Saksonia zza kierownicy hiszpańskiego byka, czyli Seat Alhambra na wakacjach
Aventador, Murcielago czy Diablo – to Lamborghini ma monopol na nazywanie samochodów od hiszpańskich byków, które wsławiły się niezwykłą walecznością w nierównej walce podczas korridy. Na weekendowy wyjazd do Saksonii nie otrzymałem jednak narowistego supersamochodu, a Seata skrojonego z myślą o długich dystansach w rodzinnym klimacie. Właśnie dlatego nie mogę opowiadać o problemach z utrzymaniem przepisowej prędkości na autostradzie i kłopotach z zaparkowaniem czy pokonaniem progu zwalniającego na wiecznie remontowanych polskich i niemieckich drogach. Sam postawiłem się w sytuacji, w której powinienem udowodnić, że Seat Alhambra jest dobrym samochodem na rodzinną wycieczkę. Ale czy rzeczywiście konieczne jest tłumaczenie oczywistego?
Plan działania był prosty – przygodę rozpoczynamy nad ranem – tak, by w porze śniadania być już na wiejskich terenach w okolicy Drezna. Na szczęście około godziny 4-6 rano drogi były puste. Brakowało nawet ciężarówek, które w przeważającej większości musiały zastosować się do weekendowego zakazu jazdy. Granicę przekroczyliśmy już około 8:00 rano.
Błyskawiczne dopisaliśmy więc do naszego planu podróży jeszcze jeden punkt. Skierowaliśmy się do Miśni, miasta, które było obiektem walki pierwszych Piastów ze Świętym Cesarstwem Rzymskim. Zabytków z czasów Bolesława Chrobrego tam nie ma, ale wrażenie robi górujący nad miastem zamek Albrechtsburg z XV wieku. Jest to najstarsza tego typu budowla w Niemczech o charakterze rezydencyjnym.
Pięciusetkilometrowa wyprawa do Miśni przebiegła bez zarzutu, w pełnym komforcie, jaki gwarantowała ogromna przestrzeń wewnątrz, w obu rzędach foteli. Ostatnie dwa miejsca tego siedmioosobowego vana złożyliśmy, uzyskując regularną przestrzeń bagażową, która pomieściła z łatwością bagaże i wszystkie późniejsze zakupy.
Spalanie zadowalające
Ten etap trasy przejechaliśmy spokojnie, w przeważającej większości na tempomacie, ustawionym zgodnie z obowiązującymi przepisami, co zaowocowało zużyciem paliwa rzędu 6,7 litra na 100 km. Jest to wynik bardzo dobry, biorąc pod uwagę gabaryty samochodu (485 cm długości, 190 cm szerokości, 172 cm wysokości), jak i zastosowany silnik.
Testowa wersja Alhambry była wyposażona w 184-konnego diesla zestrojonego z sześciobiegowym automatem DSG, który wydaje się jedyną odpowiednią opcją dla tego samochodu. Przełożenia zmienia aksamitnie, nie zaburzając klimatu spokojnej wycieczki, a gdy mocniej wciśniemy gaz, błyskawicznie „spostrzeże”, że szykujemy się do wyprzedzania i zbije bieg, dając dostęp do maksymalnego momentu obrotowego.
Z pewnością jest jeszcze miejsce na uzyskanie lepszego wyniku zużycia paliwa, ale wówczas konieczne byłoby utrzymywanie prędkości niższej niż autostradowa. Katalogowe zużycie 4,5 litra dla cyklu pozamiejskiego wydaje się być zarezerwowane tylko dla mistrza eco-drivingu. Do tego miana nieco mi brakuje, choć trzeba przyznać, że Alhambra zachęca do spokojnej jazdy i czerpania przyjemności z pochłanianych kilometrów.
Zużycie paliwa wzrosło, gdy zdecydowaliśmy się na eksplorację saksońskich terenów wiejskich i niewielkich miejscowości wypełnionych ciasnymi uliczkami oraz przepięknymi plantacjami winorośli. Miejscami było ciasno, szczególnie gdy chcieliśmy dostać się do winnicy zlokalizowanej na wzgórzu. Na szczęście w trudnych sytuacjach pomocna okazuje się elektronika. Seat Alhambra dba, by przypadkiem nie został zarysowany – czujniki dźwiękowe informują nas o możliwych przeszkodach wokół samochodu, co ma swoje graficzne odzwierciedlenie na desce rozdzielczej. Wygodę manewrowania gwarantuje inteligentna kamera cofania prezentująca, w jaką stronę pojedzie samochód.
Posiadacze urządzeń Apple przy konfigurowaniu Alhambry powinni zdecydować się na dopłatę 727 zł do złącza Apple CarPlay, pozwalającego na wygodne połączenie systemu multimedialnego z iPhonem. Wówczas możemy korzystać z Apple Maps czy Spotify. Oczywiście Seat posiada fabryczną nawigację oraz pozwala na sparowanie telefonów z Androidem, tak by korzystać z telefonu podczas jazdy, czy odtwarzać muzykę.
Z otwartym dachem
Około południa udało nam się dotrzeć do jednej z wizytówek Saksonii – Pałacu Moritzburg. To olśniewający – za sprawą swojej lokalizacji na wodzie – monumentalny budynek, zbudowany w XVI wieku w nurcie barokowym.
