłyby się potężne Challengery sprzed ponad trzydziestu lat.
Camaro piękny i... oszczędny
Z równie dużymi emocjami będziemy zapewne wypatrywać rynkowego debiutu Chevroleta Camaro – kolejnej legendy z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. W tym roku w Detroit amerykańska marka przedstawiła jedynie koncept swojego słynnego modelu. Jego nadwozie odwołujące się do kształtów kultowego poprzednika ma jedynie 134,4 cm wysokości i aż 202,2 cm szerokości! Pod długą maską konstruktorzy Chevroleta umieścili ośmiocylindrową jednostkę o pojemności sześciu litrów i mocy 400 KM. Moc przenoszona jest na tylne, 22-calowe (!) koła za pomocą sześciostopniowej manualnej skrzyni biegów.
Co ciekawe, pomimo sześciolitrowego silnika, nowe Camaro ma być samochodem na swój sposób... ekonomicznym. Auto zostanie wyposażone w układ Active Fuel Management, który zamyka dopływ paliwa do czterech cylindrów, gdy kierowca nie korzysta z pełnych możliwości jednostki napędowej. Oszczędne Camaro? Trzydzieści lat temu zabrzmiałoby to jak niezły dowcip.
Czy samochód ten trafi do seryjnej produkcji? Bob Lutz, wiceprezes General Motors był nim zachwycony. „Wszystko, co teraz musimy zrobić, to przekonać tego człowieka, by dał na niego pieniądze" – żartował Lutz w Detroit wskazując na Ricka Wagonera, osobę numer jeden w GM. Nieoficjalnie mówi się, że kultowy Chevrolet w nowych szatach będzie kosztował co najmniej 20 tysięcy dolarów. Cóż, są tacy, którzy zapłaciliby za niego dużo więcej...
Miura, a może Opel GT?
Legendarnych modeli wartych „odgrzania" nie brakuje również w Europie. Honoru Starego Kontynentu broniła w Detroit Miura – legendarny model Lamborghini uważany za pioniera ery supersamochodów. Projektantem jej nowej wersji jest Walter da Silva, stylista dbający o wygląd Lambo i Audi. Pod względem sylwetki niewiele różni się od swojej poprzedniczki, ale jak tłumaczył sam da Silva, „po co zmieniać coś, co wygląda doskonale?". Z podobnego założenia wyszedł wspomniany wcześniej J. Mays, który stworzył nowego Forda GT. Swoim współpracownikom zabronił dokonywania poważniejszych zmian w kształtach karoserii.
Pod maskę Miury trafi najprawdopodobniej 6,5-litrowa wersja silnika V12 montowanego w modelu Murcielago. Jednostka ta będzie rozwijać zawrotną moc 700 KM! Do „setki" auto ma się rozpędzać w... 3,3 sekundy. Nowa Miura jest opływowym ideałem – podczas badań w tunelu aerodynamicznym, samochód ten osiągnął lepsze wyniki od znakomitego pod tym względem modelu Gallardo.
Kultowe Lambo prawdopodobnie trafi do produkcji pod koniec przyszłego roku. Według nieoficjalnych danych, włoska marka wypuści na rynek jedyne 400 egzemplarzy tego auta. Cena? Eksperci szacują, że będzie zbliżona do ceny Ferrari Enzo, czyli oscylująca w granicach kwoty 670 tysięcy dolarów. Dla świętego spokoju, lepiej nie przeliczać tego na złotówki.
Czytelnikom o mniej zasobnych portfelach polecamy czekanie na nowego Opla GT. Niemiecka marka ogłosiła, że podczas tegorocznego salonu motoryzacyjnego w Genewie przedstawi następcę swojego legendarnego modelu.
Kto będzie następny?