Polak, Węgier, dwa bratanki - jedni i drudzy muszą oszczędzać - Skoda Superb
Czas to pieniądz. Każdy wie, że im więcej na coś poświęci czasu, tym więcej będzie mógł zarobić. Postanowiłem to ostatnio sprawdzić trochę na opak - sprawdziłem ile zaoszczędzę, poświęcając więcej czasu na nieśpieszną i bardziej ekonomiczną podróż. Jako auto testowe posłużyła Skoda Superb, a jako trasa testowa odcinek Warszawa - Budapeszt.
Ceny paliw mamy jakie mamy, dlatego kiedy do naszej redakcji przyszło pytanie ze Skody o pomysł na niestandardowy test, to pomyślałem o możliwości zajechania gdzieś daleko na jednym baku. Rzuciwszy okiem na mapę wybrałem europejską stolicę, leżącą ani zbyt daleko, ani zbyt blisko. Niecałe 700 km z Warszawy do Budapesztu, to przysłowiowy rzut beretem, a do tego jedna z możliwych dróg prowadzi przez naszą krakowską redakcję, więc zaproponowałem, że sprawdzę Skodę w ekonomicznym rajdzie do stolicy Węgier.
Miałem trochę wątpliwości, czy nie będzie za łatwo, więc postarałem się o szereg komplikacji. Po pierwsze testowe auto miało być duże. Po drugie z mocnym silnikiem. Trzecie utrudnienie wymyśliłem takie: pojadę w piątek i będę stał w najgorszych korkach. Umówiliśmy się więc na start 19 października Skodą Superb ze 170-konnym silnikiem Diesla, lecz kiedy przyjechałem po odbiór auta, to dostrzegłem jeszcze jedno utrudnienie: auto było wyposażone w skrzynię biegów DSG. Nie, nie mam nic przeciwko automatom, wręcz jestem ich zwolennikiem, ale jadąc na wynik wolę mieć większą kontrolę nad autem, niż jest mi w stanie zaoferować automat. No cóż, będę musiał sterować nią manualnie – w końcu po to są łopatki pod kierownicą.
Zgodnie z moim życzeniem przeszkód nie zabrakło, a ostatnia z nich, o której jeszcze nie wspomniałem, to masa auta. Testowe auto to Superb kombi, który waży 1594 kg, czyli o niemal 100 kg więcej od wersji sedan z ręczną skrzynią biegów. Nie sprawdzałem już ile ważył wielki panoramiczny dach czy skórzana tapicerka, ale z pewnością nie były lekkie.
Mój arsenał w walce o niskie spalanie
Podstawowa broń w walce o oszczędną jazdę to dążenie do tego, aby jak najwięcej paliwa podanego do silnika zostało przetworzone w energię kinetyczną samochodu, a nie w energię cieplną hamulców. Innymi słowy: należy starać się przewidywać sytuację na drodze i jechać na tyle płynnie, aby używanie hamulców było ostatecznością.
Drugi sposób, to oczywiście niskie obroty. To zadanie miałem nieco utrudnione, bo automatyczna skrzynia biegów nawet w trybie manualnym nie daje pełnej kontroli nad obrotami.
Trzeci sposób, to ograniczenie prędkości. Postanowiłem, że będę jechał z prędkością maksymalną około 80 km/h. Aby się nie zanudzić, zabrałem ze sobą dobrego audiobooka i kilku ulubionych wykonawców w telefonie.
Czwarty sposób, to dobre planowanie: mimo, że jadąc w piątek utrudniłem sobie zadanie wpadając w paskudne korki, to trasę miałem przemyślaną i zapamiętaną. Jak się później okazało nie było to konieczne, ponieważ nawigacja fabryczna bez problemu radziła sobie z planowaniem tras, biegnących przez trzy kraje.
Coś jeszcze? Aura pozwoliła mi na wyłączenie klimatyzacji, co też z przyjemnością uczyniłem. Korzystałem też gdzie się dało z tempomatu i wreszcie stale obserwowałem na komputerze stan chwilowego spalania, minimalizując odchylenie akceleratora, aby uzyskać jak najlepszy wynik.
