Opel Insignia OPC - pikantna czy ostra?
W przypadku niektórych koncernów projektowanie auta przypomina dietę. Dokładniej mówiąc - nową dietę cud, która polega na tym, że po prostu czeka się na cud... Opel jednak nie chciał dryfować z prądem oraz liczyć na przypadek i postanowił przyłożyć się do stworzenia pojemnej limuzyny, która bez większego trudu potrafi konkurować z samochodami czysto sportowymi. W takim razie jaki jest Opel Insignia OPC?
Kobiety śmieją się z mężczyzn, że ich mężowie są dużymi dziećmi. W sumie coś w tym jest – bo kto nie kocha samochodów, które po muśnięciu pedału gazu tak gwałtowanie strzelają przed siebie, że skóra na twarzy aż się wygładza? Problem polega tylko na tym, że powiększającą się rodzinę ciężko jest wozić Porsche Caymanem. Na szczęście są na rynku samochody, które sprawiają, że nasza zdolność do rozmnażania się nie jest równoznaczna z koniecznością zakupu nudnego kombi. Owszem – samo kombi może być konieczne w przypadku większej ilości pociech, ale wcale nie musi być nudne. Wystarczy tylko mieć pieniądze.
Insignia od samego początku była ładnym i praktycznym samochodem – subtelny design, trzy wersje nadwoziowe i nowoczesne wyposażenie… Nic dziwnego, że do dzisiaj nieźle się sprzedaje. Jeśli jednak zwykła Insignia to za mało, warto zastanowić się nad przyprawioną Insignią OPC. Chociaż z drugiej strony ten samochód nie jest przyprawiony – on jest po prostu zupełnie inny.
Jedno trzeba przyznać limuzynie Opla – zarówno przed jak i po zeszłorocznym faceliftingu wygląda naprawdę dobrze na tle konkurencji. Aż szkoda, że ludzie nie są zawsze w tak świetnej kondycji wizualnej jak to auto, bo gdy z samego rana człowiek staje przed lustrem, to momentami zastanawia się, to czasem nie jest najnowszy plakat Iron Maiden. A Insignia póki co błyszczy. Jednak sportową wersję OPC na pierwszy rzut oka trudno rozpoznać. Co ją zdradza?
Tak naprawdę dopiero po chwili można stwierdzić, że to kombi jest jakieś dziwne i trochę nietypowe. Koła mają 19 cali, choć za dopłatą nawet 20-calowe nie będą problemem. Przedni zderzak straszy inne auta wlotami powietrza, które Opel określa jako kły tygrysa. Z kolei z tyłu subtelnie wkomponowane w nadwozie zostały dwie, wielkie końcówki układu wydechowego. I tak naprawdę to by było na tyle. Cała reszta została ukryta pod zgrabnym nadwoziem, które prócz kombi może być również sedanem lub liftbackiem. Zresztą muszę tutaj dodać, że to, co najlepsze jest właśnie niewidoczne. Napęd na wszystkie koła, widlasty, turbodoładowany silnik o mocy 325KM, sportowy dyferencjał z tyłu i zaszczytny tytuł najmocniejszego Opla w historii koncernu – to wszystko brzmi świetnie. Ale że krzywe nogi można zatuszować wielkim dekoltem, to ta gustowna sylwetka kryje też kilka wad.
Może to plus, a może minus, ale wnętrze nie skrywa zbyt wielu sportowych akcentów. Tak naprawdę gdyby nie kubełkowe fotele Recaro, które ponoć zaprojektowali jacyś ludzie znający się na zdrowym kręgosłupie, to kierowca nie poczułby większej różnicy w stosunku do zwykłej Insignii. No, może jeszcze sportowa, spłaszczona i obładowana przyciskami kierownica jest smacznym dodatkiem. Reszta to już tak naprawdę nic nowego. A to oznacza, że elektroniczne wskaźniki, choć nowoczesne i „trendy”, mają grafikę z komputerów Atari jak w tradycyjnej Insignii, a deska rozdzielcza zawiera dotykowe przyciski, które nie wszystkim przypadną do gustu – bo po prostu nie działają tak dokładnie, jak analogowe. Plusem jest za to dużo bardziej przejrzysty kokpit, niż w wersjach sprzed faceliftingu. Udało się to uzyskać, dzięki przeniesieniu części opcji do multimedialnego systemu Infotainment z 8-calowym ekranem. Można obsługiwać go w najbardziej intuicyjny sposób na ziemi, czyli palcem, przy okazji brudząc ekran. Jest jeszcze jeden sposób - touchpad umieszczony przy dźwigni zmiany biegów. W tym drugim przypadku na ekranie pojawia się kursor, którym podczas jazdy trzeba trafiać w ikony – to prawie jak strzelanie z procy ludziom w okna. Tylko w Insignii kursor jest przynajmniej delikatnie naprowadzany, co nie zmienia faktu, że dotykowa obsługa ekranu jest dożo wygodniejsza i dokładniejsza, mimo że brudząca.
