Recepta na trudny poranek - BMW xDrive
Zima fascynuje szczególnie pod jednym względem. Dzieci, które budzą się rano i widzą za oknem śnieg, skaczą z radości. A dorośli? U nich działa to inaczej - klną. Najbardziej soczyście przeważnie w poniedziałek. BMW postanowiło jednak udowodnić, że zima z problemu może stać się rozrywką. W takim razie jaki jest przepis?
Na początek najlepiej zastanowić się co najbardziej irytuje kierowców w zimie. Tak naprawdę głównie chodzi o walkę miotły z toną śniegu na aucie i kiepską trakcję. Ale jak to w naturze – na wszystko znajdzie się rozwiązanie. Problemy z zamarzniętym samochodem pokona ogrzewanie postojowe, a buksowanie kół – opony zimowe i porządny napęd. Przynajmniej w teorii. Koncern BMW postanowił zademonstrować jak jego auta radzą sobie na śniegu i wybrał w tym celu jedno z lepszych miejsc – Alpy.
NA PODBÓJ ŚNIEGU
Mogłoby się wydawać, że austriackie Solden o tej porze roku będzie zasypane śniegiem jak linie lotnicze reklamacjami z powodu opóźnień lotów – jednak nie było tak źle. Drogi okazały się czarne, a ludzie nie musieli wykopywać sobie korytarzy w kilkumetrowej warstwie śniegu. Co prawda lekkim zgrzytem był event Mercedesa przygotowany przy wyjściu z portu lotniczego w Innsbrucku, ale starałem się być dobrej myśli i po dłuższej chwili zająłem krzesło na konferencji BMW. Myślą przewodnią był xDrive – napęd na wszystkie koła w wybranych modelach koncernu, a także wszystkie inne systemy pomocnicze. Przedstawiciel marki najchętniej całymi latami opowiadałby o wyszukanej technologii, ale jak całość działa w praktyce?
Pierwszego dnia miałem okazję sprawdzić zachowanie się aut na śliskich drogach, a drugiego – na śniegu. O ile w Solden zima nie była zbyt straszna, to po wjechaniu samochodami na grubo ponad 2 000 m n.p.m. sytuacja mocno się zmieniła. Biały był kolorem przewodnim, ludzie krzyczeli z zimna, bo powieki zamarzały im w trakcie mrugania, a ja zastanawiałem się czy gdzieś tu czasem nie ma yeti. Jednak wszystkie auta podjechały na szczyt bez pomocy ciągnika rolniczego – Seria 1, 3, 5, 6, 7 oraz X1, X3 i X6. Pozostało już tylko sprawdzić jak xDrive zachowuje się na śniegu.
Nie da się ukryć, że większość dziennikarzy była podekscytowana możliwością przetestowania napędu 4x4 od BMW na śniegu. Przedstawiciel marki tak dużo mówił na temat inteligentnej technologii, że aż żal było nie sprawdzić jej w praktyce. Niestety życie bywa okrutne – ekscytacja przerodziła się w panikę. Kilka aut zakopało się, trzeba było je ratować, biały puch sypał coraz bardziej, a ludzie zaczynali przypominać śnieżne breje. W takim razie po co komu napęd 4x4, który nie działa w ekstremalnych warunkach? To proste – on nie po to został stworzony.
O CO TU CHODZI?
Jakby się tak zastanowić, to BMW nie ma typowych aut na offroad. Oferuje za to SUVy. A jak wiadomo większość z nich nie zjedzie z asfaltowej drogi, więc nawet nie potrzebują napędu stworzonego do babrania się w błocie. Ponadto xDrive jest przecież montowany również w typowo osobowych modelach, dlatego jego rola jest prosta – ma polepszyć trakcję, zachowując przy tym frajdę znaną z BMW. A więc jak to robi?
Przede wszystkim większość mocy trafia na tylną oś – w idealnych warunkach dokładnie 60%. Dzięki temu BMW jeździ jak BMW – potrafi zarzucić tyłem, w nieumiejętnych rękach wjechać w drzewo i jest przyjemnie nadsterowne. Jednak na przednie koła trafia 40% mocy, przez co samochód prowadzi się stabilniej. A że mamy XXI wiek, to nad wszystkim dodatkowo czuwa komputer. Co takiego robi?
