Prowokator
Ten samochód nie zaoferuje ci ani komfortu, ani przestrzeni. Jest wielkości Cinquecento, a kosztuje tyle co luksusowa limuzyna. Mimo to już po pierwszej przejażdżce będziesz gotów wyrwać sobie serce i oddać mu je na tacy, błagając, by został z tobą na zawsze.
Przyznam szczerze: tego dnia nie mogłem się doczekać. Może dlatego że wcześniej Mini już dwa razy uciekł mi sprzed nosa. Pierwszy raz pod koniec listopada na jakąś imprezę dla VIP-ów, a drugim – w połowie grudnia na inną, pewnie nie mniej zapierającą dech w piersiach wystawę. Wszędzie musiał chwalić się swoim wdziękiem. Ale cóż, takie jest życie małej gwiazdy na czterech kołach. W końcu jednak padł ostateczny termin: 5 stycznia. Czekałem na ten dzień tym niecierpliwiej, że o samochodzie zdążyłem się już naczytać tu i ówdzie i, szczerze mówiąc, nie mogłem uwierzyć w te wszystkie „bajki" na jego temat. Że niby jest najlepszą przednionapędówką świata i daje więcej frajdy z jazdy niż auta „made by BMW"... To brzmiało jak żart. Ale, jak się okazało, żartem wcale nie było...
Flirciarz
Zanim Konrad z BMW Polska wręczył mi kluczyki do „Miniaka", jak nigdy wcześniej poprosił: „Tylko proszę cię: uważaj!". Jadąc windą do garażu, zastanawiałem się, co miał na myśli. Zrozumiałem dopiero wtedy, gdy otworzyły się drzwi, a moim oczom ukazał się ON. Wówczas... zakochałem się! Najpierw w jego wielkich oczach – patrzył, jakby chciał powiedzieć: „nie podchodź, bo ugryzę", ale jednocześnie łagodnie niczym Kot w Butach z drugiej części „Shreka". Potem gorącym uczuciem obdarzyłem całą resztę.
Nie ma chyba drugiego samochodu wykonanego z taką dbałością o szczegóły. I to do tego stopnia, że niektórym Mini może się wydać... kiczowaty. Dwa kolory – niebieski i biały, do tego chromy na lusterkach, klamkach i grillu, plastiki wokół nadkoli i na progach, a na deser smaczki w stylu wykwintnego korka wlewu paliwa czy dodatkowego wlotu powietrza na masce. Ale temu autu nadmiar błyskotek nie szkodzi. Wręcz przeciwnie. Całość prezentuje się tak samo ładnie, co oryginalnie. W sumie, jeżeli chodzi o wygląd zewnętrzny, Mini zawiódł mnie tylko w jednym – z równym wdziękiem uwodzi kobiety i mężczyzn, przez co stałem się obiektem przynajmniej kilku niechcianych spojrzeń płci brzydkiej.
Pora otworzyć drzwi. Łapię za kluczyk i... no tak. To pierwszy akcent przypominający mi dobitnie, że od dobrych kilku lat brytyjska marka należy do koncernu BMW. Pilot jest identyczny jak w autach z Bawarii. Trudno rozpatrywać ten fakt w kategorii wad (jest brzydki i nie pasuje do auta) czy zalet (poręczny i prosty w obsłudze), więc czym prędzej łapię za klamkę, pociągam za nią, wsuwam jedną nogę do środka i... O matko! Mój kręgosłup! Kiedy ma się ponad 190 cm wzrostu, trzeba się trochę nagimnastykować, aby wskoczyć do środka. Otwór drzwiowy jest co prawda spory, ale samo auto tak niskie, że wsiadanie do niego przypomina wchodzenie do ziemianki.
Za to jak już zajmie się miejsce w fotelu, skojarzenia z ziemianką pryskają, a na myśl przychodzi kokpit samolotu. Wszystko tu wygląda zupełnie inaczej niż w „normalnym" samochodzie. Zegar na środku deski rozdzielczej (pokazuje m.in. temperaturę oleju i ciśnienie doładowania) ma rozmiary Big Bena, radio przechodzi płynnie w panel sterowania klimatyzacją, a przyciski sterowania szybami i kilkoma innymi urządzeniami pokładowymi są prawdziwym dziełem sztuki użytkowej. Całość jest wyjątkowo ergonomiczna i śmiało mogłaby znaleźć się wśród eksponatów Museum of Modern Art.