19.10.2012 Godzina 13:18 - Start w Warszawie
Na Alei Krakowskiej zjeżdżam na BP naprzeciwko Okęcia i dolewam paliwa dosłownie pod korek. Wiem, że nie jest to zalecane, ale w tym teście chodzi o jak największy zasięg, więc przymknijmy na to oko. Od pierwszego odbicia pistoletu do baku weszło jeszcze około 2 litrów. Tak czy inaczej, zatankowałem do pełna za 25 zł, czym zapewne rozbawiłem panią przy kasie.
Usiłuję sprawdzić ciśnienie w oponach, lecz kompresor na BP niestety nie działa. Klnę pod nosem – każdy start silnika to cenne paliwo - i wyruszam na poszukiwania działającego kompresora. Następna stacja to Orlen, gdzie już bez problemu sprawdzam ciśnienie i zaczynam walkę z czasem, zmęczeniem, znudzeniem i … niestety korkami, które czekają na mnie praktycznie od razu po wyjechaniu ze stacji paliw.
Dziesięć minut później oglądam we wstecznym lusterku stację paliw, od której oddaliłem się może o kilka długości Superba (wyszedł chyba komplement dla słusznej długości auta) i ze smutkiem obserwuję spalanie, które przekracza już 8 litrów/100 km i pnie się w górę. Co zrobić, Aleja Krakowska jest wiecznie zatłoczona, a w piątek jest szczególnie źle - sam chciałem. Wreszcie mijam zwężenie i zaczynam jechać płynnie, co daje natychmiastowy efekt - zanim opuściłem Janki spalanie spadło poniżej 5 litrów. Z ulgą przeliczam swoje szanse na dojazd do Budapesztu i wygląda na to, że nie powinno być z tym problemu.
Dwie i pół godziny później - Zbliżam się do Kielc
Na zwykle przejezdnych dwupasmówkach S7 drogowcy tym razem postanowili rozkopać parę odcinków (dlaczego akurat dziś?), co skutecznie zabrało mi parędziesiąt minut i z litr paliwa. Tym nie mniej do Kielc zbliżam się w dobrym humorze. Spalanie na komputerze pokładowym wynosi 3,7 l/100km, a zasięg po przejechaniu niemal 180 km jest szacowany na kolejne 1310 km. A przecież miałem mieć trudności z dojechaniem do Budapesztu! Tymczasem całkowity zasięg auta to niemal półtora tysiąca kilometrów.
W tej sytuacji zaczynam się zastanawiać, czy nie zabrakło jakiegoś dodatkowego utrudnienia – na przykład ciągniętej przyczepy kempingowej, bo przecież Superb świetnie się do tego nadaje. Z nudów (umówmy się – jadąc max 80 km/h człowiek trochę się nudzi) zaczynam rozważać, czy nie powinienem wrócić do Warszawy na tym samym baku? To byłby wyczyn, ale najpierw muszę zrealizować przynajmniej plan minimum – dotrzeć do na brzeg Dunaju.
W podkrakowskich Słomnikach jestem już po zapadnięciu zmroku i po minięciu jeszcze jednego wielkiego korka z powodu ruchu wahadłowego, ale nie mam powodu do smutku - mimo przymusowych postojów na komputerze wciąż utrzymuje się 3,7 l/100km.
Przystanek w Krakowie
A właściwie po jego południowej stronie, już w górzystej okolicy na wysokości ponad 400 m n.p.m. Wjazd na taką wysokość kosztował - spalanie „popsuło się” do 3,8l/100km, ale najgorsze przede mną – muszę pokonać Tatry.
To była długa droga – 5,5h z Warszawy do Krakowa to o 1,5h za długo, nawet jak na piątek. Z drugiej strony zamieniłem ten czas w podróży na realne oszczędności. Przjeżdżając 309 km ze spalaniem 3,8 l/100 km zapłaciłem za paliwo niecałe 70 zł.