Za pracę sprzęgła w xDrive odpowiada technologia, przez co rozdział momentu obrotowego na obie osie ciągle się zmienia. W krytycznych sytuacjach do 100% może być przekazywana na jedną oś. Ponadto w przypadku niektórych modeli moc jest również dozowana niezależnie pomiędzy tylnymi kołami. A to jeszcze nie wszystko. Układ stara się przewidywać warunki drogowe. Rozłącza sprzęgło podczas manewrowania, przez co parkowanie staje się łatwiejsze, ponieważ moc w ogóle nie trafia na przednie koła – dlatego odpowiadają one wtedy tylko za kierowanie. W przypadku nadsterowności również większość możliwości silnika trafia na tył. Jednak to tylko sucha teoria. Jak całość działa w praktyce?
Wsiadłem do BMW 650i oraz ruszyłem przed siebie. 407KM i zaśnieżona droga pnąca się ostro pod górę wystarczyły, żeby przez głowę od razu przeszła mi jedna myśl – stoczę się tyłem w przepaść i zginę. Tymczasem auto żwawo mknęło przed siebie pomimo tak dużej mocy serwowanej na śliską nawierzchnię. Po kilkunastu minutach bez żadnych problemów dotarłem na szczyt i dowiodłem jednego – nie trzeba mieć czołgu, żeby pokonać lodowisko na jezdni. Nawet auto sportowe może sobie z tym poradzić, dlatego napęd xDrive zdał test wręcz celująco. Jednak nie tylko on przysłużył się do sukcesu.
ELEKTRONICZNA ŚWITA
Układ stabilizacji DSC ciągle dbał o to, by auto trzymało się zadanego toru jazdy. Zaduszał silnik w krytycznych sytuacjach, dźgał koła hamulcami i trzymał moc w ryzach, przez co 650-ątka była potulna i spokojna jak łosoś na kanapce. Jednak na kokpicie znalazł się przycisk, który odłącza DSC. Co się wtedy dzieje? Dla urozmaicenia zmieniłem samochód, żeby to sprawdzić.
BMW X6 40d również ma naprawdę spore możliwości, jednak z elektronicznym kagańcem w ogóle nie wzbudza lęku o własne życie na drodze. Po wyłączeniu DSC uruchamia się DTC – podsystem, który polepsza trakcję na śniegu i pozwala na więcej. Tylko właściwie na co? Odpowiedź przyszła wraz z kawałkiem wolnej przestrzeni. Po wciśnięciu pedału gazu auto wyrzuciło w powietrze tony śniegu spod kół i z rykiem silnika zaczęło przeć przed siebie. Nie było już spokojne… Slalom pokonywało bokami, a napęd xDrive walczył z prawami fizyki. W krytycznych sytuacjach DTC ingerowało jednak w trakcję, pozwalając mimo wszystko na sportowy styl jazdy. A gdyby tak całkiem odłączyć elektronicznych asystentów?
W SUVach BMW systemy wspomagające zawsze są włączone ze względu na gorszą stabilność wysokiego nadwozia. W dużych modelach jak Seria 7 mogą być wyłączone, jednak w praktyce zachowują się podobnie do śpiącego Rottweilera – nie reaguje, gdy leży w budzie i myśli o jedzeniu. Jednak wystarczy go kopnąć, żeby odgryzł nogę. W większych BMW jest podobnie – systemy pozostają w uśpieniu i włączają się same w ostateczności. Z kolei w małych autach istnieje możliwość ich całkowitego odłączenia po dłuższym przytrzymaniu odpowiedniego przycisku. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko zdobyć model 335i oraz wyruszyć nim na walkę ze śniegiem – bez pomocy elektroniki.
6-cylindrowy motor benzynowy brzmiał cudownie, a niczym nie ograniczone 306KM na śniegu aż prosiły się o porównanie do skoku ze spadochronem bez spadochronu… I dokładnie tak było. Kierowca mógł liczyć tylko na siebie, a gdy się przeliczył, to słyszał tylko paniczny krzyk przedstawicieli BMW: „Proszę nie zniszczyć samochodów!”. Właśnie wtedy było czuć ideę napędu xDrive. On nie służy do jazdy w metrowym błocie. Układ tylko znacznie wspomaga kierowcę na śliskiej nawierzchni, zarazem serwując adrenalinę, za którą tak przepadają fani BMW – pozwala na jazdę bokiem i widowiskowe poślizgi w połączeniu z niezłą trakcją. Dzięki takiemu rozwiązaniu faktycznie można poczuć się jak dziecko – wstać rano i cieszyc się, że spadł śnieg, a nie rzucać mięsem. Inna sprawa, że przeciętny właściciel BMW i tak pozostawi włączone DSC, ale cóż – w końcu naprawy blacharskie nie są tanie.