Niestety „Modern" oznacza także, że do wykończenia auta użyto sporo plastiku, i to na dodatek kiepskiej jakości. Pomalowane na srebrno uchwyty drzwi czy obudowy zegarów wyglądają, jakby robili je pozbawieni estetycznego gustu Chińczycy, a nie słynący z wyszukanego smaku Brytyjczycy. Jakby tego było mało, w fabryce zapomniano zakryć otwory po śrubach w tapicerce. No, ale w końcu to nie Rolls-Royce.
Na szczęście wykonanie samej deski rozdzielczej, kierownica, gałka skrzyni biegów i półskórzane fotele nie pozostawiają wątpliwości, że przy pracach nad Cooperem palce maczało BMW. Z zajęciem wygodnej pozycji nie ma najmniejszego problemu. Siedzi się co prawda bliżej asfaltu niż w gokarcie, ale miejsca jest pod dostatkiem nawet dla osób postury Strongmana. Fotel można odsunąć tak daleko, że nawet ja z trudem dostawałem do pedałów. Do tego regulowana w dwóch płaszczyznach kierownica i wysokość fotela – nie spodziewałem się, że w takim maleństwie można wygospodarować tyle miejsca! Przynajmniej z przodu, bo na tylnej kanapie... Ech, lepiej o tym nie pisać. Po prostu to nie jest auto dla czterech osób i tyle. Kto nie wierzy, niech spróbuje zająć miejsce za kierowcą. Zadanie przypomina mniej więcej próbę wejścia do domu przez małe uchylne drzwiczki dla kota. Ulgi nie poczują także ci, którzy liczą, że przynajmniej w bagażniku zmieści się więcej – góra jedna walizka albo niewielkie zakupy.
Gangster pełen seksapilu
Ale cóż, jeżeli ktoś kupuje Mini, to na pewno nie po to, żeby urządzać grupowe wyjazdy na narty czy wozić teściową i jej bagaże do sanatorium. Chociaż z drugiej strony, jeżeli chcemy, żeby „mamusia" spędziła w klinice zdrowia trochę więcej czasu, Cooper S będzie doskonałym narzędziem, aby ją do tego zmusić...
Wystarczy zapalić silnik, żeby teściową oblał zimny pot. Dźwięki wydobywające się spod maski, a do tego głęboki pomruk centralnie umieszczonego tłumika sprawiają, że gęsia skórka pojawi się na każdym, nawet najmniej wrażliwym karku. Parkując pod supermarketem, lepiej nie ustawiać się tyłem do innych samochodów. Przy przekręcaniu kluczyka w stacyjce możemy być pewni, że przynajmniej w jednym aucie włączy się alarm. A jeżeli nie, to... wystarczy podkręcić na chwilę silnik do 2-3 tysięcy obrotów i za chwilę jak spod ziemi pojawiają się zaspani parkingowi ochraniarze. Dziwne, że kiedy są naprawdę potrzebni, prawie nigdy nie można ich znaleźć, a do Mini biegną, jakby był gangsterem poszukiwanym listem gończym gangsterem.
Podczas każdej takiej wizyty zaczyna się teleturniej „Sto pytań do...". We wszystkich wypowiadanych podnieconym tonem zdaniach powtarza się jedno słowo – „ile": ile wyciąga, ile ma pod maską, ile kosztuje, ile pali. Ale możliwości tego auta nie da się zmierzyć samymi cyframi określającymi moc, prędkość czy przyspieszenie. Trzeba wsiąść za kierownicę i...
...z każdym dodaniem gazu wydaje ci się, że żyłeś do tej pory tylko po to, by w końcu poznać właśnie jego. 3 tys., 4, 5... Im więcej pokazuje obrotomierz, tym bardziej zasycha ci w gardle. Nawet nie masz ochoty przełykać śliny, tylko wsłuchujesz się w strzały, jakie dobiegają z tłumika, gdy zdejmujesz nogę z gazu. Audio (fantastyczny zestaw Harman-Kardon) zamontowano tu chyba tylko dla przyzwoitości.