Po szybkim obiedzie w domu i zapakowaniu weekendowych bagaży do przepastnego 633-litrowego bagażnika z wygodnymi szynami, które zabezpieczają walizki przed przemieszczaniem się na zakrętach, przyszedł czas na dalszą podróż. Godzina 20 to nie jest dobry moment na komfortowy wyjazd do Węgier, ale ja nie mam wyboru. Zresztą w nocy przynajmniej będzie mniejszy ruch i będę mógł jechać nieco płynniej. Wyposażony w parę napojów energetycznych wyruszam w dalszą podróż.
Górskie drogi nie sprzyjają oszczędnościom
Przed wyjazdem z Krakowa wyzerowałem drugi licznik, aby sprawdzić wynik auta podczas jazdy w górach. Kilka godzin później, na Słowacji, w miejscowości Zvolen spalanie z tego odcinka wyniosło 4,1 l/100km. Wzrost spalania wynika z tego, że choć wjeżdżając wyżej auto magazynuje energię potencjalną, to jednak zjeżdżając w dół nie zawsze udaje się ją optymalnie wykorzystać. Czasem niestety trzeba auto całkowicie wyhamować, co zwiększa straty energetyczne i powoduje wzrost spalania.
O godzinie pierwszej w nocy mam około godziny jazdy do Budapesztu. Jestem już po jednym „energetyku”. Spalanie spada do 4,0 l/100 km, a zasięg wynosi 770 km po przebytych 607 km. Sumaryczny zasięg spadł więc do niecałych 1400 km, co i tak jest dobrym wynikiem jak na 170 KM i 350 Nm pod maską – choć przyznać trzeba, że w tej trasie nie używałem tych parametrów w pełni.
Meta w Budapeszcie
Ostatnie 60 km udaje mi się przejechać z wielkim trudem. Mimo, że wlałem w siebie drugi napój, to zmęczenie z powodu monotonnej i powolnej jazdy dają o sobie znać w coraz większym stopniu. Świadomy gorszej reakcji postanawiam… jeszcze bardziej wyhamować, aby mnie już nic na drodze nie mogło zaskoczyć.
Efekt jest taki, że do Budapesztu wjeżdżam dopiero po godzinie drugiej w nocy. Zmęczony, ale zadowolony z siebie. Spalanie licząc od Krakowa wyniosło równe 4l /100km, natomiast licząc od Warszawy 3,9l /100km. Ze średnią prędkością około 56 km/h pokonałem odległość 682 km, a wskazówka baku była jeszcze lekko przechylona wprawo. Zasięg na reszcie baku to aż 770 km, co daje całkowity zasięg 1450 km. Czyżby powrót na tym samym baku do Warszawy był możliwy?
Wyświetlacz twierdzi, że tak, ale ja nie jestem aż takim optymistą. Komputer pokładowy w Skodzie przelicza zasięg na bazie statystyk z ostatniej fazy podróży, a końcówka trasy była akurat wyjątkowo oszczędna i przyczyniła się do takiej optymistycznej prognozy zasięgu. W rzeczywistości przejechanie kolejnych 682 km na reszcie paliwa byłoby trudne. Teraz nie mam jednak zamiaru, aby to wszystko sprawdzać. Z trudem znajduję parking pod hotelem (tu przydało by się przyjechać Citigo, a nie tym długim „wielorybem”) i po dotarciu do pokoju odpływam w mgnieniu oka po dotknięciu głową poduszki.
Powrót do Polski
W niedzielę robię rundkę po mieście i kilka pamiątkowych zdjęć nad Dunajem. Po 30 minutach krążenia po mieście i kolejnych myślach „dlaczego nie pojechałem Citigo” w końcu znajduję miejsce do parkowania, kupuję pamiątki, a kiedy wracam do auta to komputer weryfikuje wcześniejsze zeznania. Tak myślałem – prognoza 770 km była fikcją. Po około 10 km przejechanych po Budapeszcie, Superb jest skłonny zrobić na pozostałym paliwie już „tylko” 540 km. Nowa prognoza nie jest może taka optymistyczna, ale jest przynajmniej realna.
