Orca C113 - uwolnić orkę i jej 650 koników
W ciemnych i mrocznych zakątkach motoryzacji pochowane są prawdziwe perełki. Choć są zapomniane, zakurzone i straciły blask, warto o nich pamiętać i choć od czasu do czasu wystawić na światło dzienne, by promienie słoneczne przynajmniej raz ogrzały karoserię i przypomniały chwile sławy sprzed lat. Jednym z takich klejnotów jest Orca C113. Z pewnością mało kto słyszał o tym aucie, a trzeba przyznać, że ma sporo do zaoferowania.
Czasami marzenia się spełniają, wystarczy dążyć do założonego celu. Najlepszym przykładem takiego postępowania jest niejaki Rene Beck ze Szwajcarii, który w okolicach 1987 roku postanowił rozpocząć prace nad wcieleniem w życie własnego projektu supersamochodu. Trzeba przyznać, że miał on ponadprzeciętną cierpliwość i żelazną motywację, gdyż swoje dzieło zaprezentował dopiero po piętnastu latach prac na salonie samochodowych w Genewie. Model o oznaczeniu C113 sygnowany marką Orca na początku nie robił wielkiego wrażenia. Prototyp napędzany był 2,3-litrowym silnikiem od Volvo, który generował moc rzędu 375 KM.
O wiele więcej emocji budziła sama karoseria. Auto przypominało raczej płaszczkę niż tytułową orkę, zaś przy wadze niewiele ponad 900 kilogramów potrafiło osiągnąć oszałamiające 328 km/h. Rozwałkowane autko przyspieszało do setki w niespełna 3,5 sekundy, co i tak wprawiało w osłupienie obserwatorów. Niestety jak to bywa z prywatnymi projektami, produkcja opóźniała się, sponsorzy odwracali się plecami, jednak znany ze swojej cierpliwości Rene Beck nie poddawał się.
Po dwóch latach od pierwszej prezentacji w Genewie pokazano kolejną wersję, tym razem już produkcyjną mocniejszą od poprzedniej o skromne… 300 koni mechanicznych. Chciałoby się krzyknąć: Szaleństwo! Ale w tym szaleństwie jest metoda.
Nie oszukujmy się, auto nie jest piękne, choć te kilka lat temu robiło spore wrażenie. Podobno inspiracją przy projektowaniu C113 były kształty morskich drapieżników. Nie bardzo wiemy gdzie te inspiracje się znajdują, bo nawet nazwa, choć kojarzy się z drapieżnikiem, ma niewiele wspólnego z dynamizmem i zadziornością. Front auta przypomina nieco połączenie Lamborghini Countach z McLarenem F1. Na tym kończą się podobieństwa ze znanymi modelami, choć nie wiem czemu, patrząc na Orcę (nie tą z filmu ”Uwolnić orkę”) na myśl przychodzi mi dzisiejszy Radical.
Pojazd mierzy zaledwie 96 centymetrów wysokości, zaś nadwozie wykonano z ultralekkich materiałów kompozytowych. Ciekawe rozwiązanie zastosowano przy projektowaniu płyty podłogowej, która wykonana jest z pięciu głównych części. Każdy element zaś powstał przez sprasowanie i wypieczenie 10-12 warstw z włókien węglowych oraz nomexu. Podwozie dzieli się na trzy strefy: przód, środek i tył, których konstrukcja pozwala na szybką i łatwą wymianę bądź naprawę uszkodzonych elementów. Takie rozwiązania kojarzą się już z wyścigami torowymi, zaś potęguje to obecność specjalnego podnośnika hydraulicznego, który umożliwi wymianę kół praktycznie wszędzie i bez zbędnych urządzeń.
Najciekawsze są dane dotyczące wagi poszczególnych elementów. Wspomniane podwozie wraz z dodatkami waży niespełna 200 kilogramów, ale najwięcej emocji wzbudza waga nadwozia. Otóż składa się ono z 10 części wykonanych z 5-6 warstw zgrzewanych i utwardzanych włókien węglowych i karbonu. Wszystkie części zostały ze sobą sklejone bądź skręcone – oczywiście nie ma mowy o spawaniu. Tak wykonana skorupa waży zaledwie 45 kilogramów.
Niemniej emocji wzbudza zawieszenie modelu C113 wykonane w całości z aluminium powlekanego warstwą z włókien węglowych. Podczas jazdy auto jest automatycznie poziomowane, zaś wysokość zawieszenia można ustawiać indywidualnie za pomocą pokładowego komputera. Auto stoi na 18-calowych obręczach. We wnętrzu znajdzie się miejsce dla dwóch osób, ale nie powinny one szukać tam komfortu – jest ciasno, spartańsko i wyścigowo, zaś nutki luksusu nadaje obicie z alcantary oraz dodatki z karbonu i aluminium.
Wróćmy jednak pod maskę i zajrzyjmy do serca Orci C113. Pod cienka, pomarańczową skórką bije 8-cylindrowe serce sygnowane czterema pierścieniami. Silnik Audi został specjalnie przerobiony na potrzeby Orci przez firmę MTM. Podwójnie doładowany motor rozwijał moc 650 koni mechanicznych przy masie całego auta sięgającej zaledwie 850 kilogramów – istne szaleństwo. Oczywiście napęd był przenoszony na tylne koła za pomocą 7-stopniowej przekładni sekwencyjnej. Co ciekawe, w opcji znajdował się aż 9-stopniowy automat. Pytanie o osiągi są trochę nie na miejscu, bo jasne jest, że są wręcz niepojęte.
Pierwsza setka „pęka” już po 2,9 sekundy, po 8,5 sekundy wskazówka przemyka przez 200 km/h, zaś 300 km/h osiągamy po 15 sekundach. Prędkość maksymalna wynosi 360 km/h, jednak w mocniejszym wariancie posiadającym 850 KM możliwe było osiągnięcie i przekroczenie 400 km/h. Niestety nie ma informacji na temat próby pobicia tej bariery.
Początkowe plany produkcyjne były dość ambitne i zakładały wytworzenie 99 sztuk Orci C113, zaś jej wartość szacowana była na 280 tysięcy dolarów. Niestety do dziś nie wiadomo, co tak naprawdę stało się z tym projektem. Nie wiadomo również ile egzemplarzy jeździ obecnie po ziemi, i czy w ogóle jakikolwiek się uchował. Nie lepszy los spotkał firmę Orca Engineering. Została ona przejęta przez kolejne przedsiębiorstwo założone przez Becka firmowane tym razem nazwiskiem twórcy - Beck Engineering & Composits. Wydaje się, że model C113 był jedynie kaprysem pana Beck’a, choć dzięki takim marzeniom i zachciankom od czasu do czasu można polubić historię i cofnąć się w czasie.