System Intellilink integrujący niektóre funkcje smartfona z autem znany jest ze zwykłej wersji auta. Podobnie jak choćby 9 trybów oświetlania drogi, doświetlanie zakrętów, czy śledzenie znaków drogowych. Za to dodatkowe wskazania na zegarach to już mądry dodatek od OPC. Podczas jazdy można odczytywać nie tylko ciśnienie i temperaturę oleju, ale również i bardziej „egzotyczne” przyspieszenie boczne, przeciążenia, pozycję przepustnicy oraz garść innych ciekawostek. Jednak przyszedł w końcu czas, by odpalić serce auta i od razu jedno przyszło mi do głowy – czy to faktycznie sportowy samochód? Dźwięk silnika jest bardzo subtelny i jedynie z układu wydechowego słychać głośniejsze i głuche „buczenie” we wnętrzu – zupełnie jak po wymianie tłumika w Hondzie Civic 1.4l z lat 90’. Każdy, kto oczekuje sportowych fajerwerków może się nieco rozczarować i może nawet mieć o to pretensje do Opla. Jednak powstrzymałem się od pochopnej oceny, ponieważ ostatnio mój sąsiad miał do mnie pretensje o to, że mój pies goni ludzi na rowerze. Gdy mu odpowiedziałem, że to niemożliwe, bo mój pies nie ma roweru, to krzywo na mnie spojrzał i poszedł, a ja się zacząłem zastanawiać, czemu na mnie padło, skoro nawet nie mam żadnego czworonoga. Właśnie dlatego wolałem nie oskarżać Insignii OPC o nudę przed przejażdżką – i dobrze zrobiłem.
Gdy tylko wyskoczyłem na górskie serpentyny Niemiec, auto momentalnie zademonstrowało swoje dwie twarze. W pierwszej połowie obrotomierza zachowywało się jak zwykła, zrywna limuzyna z tuningowanym układem wydechowym Hondy Civic, ale gdy wskazówka obrotomierza przekraczała 4000obr/min to do silnika dopływało prawdziwe tsunami mocy. 325KM i 435Nm momentu obrotowego dopiero w pobliżu czerwonego pola pokazują, że chcą wydostać się z tego samochodu i zaszaleć na drodze. Huczący silnik uwalnia pokłady energii, które drzemią w nim gdzieś tam na spodzie – a auto zaczyna sprawiać ogromną frajdę. Wszystko jest jednak niesłychanie delikatne, bo ani dźwięk motoru nie przeraża, ani w kabinie nie jest nawet specjalnie głośno. Sama moc też tak naprawdę uwalniana jest w dwóch „grudach”, które nie są zbyt nachalne. Napęd 4x4 rozdziela elektronicznie możliwości motoru pomiędzy przednią i tylną osią dzięki sprzęgłu Haldex, a sportowy dyferencjał z tyłu jest w stanie przekazać do 100% mocy na jedno koło. W połączeniu z niezłym układem kierowniczym, sportowym zawieszeniem i kilkoma trybami jazdy do wyboru, można poczuć się jak nastolatek w wesołym miasteczku i zapomnieć o tym, że w aucie przebywa jeszcze rodzina z zielonymi twarzami oraz papierowymi workami w rękach. To wszystko sprawia, że ten samochód na co dzień jest zwykłą limuzyną – pojemną, rodzinną, stonowaną. Dopiero gdy silnik wkręci się na obroty, to czuć ukrytą moc. Prawda jest jednak taka, że 6.3s do pierwszej „setki” co prawda nie generuje tylu emocji, co typowo sportowe auta, które są po prostu szybsze, ale mimo wszystko i tak gwarantuje wielki zapas mocy na drodze i niesamowite emocje. Szczególnie, gdy potencjał doładowanego silnika połączonego z napędem na wszystkie koła wykorzystuje się na górskich serpentynach – te rodzinne kombi od OPC jest wręcz stworzone do takiej jazdy i łamie prawa grawitacji. A że nic nie zbliża do siebie tak jak wspólny wróg, to szybko można znaleźć porozumienie z Insignią OPC – wystarczy tylko, by wrogiem w tym przypadku była emocjonalna nuda. Bo w tej sportowej limuzynie pod względnie spokojnym nadwoziem kryje się niespokojna dusza. Nie jest co prawda bezkompromisowo ostra, dzika i szalona, ale zarazem można się w niej zakochać, bo każdy ją ujarzmi, a dzięki temu poczuje wolność na drodze.
Nie ma rzeczy niemożliwych. Nawet czas da się zatrzymać – pod koniec pracy zawsze zwalnia, a w piątek to już w ogóle całkiem stoi. Dlatego nawet sport można wymieszać z rodzinnym życiem. Dzięki temu, że Opel nie wierzy w cuda, to postanowił przyłożyć się do stworzenia konkretnego samochodu, który nie jest dziełem przypadku. W udany sposób połączył ze sobą duże, pojemne, rodzinne auto z niesamowitą zabawą i emocjami. Całość wycenił w podstawowej wersji na niewiele ponad 200 tys. zł i postawił w salonie. Czy warto go kupić? Jeśli ktoś oczekuje od samochodu dzikości, to nie – wtedy lepiej poszukać czegoś 2-drzwiowego, typowo sportowego, choćby z tylnym napędem. Ale jeśli w grę wchodzą spore emocje dozowane w subtelny sposób – to Opel Insignia OPC będzie idealny.