Zaledwie 1,6-litrowe dzieło sztuki technicznej zamontowane pod maską i wzmocnione kompresorem produkuje tabun 170 koni. Na dodatek to nie są normalne konie. To dzikie mustangi, które nie znają pojęć takich jak turbodziura, zadyszka czy niedostatek mocy. Rozpędzają Coopera do setki w nieco ponad 7 sekund. W tym czasie wystarczy tylko raz pchnąć drążek zmiany biegów – z jedynki na dwójkę. Przełożenie jest tak krótkie i precyzyjne jak cięcie wykonane skalpelem przez doświadczonego chirurga plastycznego. Żyć, nie umierać.
Czuły drań
Ale osiągi to nie wszystko. Każde auto, które w CV chciałoby mieć wbitą pieczątkę „sportowe", musi utrzymywać bliskie kontakty z asfaltem. I to najlepiej bardzo bliskie. Czy Mini Cooper S spełnia także ten warunek? Cóż... To jedno z tych pytań, za które specjaliści z BMW mogliby się na nas obrazić. Wsadzili bowiem w opracowanie zawieszenia i układu kierowniczego „Miniaka" całe swoje serce i wiedzę. Nauczyli go czułości, której na próżno szukać w innych samochodach napędzanych przednią osią. Wystarczy, że mucha usiądzie na kierownicy i auto zaczyna zmieniać tor jazy. Jest wrażliwe, ale w żadnym wypadku nerwowe. W każdej chwili kierowca ma poczucie, że to on panuje nad małym potworem, a nie na odwrót. Nawet gdy w odstawkę pójdzie seryjny system kontroli trakcji (dezaktywowany przyciskiem na desce rozdzielczej), a droga kręci się złowieszczo, Mini jedzie jak po szynach. To zasługa wielkiego (w porównaniu z gabarytami) rozstawu osi – koła umieszczono na samych rogach karoserii. Z góry gratuluję wszystkim, którym na suchej, równej i krętej drodze uda się wyprowadzić Coopera z równowagi. Łatwiej chyba zmusić Mona Lisę do pokazania zębów.
Niestety, zawieszenie Mini ma jedną, za to w polskich warunkach bardzo poważną wadę. Na kręgosłupie i pośladkach będziemy czuli wszystko, co stanie nam na drodze, łącznie z ziarenkami piachu. Większe dziury lepiej omijać szerokim łukiem, a także unikać zderzenia (dosłownie) z większością krawężników.
Jednak jeżeli jesteśmy gotowi na takie niedostatki, Mini nie będzie skąpił nam uczuć. Podobnie jak my jemu. Bardzo szybko zapomnimy nawet o tym, ile jest warta ta miłość. Sama cena (ponad 100 tys. za dobrze wyposażony model) to nic w porównaniu z tym, ile będzie nas kosztowało utrzymanie „kochanka". W restauracji bez opamiętania pochłania wszystko, co mu się wleje (średnio około 10 litrów na setkę), a jego kosmetyczka (serwis) za usługi życzy sobie stanowczo za dużo. Ale cóż... tania miłość po prostu nie istnieje, a ta prawdziwa wymaga wielu wyrzeczeń.
Łukasz Bąk
Kwestionariusz - Mini Cooper S
- obywatelstwo: brytyjskie
- wiek: produkowany od 2002 roku
Wymiary
- długość - 3655 mm
- szerokość - 1925 mm
- wysokość - 1416 mm
- Pojemność bagażnika - 150 litrów
- Waga - 1215 kg
Serce
- silnik benzynowy o pojemności 1598 cm3 litra z kompresorem
- 4 cylindry, 16 zaworów
Tężyzna fizyczna
- moc: 170 KM (125 kW) przy 6000 obr./min
- maksymalny moment obrotowy: 220 Nm przy 4000 obr./min
- napęd: na koła przednie
- skrzynia biegów: manualna, 6-biegowa
Zajęcia na bieżni
- sprint 0-100 km/godz. - 7,2 s
- prędkość maks. - 222 km/godz.
Apetyt
- miasto - 11,8 l/100 km
- trasa - 6,8 l/100 km
Stan majątkowy
- 4 poduszki powietrzne, ABS, ASC+T, skórzana kierownica, 16-calowe aluminiowe felgi, elektryczne szyby i lusterka, sportowe fotele.
Wartość
- od 92.500 zł