Podczas podróży, w okolicy Drezna mogliśmy przetestować panoramiczne okno dachowe, które sprawdza się na tyle dobrze, że mimo świetnej letniej pogody, trasy po drogach landowych pokonywaliśmy bez klimatyzacji, z w pełni otwartym dachem. Dopiero gdy wyjechaliśmy na autostradę, zrobiło się nieco za głośno – zamknęliśmy okno dachowe i postawiliśmy na trzystrefową klimatyzację.
W sobotnie popołudnie udało nam się już zakończyć zwiedzanie okolic Drezna i zameldowaliśmy się w stolicy Saksonii. Tamtejsze stare miasto powstało jak „Feniks z popiołów”. Dosłownie. Naloty dywanowe z okresu II wojny światowej zrujnowały niemal doszczętnie zabytki, ale Niemcy przez lata rekonstruowali najważniejsze budynki przy wykorzystaniu pierwotnego budulca. Starówka jest zjawiskowa – nie bez przyczyny mówi się, że to jedno z najładniejszych miast w Niemczech. Na uwagę zasługuje barokowy kompleks Zwinger z przepięknym dziedzińcem, Katedra Świętej Trójcy oraz Semperoper. Warto również odnaleźć ulicę Augustusstraße, gdzie znajduje sie Fürstenzug, czyli Orszak książęcy – malowidło ścienne prezentujące historię Saksonii. Z mojej strony rada: to stumetrowe malowidło warto obejrzeć zgodnie z chronologią, podążając od Topferstrasse w stronę Katedry Świętej Trójcy.
Stare miasto w Dreźnie jest stosunkowo zwarte, więc wystarczy jedno popołudnie by zwiedzić najważniejsze zabytki miasta. Z miejscami parkingowymi nie jest najlepiej, więc raczej warto zostawić samochód pod hotelem i skorzystać ze świetnie działającej komunikacji miejskiej. Można jednak stanąć okoniem, jak szwajcarski kierowca Excalibura, który zaparkował w ścisłym centrum Drezna i udał się do restauracji. Jego samochód wzbudził niemałe zainteresowanie. Niedoświadczone oko może pomylić go z legendarnym Mercedesem SSK, jednak jest to jego replika, wykonana w USA, wykorzystująca silniki General Motors.
Alhambra i "auto emocion"
Następnego ranka zapakowaliśmy się do Seata i ruszyliśmy spokojnie do Czech. Zobaczyliśmy niewielką, aczkolwiek uroczą starówkę Liberca i okolice miasta, zaopatrując się jednocześnie w czeskie specjały, ze szczególnym uwzględnieniem piwa i morawskiego wina. Hiszpańska dusza Seata nie zaprotestowała – udało się wypełnić bagażnik winem niepochodzącym z Półwyspu Iberyjskiego.
Ostatnia część naszej wyprawy wiodła przez Wrocław, w którym zabawiliśmy znacznie dłużej, niż zakładaliśmy. Mogliśmy przez to sprawdzić Alhambrę podczas nocnej jazdy. Tu przydały się biksenonowe reflektory, zapewniające świetne oświetlenie.
Nasz testowy egzemplarz był skonfigurowany w wersji FR Line, nawiązującą do sportowych samochodów Seata. Oczywiście wiemy doskonale, że Alhambra nie jest najbliższa hasłu „auto emocion”, które reklamuje markę, ale sportowe akcenty nadają charakteru. Niezwykle przyjemna jest wielofunkcyjna kierownica, a sznytu wnętrzu dodają przeszycia czerwoną nicią oraz tapicerka z alcantary. Na zewnątrz FR Line rozpoznamy po 18-calowych felgach oraz czarnych naklejkach przy progach. Mimo że Alhambra nigdy sportowym samochodem nie będzie, to ta wersja wyposażenia wydaje się być świetną opcją. Cieszy oko.
Gdy jednak zechcemy sprawdzić, czy Alhambra daje radę podczas dynamicznej jazdy, możemy przełączyć skrzynię w tryb Sport lub zmieniać przełożenia łopatkami przy kierownicy. Rezygnację z oszczędnej jazdy, możemy się nieco zabawić. Samochód przyspiesza zaskakująco dobrze, jak na swoje gabaryty – 8,9 sekundy do 100 km/h w rodzinnym vanie to naprawdę dobry wynik. Ostatecznie sprawdzanie Seata Alhambry podczas dynamicznej jazdy, górskie drogi, a także odrobina ruchu miejskiego wywindowało średnie spalanie podczas naszej wycieczki do około 7,1 litra na 100 km, ale było warto.
W Czechach nieco się zagubiliśmy, ponieważ chcieliśmy być mądrzejszymi od nawigacji... Ale dzięki temu udało nam się trafić do miejsc, których nie mieliśmy w planach. Wąskie, kręte drogi, pnące się w górę, gdzie zamiast innych kierowców spotykaliśmy miłośników rowerów górskich. Ten niewielki autobus, jak określilibyśmy Alhambrę, poradził sobie bez problemu z zadaniem, choć bez wątpienia jego ulubionym miejscem jest niemiecka autostrada – najlepiej taka bez wyłączonego ze względu na remont pasa.
Podczas weekendowego wyjazdu udało nam się przejechać około 1200 kilometrów. Z pewnością nie jest to dystans, który mógłby zaszkodzić vanowi, stworzonemu do dalekich tras. Następnym razem trzeba odwiedzić jego ojczyznę. Może licząca 3200 km podróż do pałacu Alhambra byłaby „kropką nad i”, udowadniającą, że ciężko o bardziej wycieczkowy samochód?