Octavia Green E Line - czy można jeździć za darmo?
Ostatnio samochody są oskarżane o całe zło, które jest wyrządzane środowisku naturalnemu. Przez to produkcja silników stała się dla koncernów dużo trudniejsza i droższa, bo jednostki napędowe muszą spełniać różne normy emisji spalin. A gdyby tak wcale nie wytwarzały zanieczyszczeń?
Dziś brak pojazdu hybrydowego lub elektrycznego w ofercie koncernu jest nietaktem. Z kolei kiedyś jego obecność oznaczała postęp technologiczny graniczący z szaleństwem, ale jak widać świat się zmienia. Skodzie brakowało typowo ekologicznego modelu, dlatego szybko postanowiła to zmienić. Problem polegał tylko na tym, że ludzi tak naprawdę nie interesowała ilość i rodzaj zanieczyszczeń wydobywających się z układu wydechowego. Najważniejsze, żeby samochód był oszczędny. A że mniejsze zużycie paliwa oznacza zwykle „zdrowsze” spaliny? Cóż – przyjemny skutek uboczny. W ten właśnie sposób powstała Octavia Greenline.
Ogromna praktyczność i miniaturowy silnik Diesla o pojemności 1.6l – te udane połączenie przyprawione nowoczesną elektroniką pozwoliło maksymalnie zminimalizować koszty eksploatacji. Skoda jednak nie była jeszcze usatysfakcjonowana swoim osiągnięciem, dlatego postanowiła pójść dalej – jej nowe dzieło zupełnie przestało emitować zanieczyszczenia do atmosfery...
Octavia Green E Line otrzymała motor elektryczny zamiast spalinowego. Czy w samochodzie kompaktowym to nie przesada? Wbrew pozorom nie. Jednostka co prawda ma tylko 81KM, ale potrafi przejść w tryb zwiększonej efektywności, dzięki czemu przez minutę jest w stanie generować 115KM. Silnik elektryczny wbrew pozorom ma spore zalety. Jedną z nich jest moment obrotowy. 270Nm to świetny wynik porównywalny z dużymi motorami benzynowymi! Mało tego – Octavia Green E Line nie cierpi na brak elastyczności, czy zjawisko turbodziury, a to oznacza, że ma sporą przewagę nad silnikami spalinowymi. Jej elektryczne serce udostępnia kierowcy pełnię swoich możliwości od razu po ruszeniu z miejsca i jest tak wydajne, że nie wymaga nawet skrzyni biegów. 12 sekund w sprincie do „setki” może nie jest niczym nadzwyczajnym, ale trzeba przyznać, że i tak jest dobrym wynikiem, biorąc pod uwagę masę auta – elektryczna Octavia jest cięższa o ponad 300kg od zwykłej wersji. Gorzej jest z prędkością maksymalną, która wynosi tylko 135km/h. Jednak z drugiej strony to nie jest auto do dalekich wypadów, jego zadaniem jest minimalizacja kosztów podczas jazdy miejskiej. Pytanie tylko, czy eksploatacja takiego samochodu nie jest uciążliwa?
Producent obliczył, że na jednym ładowaniu można średnio przejechać około 150km. Patrząc na odległości pomiędzy miastami, wynik jest kiepski, ale w odniesieniu do terenu zabudowanego wszystko się zmienia. Taki zasięg bez problemu powinien wystarczyć nawet na kilka dni jazdy w miejskim zgiełku. I to za jaką cenę! Koszt przejechania 100km wynosi 7-10zł, a to oznacza, że samochód z silnikiem spalinowym musiałby zużywać mniej niż 2l paliwa na 100km. Ponadto Octavia Green E Line nie wydziela przy tym ani grama dwutlenku węgla, chociaż to pewnie nie będzie specjalnie interesowało przeciętego użytkownika – w przeciwieństwie do problemu ładowania akumulatorów.
Nie ma na świecie silnika, który działa sam z siebie zasilany tajemnymi mocami z wnętrza Ziemi, dlatego nawet elektrycznej Octavii od czasu do czasu trzeba dostarczyć energii z zewnątrz. Można ją ładować na dwa sposoby – zwykłym prądem z gniazdka elektrycznego o napięciu 230V lub prądem trójfazowym 400V. W przypadku tego pierwszego rozwiązania trzeba uzbroić się w cierpliwość, ponieważ naładowanie akumulatorów do 80% może potrwać 8 godzin. Znacznie szybszy jest za to prąd trójfazowy, który umożliwi dalsze przemieszczanie się Skodą już po 2 godzinach. Gniazdka do ładowania są dwa – jedno w miejscu wlewu paliwa, a drugie pod emblematem w atrapie chłodnicy. Przez to trudno rozróżnić zwykłą Octavię od elektrycznej. Czy wnętrze też wygląda tak klasycznie?
Wystarczy otworzyć drzwi i zajrzeć do środka, by dojść do jednego wniosku: „To zwykła Octavia. Ma automat, nawigację satelitarną i spokojny design”. Wszystko się jednak zmienia po zajęciu miejsca w fotelu kierowcy – zestaw wskaźników jest nietypowy, a jedynym standardowym elementem zegarów okazuje się prędkościomierz. Obok niego można znaleźć jeszcze zegary wskazujące poziom naładowania akumulatorów, wykorzystywaną moc i dystans, który można przejechać, zanim auto się rozładuje i stanie na środku obwodnicy. Ekran znany z nawigacji satelitarnej również pełni w tym przypadku inną funkcję. Dzięki niemu można obserwować przepływ prądu pomiędzy poszczególnymi elementami układu napędowego. Zastanawiająca jest tylko jedna rzecz – skoro silnik elektryczny jest tak wydajny, że nie potrzebuje przekładni, to co w kabinie robi drążek wybieraka automatu?
To wbrew pozorom bardzo proste pytanie – Green E Line faktycznie nie posiada żadnej skrzyni biegów, a dźwignia służy wyłącznie do wybierania kierunku jazdy. Elektryczna Octavia ma również na pokładzie zaawansowane systemy odzyskiwania energii. Akumulatory są ładowane dzięki panelom słonecznym zamontowanym na dachu oraz dzięki zmianie energii kinetycznej w elektryczną podczas hamowania silnikiem.
Skoda twierdzi, że akumulatory nie będą wymagały wymiany, ponieważ dorównają żywotności samochodu. Na oklaski zasługuje ich montaż – zostały okryte pod podłogą bagażnika, w miejscu zbiornika na paliwo i w tunelu centralnym. Ważą 315kg, mają 26,5 kWh pojemności i w ogóle nie ograniczają przestrzeni wewnątrz samochodu, dlatego elektryczna Octavia nic nie straciła ze swojej praktyczności. Na koniec pozostaje jeszcze jedno pytanie – ile za ten samochód trzeba zapłacić? Wbrew pozorom nic, ale to nie znaczy, że można wsiąść do niego w salonie i odjechać do domu. Octavia Green E Line po prostu nie jest na sprzedaż, ale dzięki niej Skoda pokazała, że jest w stanie wyprodukować samochód elektryczny, który nie zachowuje się w ruchu miejskim jak wózek widłowy. A to pierwszy krok do tego, by w salonie już niebawem pojawiła się Skoda z napędem elektrycznym produkowana na szeroką skalę...