Postanawiam jednak zmienić pomysł na powrót do Polski. Jeśli pojadę tak samo ekonomicznie, jak przyjechałem, to nic nowego się nie dowiem. Co innego, jeśli dla kontrastu pojadę normalnie, zgodnie z przepisami, przyciskając gaz kiedy trzeba, ale wciąż maksymalnie płynnie.
Mimo szybszego tempa, powrót do Krakowa trwa zaledwie godzinę krócej, niż przy jeździe o kropelce w tamtą stronę. Wszystkiemu winna jest Zakopianka, która jak zwykle na koniec weekendu kompletnie się zatyka. Znów tracę mnóstwo czasu i paliwa na naszych drogach i do Krakowa wjeżdżam z wynikiem 4,9 litra/100km. Wynikiem niezłym, jak na zwykłą trasę i wielokrotne używanie pełnej mocy do wyprzedzania.
Podsumowanie
Na granicy słowacko-polskiej zapaliła się kontrolka rezerwy, a pod podkrakowskim domem miałem zasięg już zaledwie 20 km. Pokonałem około 1100 km, z czego około 65% oszczędnościowo i 35% w umiarkowanym tempie.
Czy przyśpieszenie w drodze powrotnej opłaciło się? I tak i nie. Nie – bo czasowo wyszło niemal na to samo, a spalanie zauważalnie wzrosło (o 1 litr na 100 km). Muszę jednak powiedzieć, że nie żałuję tego litra – oczywiście czasem dla sportu warto pojechać o kropelce, aby sprawdzić auto i swoje umiejętności – jednak cóż to za przyjemność, godzinami wlec się za autokarami czy ciągnikami, powodując u siebie i pasażerów znużenie i zmęczenie. Ze znacznie większą przyjemnością wspominam powrót, który choć nieco droższy, mógł mi, jako kierowcy, zaoferować znacznie więcej emocji z jazdy.
A czy dałbym radę wrócić do Warszawy, gdybym wracał równie oszczędnie? Chciałbym odpowiedzieć, że tak, ale wydaje mi się, że gdzieś około Radomia musiałbym wezwać pomoc drogową. Różnica spalania na żwawszej, powrotnej trasie to około 5 litrów. Dolane teraz do baku (w którym, jak przypuszczam, jest około 1-2 litry plus rezerwa) dałby mi przy ekonomicznej jeździe zasięg około 150 km. Po tym, jak komputer pokaże zerowy zasięg można przejechać jeszcze na rezerwie podobno nawet 50 km. Do Warszawy mam jednak równe 300. Obawiam się więc, że zabrakłoby około 100 km.
Czy jest powód do zmartwień? Absolutnie nie – przypomnijmy: wielkie kombi z DSG, mocnym silnikiem i pełnym wyposażeniem na jednym baku przejeżdża z Warszawy do Budapesztu, krąży po wielkiej metropolii, w obie strony stoi w najgorszych weekendowych korkach i wraca bez dodatkowego tankowania prawie do Warszawy. A co najmniej do województwa Mazowieckiego. Wstydu nie ma!
Trochę statystyk:
Najniższe spalanie: Warszawa – Kraków: 3,7 l/100 km.
Najniższe spalanie na odcinkach górzystych i dalej (czyli Kraków – Budapeszt): 4,0 l/100 km.
Spalanie przy normalnej jeździe na odcinku Budapeszt-Kraków: 4,9 l/100 km.
Tankowanie w Krakowie po teście: do niemal pustego baku (następnego dnia na stacji paliw miałem zasięg 0 km) weszło 55,18 litrów oleju napędowego, co dało koszt 312,87 gr.
Statystycznie średnie spalanie na całej trasie wg komputera to około: 4,23l/100km.
Realne spalanie z całej trasy wyniosło więc: (55,18l/1106km)*100=4,99 l/100 km. Jak widać komputer przekłamuje wynik o około 15%, co jest zjawiskiem raczej powszechnym i nie należy się tym szczególnie przejmować.